Władysław Kozakiewicz ogłosił, że był prześladowany - w Polsce Ludowej, w Bałtyku Gdynia oraz w PZLA - i dlatego musiał czmychnąć pod Hanower, gdzie już nikt go nie prześladował, kupił sobie dom, zarabiał, skakał gdzie chciał i coraz niżej.
Szkic z martyrologii Kozakiewicza wymaga jednak uzupełnień. Część świadków nie żyje, inni czekają już tylko na emeryturę od Tuska i pielęgniarkę z pampersem, mało kto chce pamiętać jak los był okrutny dla sportowca, która na Łużnikach wydał wojnę imperium i wojnę tę wygrał pokazując Francuzom przebranym za Rosjan, czy Rosjanom przebranym za Francuzów, że ani Vigneron, ani Houvion, ani Wołkow mu niestraszni. Gest Kozakiewicza, nie dotyczył, niestety, Breżniewa. Żyć za to zaczął własnym życiem i stał się zezowatym, lecz praktycznym symbolem. Co warto zauważyć, nawet junta Jaruzelskiego nie internowała człowieka, który wygrażał kremlowskim kurantom.
Prześladowania w PZLA też były wyrafinowane. Ani prezes Piotr Nurowski, ani szef wyszkolenia Stefan Paszczyk nie mogli pojąć jak w Montrealu tyczkarz Kozakiewicz nie może odbić się w papciach Adidasa, a w papciach Tigera gotów jest fruwać nad rurką. Nikt nie dawał wiary, że papcie Tigera mogą być cięższe o 1500 dolarów i przez to lepiej się w nich nacierało. PZLA miało umowę z Adidasem, ale była to najpewniej umowa skrajnie dla kilku sportowców niekorzystna, choć bardzo korzystna dla polskiego sportu w ogóle. Nikt jeszcze wtedy nie znał tezy prof. Stiglitza, dziś bardzo nad Wisłą użytecznej, że koszty należy uspołeczniać, a dochody prywatyzować. W tej aurze tyczkarz został zdyskwalifikowany na dwa lata, po różnych zabiegach skrócono ten okres do pół roku.
Inny rodzaj represji łączył się z mityngami, których było tyle samo co teraz, tyle że płacono nie 100 tys. euro za występ, ale góra 5 tys. dolarów. Marne grosze wtedy. Władze PZLA i inne prześladowały Kozakiewicza i spółkę nakazując liczne starty w mityngach i finansując przygotowania, podróże, odnowę i trenerów. W zamian za to, część nagród bodaj 20-30 proc. należało odprowadzić na konto Centralnego Ośrodka Sportu i raz albo dwa wystartować w kraju. To było niesłychane draństwo, bo z tych pieniędzy finansowano wyjazdy darmozjadów, którzy jeszcze nic nie zarobili. Draństwo okazało się zaraźliwe i po latach Ryszard Krauze budując PZT Prokom team też nałożył na beneficjentów podatek solidarnościowy.
Po zdobyciu medalu w Moskwie mistrza Kozakiewicza upokorzono ostatecznie. Nie dość że wciąż był pracownikiem stoczni, w której nie pracował, to jeszcze wiceprezydent Aleksander Latra wcisnął tyczkarzowi Bałtyku działkę na Płycie Redłowskiej z widokiem na wszystko, bo dość wysoko. Budową rezydencji kierował osobiście Janusz Gajewski, prezes Bałtyku, a o zaopatrzenia budowy dbano w stoczni. Zza szyb mitsubishi, auta które w 1983 robotnikom rozdawano na talony, mistrz tyczki doglądał obejścia.
Nikt też nie był dostatecznie okrutny, by Kozakiewicza dyskwalifikować. Przeciwnie, został w Bałtyku zawieszony, bo nie startował w zawodach klubowych, mistrzostwach Polski, a jako członek klubu nie opłacał też składek. Znęcano się więc nad mistrzem w sposób wyrafinowany.
Zanim ostatecznie się z prześladowcami nie pożegnał, mistrz udzielił wywiadu "Dziennikowi Bałtyckiemu", w którym sie odgrażał, że jeszcze poprawi rekord Polski.
Ma teraz niepowtarzalną szansę. W Tigerach, czy boso. Na przekór prześladowcom...
Marek Formela
- 07/11/2013 18:48 - Mój Wrzeszcz: Gdańsk miastem wielu kultur?
- 06/11/2013 16:08 - Wizerunek polityka USA
- 05/11/2013 12:30 - Okiem Borowczaka: Poseł to ma klawe życie
- 31/10/2013 21:56 - Mój Wrzeszcz: Cmentarze Wrzeszcza
- 27/10/2013 20:32 - Okiem Borowczaka: Po cholerę nam sejm?
- 23/10/2013 18:43 - Mój Wrzeszcz: Podleśna Polana
- 20/10/2013 12:50 - Okiem Borowczaka: Felieton zawiera lokowanie produktu
- 19/10/2013 18:27 - Mój Wrzeszcz: Są takie magiczne miejsca
- 14/10/2013 17:40 - Okiem Borowczaka: Gliński na technicznego trenera kadry!
- 14/10/2013 17:38 - Mój Wrzeszcz: Jesienne media