Minął tydzień od tegorocznej edycji Open'er Festival. Po wielu rozmowach i spokojnym przeanalizowaniu tego, co się działo w Kosakowie, jest to dobry moment na to, aby dogłębnie podsumować jubileuszową odsłonę imprezy. A działo się dużo i dobrze. Zgrzytów było niewiele.
Piętnasty Open'er był rekordowy. Zarówno pod względem liczby uczestników, których było aż 120 tysięcy, czyli o trzydzieści więcej niż rok temu, jak i wynagrodzeń wykonawców. Wiadomo, umowy zabraniają upubliczniania danych, ale najprawdopodobniej była to najdroższa edycja w historii. Sami Red Hot Chili Peppers i Pharrell Williams zapewne wzięli więcej niż cała zeszłoroczna czwórka headlinerów.
Aby dobrze przeanalizować to, co działo się na wojskowym lotnisku w Babich Dołach, tekst podzielony został na kategorie, które – moim zdaniem – są najważniejsze podczas tego typu imprezy.
Organizacja
Tutaj nie można mieć zastrzeżeń. Od paru lat Alter Art stara się dopinać wszystko na ostatni guzik. Tak też było i tym razem. Przede wszystkim znowu dało się zauważyć nieco mniejszy niż przed kilkoma laty teren festiwalu. Jest to wygodne o tyle, że w miarę sprawnie i szybko można poruszać się między scenami. Jednak biorąc pod uwagę, że każdego z czterech dni było około 60 tysięcy festiwalowiczów, czasem było bardzo tłoczno. Nie jest to jakiś dramat, jednak mimo wszystko czasem bywało to uciążliwe. Niewielkie powiększenie przestrzeni na pewno rozładowało by ścisk na głównych arteriach.
Sam teren przygotowany był jednak bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje fakt, że organizatorzy posłuchali uwag po zeszłorocznej edycji i przywrócili bieżącą wodę przy sanitariatach. Wprawdzie tylko przy jednym, największym, ale zawsze można było podejść i umyć ręce czy twarz nie musząc się martwić przenośnymi umywalkami, w których Bóg jeden raczy wiedzieć co się czaiło po kilku godzinach użytkowania.
Nie obyło się jednak bez zgrzytów. Pierwszym z nich była wymiana biletów na opaski. Mimo otwarcia punktu przy dworcu już na dwa dni przed rozpoczęciem festiwalu, kolejki i czas oczekiwania czasem był nieprzyzwoicie długi. W kolejnych latach Alter Art powinien pomyśleć o tym, żeby stworzyć więcej miejsc. Nie tylko w Gdyni, ale także w Sopocie i w Gdańsku. To by mocno pomogło wszystkim uczestnikom w komfortowym dotarciu na teren festiwalu. Wprawdzie można także zamienić bilet przy bramie głównej już w Kosakowie, jednak wciąż wydaje się, że dużo mniej osób z tego korzysta niż powinno. Dlatego też dodatkowe miejsca wymiany na pewno spotkałyby się z przychylnym przyjęciem. Zwłaszcza przez osoby spoza Gdyni oraz te, które przyjeżdżają z całego kraju i Europy, a zatrzymują się właśnie w innych lokalizacjach Trójmiasta.
Drugim zgrzytem były opaski płatnicze, które w tym roku wyparły kupony. Można było płacić co prawda każdą kartą w technologii zbliżeniowej, jednak spore gros osób zdecydowało się zakupić opaski, żeby mieć większą kontrolę nad wydatkami. Jednak już pierwszego dnia pojawił się problem. System doładowania się zawiesił. Nie można było zasilić opasek co skutecznie uniemożliwiało korzystanie ze stref gastronomicznych, gdyż gotówka nie była honorowana. Inny problem polegał na tym, że pieniądze potrafiły najzwyczajniej znikać. A wyjaśnianie sprawy przez PolCard wiązało się z ryzykiem dostania białej gorączki.
Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że sponsorem głównym Open'era zostało Orange, które szczyci się od pewnego czasu tym, że jest najlepszym dostawcą internetu w Polsce. Tym bardziej dziwił fakt, że system, który opiera się właśnie na wymianie danych, przestał działać. Na szczęście sytuacja została dość szybko rozwiązana.
