Nawałnica, która przeszła przez Kosakowo tuż po godz. 17 początkowo przeszkadzała w sprawnym działaniu festiwalu, ale na szczęście ostatecznie wszystko skończyło się dobrze. Dzięki wykonawcom można było poczuć lato.
Półtorej godziny później niż zaplanowano na scenie pojawili się The 1975. Anglicy byli zmuszeni zagrać mocno skrócony koncert, ale - wciąż w strugach deszczu - stanęli na wysokości zadania. Czuję, że już niedługo wynagrodzą polskiej publiczności stracone minuty. W tym czasie na scenie namiotowej, gdzie chroniła się przed aurą wciąż wtedy mała grupka ludzi grali At The Drive-In. Amerykańska legenda muzyki post-hardcore'owej nie zawiodła. Zagrali zarówno materiał z nowej płyty, jak i utwory sprzed ponad dwóch dekad. Energia bijąca ze sceny była porażająca. Zespół pokazał czym jest rock&roll w jego najczystszej i najbardziej surowej postaci.
Kiedy pogoda zaczynała się klarować, otwarto ponownie strefy gastronomiczne i usunięto poprzewracane toalety, harmonogram zaczął wracać do normy. Chwilę po godz. 20 koncert rozpoczęli inni Anglicy - Bastille. Wydali niedawno nowy singiel, lada chwila ukaże się ich druga płyta, ale koncert - bardzo dobry zresztą - był zdominowany przez przeboje z debiutu, "Bad Blood". W tym czasie festiwalowicze zaczęli coraz tłumniej pojawiać się na terenie imprezy, jednak trudno było nie odnieść wrażenia, że załamanie pogody odstraszyło część osób. Zwłaszcza tych z czterodniowymi karnetami.
Najwięcej osób zgromadził na pewno ostatni headliner, Pharrell Williams. Zagrał porywający koncert (co wcale nie było takie oczywiste, bo bywa on dość chimeryczny), dzięki któremu tysiące ludzi mogło ogrzać się i wysuszyć w tańcu. Mimo wszystko jednak jawny półplayback to sprawa niedopuszczalna w przypadku wykonawcy, który najprawdopodobniej wziął największą gażę z tegorocznych muzyków. Ale takie, niestety, prawa rynku. Podobne wrażenie można było odnieść w namiocie, kiedy przebojowy koncert dała Grimes. Mimo wszystko w jej przypadku aż tak to nie raziło. Szkoda tylko, że po tylu latach nagłośnieniowcy robią ten sam błąd - wykręcają na full wszystkie pokrętła i gotowe. Przy wokalistach, których głos jest niesamowicie wysoki i piskliwy takie ustawienie jest nieznośne. Nawet zatyczki nie do końca dawały sobie radę z tym problemem.
Festiwal zamknął norweski dj, Kygo. Niestety, dalej podtrzymuję, że nie jest to postać, która powinna kończyć jubileuszową edycję festiwalu. Człowiek, który znany jest przede wszystkim z remiksów oraz współpracy z innymi wykonawcami, nie ma tak naprawdę jednego autorskiego utworu powinien co najwyżej występować na koniec drugiego dnia. Oczywiście, wyjaśnienie szefa Alter Artu, Mikołaja Ziółkowskiego trzyma się kupy - łączymy popularne z niszowym, jednak popularność powinna się kończyć na pewnej granicy. Open'er 2016 zasłużył na dużo lepsze zakończenie. Na szczęście lekki niesmak wynagrodził fantastyczny pokaz sztucznych ogni, który dokładnie o północy rozświetlił gdyńskie niebo.
goch
fot. Zuza Sosnowska/mat. prasowe
- 27/10/2016 11:37 - Białe kłamstwa i przyjaciele
- 21/10/2016 09:57 - Open'er 2017: pierwsze ogłoszenie i od razu bomba!
- 13/09/2016 17:11 - Charytatywny koncert Piotra Rubika
- 05/08/2016 07:59 - Rusza Sopot Molo Jazz Festival
- 12/07/2016 09:19 - Podsumowanie Open'er Festival 2016
- 02/07/2016 11:41 - Open'er 2016: dzień trzeci skradli Zbigniew Wodecki oraz Sigur Ros
- 01/07/2016 11:30 - Open'er 2016: dzień drugi, czyli kibicujemy naszym
- 30/06/2016 10:47 - Open'er 2016: dzień pierwszy pod znakiem tęczy, awarii i niespodzianki od Alter Artu
- 25/06/2016 08:21 - Rusza piętnasty Open'er Festival
- 14/06/2016 13:17 - Euro Chamber Music Festival po raz piąty