Nie jestem zwolennikiem szokowej terapii „dietetycznej” drastycznie odchudzającej portfele naszych parlamentarzystów, senatorów, ministrów, szefów państwowych spółek czy samorządowców. Z jednej strony zgadzam się z „oczywistą oczywistością”, że do polityki (także i tej samorządowej) nie idzie z uwagi na wygórowane apanaże i osobiste korzyści, z drugiej zaś uważam, że rządzący (bez względu na opcję polityczną czy partię, którą reprezentują) powinni być wynagradzani w taki sposób, żeby nie mieli dodatkowych pokus natury materialnej. Oczywiście, nie jestem naiwny i doskonale zdaję sobie sprawę, że zawsze (i w każdej partii) znajdą się tacy, którzy okażą się bardziej podatni na różnego rodzaju kuszące propozycje dodatkowego zarobku, ale chciałbym, żeby takie skrajne przypadki były rzeczywiście godnymi napiętnowania i ukarania wyjątkami od reguły. Chociaż mądrych pewnie nie ma, bo jak się dokładnie przyjrzymy europejskim standardom, to okazuje się, że najwięcej zarabiają parlamentarzyści we Włoszech, gdzie zagrożenie korupcją jest chyba znacznie wyższe niż np. w Niemczech, Szwecji, Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii.
Przejdźmy jednak na krajowe samorządowe podwórko, które znam najlepiej. Jak się okazuje, większość samorządowych włodarzy dość chętnie „dorabia” sobie do głównej pensji, najczęściej zasiadaniem w radach nadzorczych spółek komunalnych o różnym charakterze (np. porty lotnicze, hale widowiskowo-sportowe, aquaparki, spółki wodociągowo-kanalizacyjna, kluby sportowe itp.). Posiedzenia rad nadzorczych odbywają się bowiem stosunkowo rzadko, prezydenci kierują się do nich sami (?!), a dodatkowe dochody bywają atrakcyjne, dochodzące do kilkudziesięciu tysięcy złotych rocznie. Drugim, już mniej atrakcyjnym miejscem dodatkowych dorabiania są uczelnie wyższe, z którymi współpracuje sporo samorządowców. Ale tu już trzeba napracować się bardziej, bo płatne są chyba tylko autorskie wykłady.
Wielokrotnie pełniłem funkcje nadzorcze, m.in. w Radzie Polskiej Organizacji Turystycznej czy placówkach o profilu uzdrowiskowym. Ale zawsze były to funkcje społeczne, za które nigdy nie pobierałem żadnego honorarium. Jestem też przekonany, że w pierwszej kolejności pożądane są regulacje dotyczące zakazu zasiadania przez prezydentów czy burmistrzów w radach nadzorczych komercyjnych spółek (które skądinąd najczęściej i tak podlegają ich bezpośredniemu nadzorowi), ew. takie, które zobowiązywałyby do pełnienia tych funkcji społecznie. Takie rozwiązanie jest chyba na tyle oczywiste, że nawet nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Należałoby chyba również wprowadzić docelowo takie rozwiązanie, które różnicowałoby wysokość pensji samorządowców od wielkości miasta/gminy, którymi zarządzają. A może jeszcze lepiej – od ilości mieszkańców? Może dopiero to zmobilizowałoby niektórych włodarzy do większej aktywności w zakresie powstrzymania katastrofalnych wręcz prognoz, związanych się z systematycznym wyludnianiem się niektórych (bo jednak nie wszystkich) miast. Niechlubny rekord w województwie pomorskim należy w tym zakresie do Sopotu, gdzie mieszkańców wciąż ubywa w zastraszającym tempie i jakoś nie widać pomysłu nie tyle na ich zatrzymanie w mieście, co na przyciągnięcie nowych.
I ostatni aspekt samorządowych zarobków. Aktualny prezydent mojego rodzinnego Sopotu w komentarzu do niedawnej zapowiedzi o rychłym obniżeniu dochodów polskim parlamentarzystom i samorządowcom, zadeklarował, że chce, aby jego zarobki ustalali sami sopocianie. Też nie miałbym nic przeciwko temu, pod warunkiem, że zadecydują o tym bezpośrednio właśnie sami mieszkańcy. Skoro taka jest wola sopockiego włodarza, to najzupełniej na poważnie apeluję zatem do niego – zorganizujmy w Naszym Mieście ankietę, w której sopocianie wypowiedzą się w najbardziej demokratyczny sposób, na jakie zarobki (w ramach obowiązujących przepisów) zasługuje ich zdaniem prezydent. I przy okazji otrzymają – w ramach przejrzystości i jawności samorządowych działań – pełny raport na temat zarobków prezydenta w tej kadencji, uwzględniający nie tylko przeciętną pensję, ale i wszystkie dodatkowe dochody. Wierzę w zdrowy rozsądek i zbiorową mądrość sopocian, więc na pewno nie skrzywdzą oni swoją decyzją prezydenta, obojętnie kto nim zostanie w najbliższych wyborach.
Wojciech Fułek
- 29/04/2018 08:39 - Sopockie co nieco: „Pić to trzeba umić?!”
- 29/04/2018 08:37 - Akapit wydawcy: Pakt dla Stogów?
- 24/04/2018 18:22 - Sopockie co nieco: Miasto dla artystów?
- 21/04/2018 10:47 - Akapit wydawcy: Fetor jałmużny
- 21/04/2018 10:44 - Gdańskie podwórko: Jaka praca taka płaca?
- 11/04/2018 06:42 - Latarką w półmrok: Nagrody gdańskie
- 09/04/2018 21:55 - Sopockie co nieco: Kamienicznicy kontra mieszkańcy
- 06/04/2018 12:59 - Akapit wydawcy: POmorska garkuchnia
- 31/03/2018 14:28 - Sopockie co nieco: Egzekucja przez rewitalizację
- 30/03/2018 15:54 - Gdańskie podwórko: Syndrom sztokholmski czy gdański?