Ale opaski płatnicze okazały się piętą achillesową festiwalu. Jak się okazało, wcale nie są takie darmowe, jak zapowiadano. Bezpłatne są jedynie w trakcie trwania festiwalu. Po zarejestrowaniu pobierana jest opłata za użytkowanie, wypłaty z bankomatu itp. Jednak jako jeden z niewielu będę bronił w tej kwestii organizatorów. Po pierwsze do opasek był dołączany regulamin, w którym czarno na białym było wszystko napisane. Mało tego – tabelka, w której widniały opłaty i sytuacje, w których będą one pobierane od razu rzucała się w oczy. Wystarczyło zajrzeć. Więc lament w tej chwili jest bezpodstawny. Inna kwestia jest taka, że to nie Alter Art był ich dostawcą, tylko MasterCard. Organizator festiwalu był jedynie dystrybutorem produktu swojego partnera. Nikt nikogo nie chciał oszukać. Można by było o tym mówić, gdyby nie był dołączany wspomniany regulamin. Jednak on był i winni są jedynie ci festiwalowicze, którym nie chciało się czytać kilku zdań zapisanych na jednej stronie formatu A4.
Muzyka
Tutaj nie było się tak naprawdę do czego przyczepić. Line-up był naprawdę mocny. Najmocniejszy od lat, godny jubileuszu. Tym bardziej, że Alter Art postarał się o ściągnięcie kilku najważniejszych nazw tegorocznego sezonu festiwalowego. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nastolatki w wiankach miały Florence and the Machine, otwarci słuchacze dostali fenomenalne występy LCD Soundsystem oraz Sigur Ros, starsza publiczność Red Hot Chili Peppers, a młodzież wszelkiego rodzaju Pharella Williamsa oraz Kygo.
Przy tych dwóch ostatnich warto zaznaczyć pewne kwestie. Po pierwsze Williams. Headliner, który jest jedną z najważniejszych postaci muzyki pop ostatniego dziesięciolecia wspomagający się półplaybackiem to kpina. Zwłaszcza za takie pieniądze. Na szczęście nadrobił to świetnym show oraz interakcją z publicznością. Kygo zaś to ktoś jak Avicii – pseudodidżej grający electrohouse hulający po komercyjnych stacjach radiowych i znany bardziej z tego, że robi remixy lub zaprasza do współpracy ciekawych wykonawców niż tego, że faktycznie sam coś potrafi zrobić. Na pewno nie jest to postać, która powinna zamykać cały festiwal. Cały czas uważam, że powinien to być kończący piątkowy wieczór Paul Kalkbrenner, ikona muzyki techno czy minimal. Niemiec zagrał rewelacyjny set i pokazał jak powinno robić się muzykę elektroniczną z klasą.
Nie można także zapominać o świetnych występach Bastille, Tame Impala, M83, CHVRCHES, PJ Harvey, At The Drive-In, Grimes, Vince'a Staplesa, Kurta Vile'a, Foals, Beirut, Savages czy Nothing But Thieves. Dobrze zaprezentowali się także polscy wykonawcy, którzy gromadzili ogromną publiczność – chociażby Kortez czy Dawid Podsiadło oraz... Zbigniew Wodecki wraz z Mitch&Mitch.
Szkoda tylko koncertu The 1975. Bardzo wyczekiwanego ze względu na świetną nową płytę. Niestety, potężna burza wymusiła skrócenie ich koncertu. Trzeba było zabezpieczyć scenę. Fani wściekali się, że przecież było wiadomo, że ma przyjść załamanie pogody i można to było zrobić wcześniej. Trzeba jednak pamiętać, że przy tak ogromnym przedsięwzięciu, jakim jest festiwal muzyczny, wszystko dzieje się bardzo dynamicznie i nie na wszystko ma się tyle czasu, ile by się chciało. Dlatego należy się cieszyć nawet z tych kilkudziesięciu minut muzyki, bo równie dobrze występ Anglików mógł zostać odwołany.
