Pięć lat rządów koalicji PO-PSL najłatwiej ocenić przez pryzmat niezależnych, renomowanych instytucji. Polacy mają miejsce na europejskim podium – ciężko pracują, ale żyją w ubóstwie. Z danych opublikowanych przez Eurostat wynika, że Polska znajduje się na trzecim miejscu w Europie pod względem liczby biednych pracujących.
Lewica proponuje opodatkowanie najwyżej zarabiających 50-procentową stawką podatku dochodowego, sięgając po hasło solidaryzmu społecznego i argumentując, że najlepiej zarabiający nie inwestują w miejsca pracy.
- Jesteśmy przekonani i zapowiadamy wprowadzenie 50-procentowego podatku dochodowego od dochodów powyżej 10 tysięcy euro miesięcznie. Indywidualna konsumpcja owszem tworzy miejsca pracy, ale na Malediwach i w Tajlandii. Rozważyć też należy podniesienie składki zdrowotnej, a także wprowadzenie wyższej akcyzy na samochody o pojemności silnika powyżej dwóch i pół litra. Albo lewica będzie oparta na zasadach solidaryzmu społecznego, albo partią śmietnikową, poszturchiwaną przez dziennikarskich nuworyszy i nie traktowaną poważnie – uważa Marek Formela, przewodniczący gdańskiego SLD.
Lewica, podobnie jak związki zawodowe domaga się godnej zapłaty za pracę. Tymczasem według Eurostatu odsetek biednych-pracujących w Polsce wynosi już 10 proc. Za nami jest tylko Grecja i Rumunia w tej niechlubnej statystyce.
– To jest przerażające, że człowiek który pracuje, jest zmuszony do życia w ubóstwie – mówi Zbigniew Kruszyński, Kierownik Biura Polityki Społecznej Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.
W tym przypadku opozycja zdaje się mówić jednym głosem – rząd musi pobudzić gospodarkę i skoncentrować się na mechanizmach prorozwojowych, zamiast ciąć koszty, jednocześnie kierując strumień pieniędzy do biurokracji i przeróżnych agencji grasujących na rynku, a będących de facto biurami pracy dla rodzin polityków i ich znajomych.
Lewica zatem coraz wyraźniej akcentuje swój społeczny profil:
- Polskiej socjaldemokracji potrzeba więcej odwagi w formułowaniu swego programu. Nie zaś uciekanie w stronę poprawności politycznej, której wyznaczniki to oceny ferowane w TVN i Gazecie Wyborczej. Pogłębiające się nierówności społeczne odzwierciedla z brutalną szczerością współczynnik Giniego. Nie należy udawać, a lewica przede wszystkim nie powinna udawać, że nie widać tego, iż to obszar biedy i patologiczne układy wyznaczają społeczny krajobraz w Polsce. Szkoda, że żeby to dostrzec trzeba było czekać na „taśmy Serafina” i odkrywanie rozmaitych rodzin ludzi Platformy Obywatelskiej, których członkowie nie mogą jakoby opędzić się od roboty. W tym czasie resztę Polaków wywłaszcza się z uprawnień socjalnych, prywatyzuje szpitale, wyprzedaje majątek, ale lewica, zwłaszcza lokalnie, siedzi cicho, licząc skrycie, że a nuż jakiś ochłap w nieście powiatowym wpadnie do naszego garnka – zauważa z ironią Marek Formela.
Niezależne instytuty naukowe biją na alarm. Jak informuje Instytut Pracy i Spraw Socjalnych minimum egzystencji, zwane także minimum biologicznym, stanowiące dolne kryterium ubóstwa (wyznacza granicę, poniżej której występuje zagrożenie życia oraz rozwoju psychofizycznego) w zeszłym roku to minimum dla rodziny trzyosobowej, z jednym dzieckiem w wieku 13-15 lat, wyniosło 1328 zł netto, a dla rodziny czteroosobowej – 2193 zł netto. Przy czym szacując minimum egzystencji Instytut uwzględnia tylko zaspokajanie potrzeb gwarantujących przeżyciem - potrzeby żywnościowe oraz związane z utrzymaniem mieszkania. Potrzeby wypoczynkowe, kulturalne i transportowe w ogóle nie są brane pod uwagę. Instytut co roku wyznacza też minimum socjalne. W zeszłym roku minimum socjalne dla rodziny z dzieckiem w wieku 13-15 lat wyniosło 2594 zł, dla rodziny z dwójką dzieci 3221,48 zł. A więc rodzina, w której oboje rodzice pracują i oboje zarabiają najniższą krajową, nie osiąga minimum socjalnego.