Teatr
Wielka szkoda, że w jubileuszowym dla Open'era roku teatr postanowiono potraktować po macoszemu. Zniknął namiot teatralny, który mógł pomieścić wiele osób. W zamian postanowiono przenieść spektakle do kinoteatru. Dużo mniejszego, przez co kolejki do zarezerwowania wejściówki bywały ogromne i spora liczba zainteresowanych osób musiała obejść się smakiem.
Nie wiem czym było spowodowane zmniejszenie roli teatru. Dziwi to tym bardziej, że budowanie jego pozycji na przestrzeni ostatnich lat przyniosło świetne efekty. Trudno, może w przyszłości powróci dawna, dobra formuła.
Gastronomia
Tutaj trudno jednoznacznie stwierdzić jak było. Pod kątem jakości – super. Foodtrucki to gwarancja świeżego i smacznego jedzenia z najróżniejszych gatunków. Od burgerów, przez pizze po sushi, nudle i wegetariańskie przysmaki. Problem jednak polegał na ich mocy przerobowej. Małe i niewygodne, przez co pracować w niej mogły maksymalnie cztery osoby. Dwie przygotowujące jedzenie i dwie przyjmujące zamówienia. O ile w przypadku frytek, prowiant dostawało się niemal od razu, tak przy bardziej czasochłonnych recepturach czas oczekiwania nierzadko przekraczał czterdzieści minut. To ogromna strata czasu.
Dla porównania stoisko z polskim jedzeniem, gdzie pracowało o wiele więcej osób i było kilka grilli, na jedzenie czekało się kilka minut. W przyszłych latach warto by było o tym pomyśleć. Aby zaprosić do współpracy restauracje, które będą miały swoje duże punkty, w których szybko będzie można zamówić i odebrać posiłek. Foodtrucki są fajne, ale nie na festiwal, gdzie czas jest bardzo ważny. Na pewno wiele osób straciło koncerty lub ich część właśnie przez oczekiwanie na pizzę lub burgera.
Dobrze, że strefa piwna znów była bardzo bogata w ofertę i można było napić się czegoś innego niż tylko holenderskie piwopodobne napoje. Błędem, w moim odczuciu, było jednak partnerstwo z marką produkującą rum. Wysokoprocentowy alkohol to zabójstwo na festiwalu. Oczywiście, ludzie piją mocne trunki przed terenem oraz na polu namiotowym, jednak to co innego. Łatwy dostęp do nich na terenie imprezy to słaba opcja. Tylu pijanych ludzi nie widziałem na Open'erze dawno. Wprawdzie nie byli oni problematyczni, jednak należy pamiętać o tym, że każdy z nas po alkoholu zachowuję się inaczej. Jeden idzie spać, drugi chce się przytulać, a jeszcze inny wszczynać mordobicie. I właśnie przez tych ostatnich warto zrezygnować z rumu na kolejnych edycjach.
Festiwalowicze
Cóż, widać że publiczność Open'era się zmienia. Ci, którzy chodzili na jego pierwsze edycje, dziś w większości na Babich Dołach już się nie pojawiają. Ci, którzy zaczęli przychodzić gdzieś pod koniec pierwszej dekady nowego millenium jeszcze bawią się dobrze, dla pokolenia urodzonego pod koniec lat 90. to spełnienie marzeń, możliwość wyrwania się z domu i robienia tego wszystkiego, co zachodnia młodzież w serialach czy filmach.
Widać, że organizatorzy w dużej mierze pod tych ostatnich przygotowują program festiwalu oraz imprezy w stoiskach partnerskich. Nie dziwi już zapraszanie popowych gwiazd. Parę lat temu wiązało by się to z falą hejtu, dziś młodzież jest zachwycona. Starsi festiwalowicze muszą się zadowolić pojedynczymi, wielkimi wykonawcami, których z roku na rok wydaje się być mniej. Ale cóż – znak czasu. Mimo wszystko może warto by było uderzyć w tę młodą publiczność, która bardziej celuje w program Reading czy Leeds, czyli z większą liczbą młodych, gitarowych zespołów niż tę, dla której Kygo jest dobrą muzyką. To jednak tylko dziennikarskie dywagacje – decyzja i tak zawsze należy przede wszystkim do Mikołaja Ziółkowskiego i jego researchu trendów królujących na polskich rynku.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dzisiejsi około-dzwudziestolatkowie czują się niczym pępek świata i ich zachowanie często doprowadza do szewskiej pasji. Podobnie jak okrzyk 'Jareeeeeeeeeek!', który fajny był rok temu i pierwszego dnia tej edycji, ale z każdym kolejnym dniem i minutą stawał się równie irytujący jak dzieciaki, które bawiły się w dorosłych.
Piłka nożna
Brawo. Naprawdę wielki szacunek dla Alter Artu, że posłuchali próśb uczestników i utworzyli strefę kibica dla tych, którzy chcieli zobaczyć ćwierćfinałowy mecz Euro2016, w którym grali Polacy. Kilka tysięcy ludzi miało możliwość obejrzeć najważniejszy mecz w historii współczesnej narodowej piłki nożnej.
Nie przeszkadzało to w koncertach – te odbywały się według planu. Nie przeszkadzało to ludziom, którzy chcieli słuchać muzyki, a nie oglądać spotkanie. Nawet sami Red Hot Chili Peppers ze sceny śpiewali 'Polska, biało-czerwoni' i dopytywali o wynik. A że część osób z ich koncertu wyszła, żeby zobaczyć serię rzutów karnych? Mieli do tego pełne prawo.
Wracając do dziennikarza, który napisał, że piłka nożna zabiła festiwal – festiwal zabija właśnie hermetyczne do niego podejście. Dziś muzyka jest na nim tak samo ważna, jak wszystkie inne atrakcje. I to od ludzi zależy co i kiedy wybiorą. Muzyka, wbrew pozorom, idzie w parze ze sportem. Wielu wielkich muzyków jest fanami sportu. Dla przykładu – Jack White, Linkin Park, Jay-Z czy chociażby Red Hot Chili Peppers. Anthony Kiedis na koncercie miał na sobie koszulkę Oakland Raiders nie dlatego, że miała fajny nadruk, tylko dlatego, że jest kibicem futbolu amerykańskiego. Zatem jeśli już wyzywa się publiczność od chamów i ignorantów, trzeba to samo zrobić z muzykami. Bo jakim prawem mogą lubić sport!? Przecież to sprzeczne z zasadami! Jakimi? - zapytam. Popkultura przecież się przenika od kiedy tylko powstała.
Dlatego, jeszcze raz, brawo państwo organizatorzy. Czapki z głów. Festiwalowi kibice kłaniają się w podzięce za wasz ukłon.
* * *
Piętnasta edycja Open'er Festival to już historia. Edycja niezwykle udana, zrobiona z rozmachem i – ponownie – bardzo dobra organizacyjnie. Nic, tylko czekać co przyniesie rok 2017. A prace nad kolejną edycją już na pewno się rozpoczęły. Zapewne już zimą poznamy pierwszych wykonawców następnej odsłony imprezy.
Jubileusz się udał – były fajerwerki (te prawdziwe, jak i muzyczne), był bardzo mocny program i gromy z nieba. Wprawdzie te ostatnie niepotrzebne, ale skoro świętować to z przytupem. Oby za rok jednak pogoda była już prawdziwie letnia.
Patryk Gochniewski
fot. mat. prasowe
- 10/11/2016 18:10 - Open'er 2017: Alter Art oszalał - co za ogłoszenie!
- 27/10/2016 11:37 - Białe kłamstwa i przyjaciele
- 21/10/2016 09:57 - Open'er 2017: pierwsze ogłoszenie i od razu bomba!
- 13/09/2016 17:11 - Charytatywny koncert Piotra Rubika
- 05/08/2016 07:59 - Rusza Sopot Molo Jazz Festival
- 03/07/2016 19:41 - Open'er 2016: czwartego dnia muzyka wygrała z pogodą
- 02/07/2016 11:41 - Open'er 2016: dzień trzeci skradli Zbigniew Wodecki oraz Sigur Ros
- 01/07/2016 11:30 - Open'er 2016: dzień drugi, czyli kibicujemy naszym
- 30/06/2016 10:47 - Open'er 2016: dzień pierwszy pod znakiem tęczy, awarii i niespodzianki od Alter Artu
- 25/06/2016 08:21 - Rusza piętnasty Open'er Festival