Pogłębiają się więc różnice społeczne i wzrasta ilość osób wykluczonych. Co ma do zaproponowania partia rządząca? Okazuje się, że nawet działacze PO kontestują sytuację.
- Minimalna płaca powinna być na takim poziomie by umożliwić przeżycie po opłaceniu mieszkania i niezbędnych środków do życia. Człowiek musi się przecież utrzymać właśnie z pracy – nie ma wątpliwości poseł PO Jerzy Borowczak.
A podniesienie stawki podatkowej dla krezusów do 50 procent?
- To są hasła, które trzeba zweryfikować. Czy takie rozwiązanie się nam opłaci, czy ci najlepiej zarabiający nie zaczną uciekać do szarej strefy, za granicę. W ubiegłym roku 168 miliardów złotych wyciekło z Polski. Ten kurs na zwiększenie podatków tylko sprawi, że z miliona trzystu tysięcy bardzo dobrze sytuowanych okaże się zostanie co trzeci, a reszta nam gwałtownie zbiednieje. Wiele małych firm też balansuje na granicy. Płaca minimalna to niestety często dla drobnego kupca być lub nie być w interesie. A z kolei te wielkie firmy zatrudniające powyżej 200 osób powinny płacić za pracę na poziomie, moim zdaniem, 1800 złotych na rękę. Podobnie w przypadku przedsiębiorstw Skarbu Państwa. To powinno być przedmiotem negocjacji – uważa Jerzy Borowczak, który jednocześnie dodaje, że jest przerażony wzrastającą falą bankructw firm m.in. na Pomorzu.
- Coś tutaj nie zagrało. Albo trzeba zmienić kosztorysantów, albo zmienić system wyłaniania wykonawców. Przecież proponujący zaniżone ceny za pracę z góry musi kalkulować, że nie zapłaci podwykonawcom. Taki jest skutek, gdy w rywalizacji o zlecenie proponowane są zaniżone ceny – uważa Borowczak.
A co z pomocniczością państwa? Ta jest li tylko szczątkowa. Ze względu na niskie progi uprawniające do wsparcia finansowego, o pomoc mogą się starać tylko osoby żyjące poniżej poziomu egzystencji. Progi uprawniające do korzystania z pomocy społecznej w 2009 roku, ze względu na rządowe oszczędności, zostały zamrożone. Pierwsza od 2006 roku rewaloryzacja kryteriów zacznie obowiązywać od 1 października. Do uzyskania pomocy będzie uprawniał dochód na osobę w rodzinie 456 zł (obecnie 351 zł). Od 2004 roku nie były też weryfikowane progi uprawniające do zasiłku rodzinnego. Liczba osób pobierających to świadczenie spadła z 5,5 mln do 2,7 mln mimo pogłębiającego się ubóstwa.
Tymczasem średnio 46 godzin w tygodniu przeznaczają Polacy na pracę zarobkową. Należymy więc do najbardziej pracowitych narodów w Europie. Dużo zajmują rodakom dojazdy do pracy – średnio 5 godzin w tygodniu.
- Polacy potrafią i chcą pracować, ale chcą też godziwej zapłaty. Tu dyskusji nie ma. Jestem też członkiem „Solidarności”, nie tylko politykiem i posłem. Wzywam więc do rozmów miedzy związkowcami, rządem, a przedsiębiorcami. Przedstawmy swoje racje. W komisji trójstronnej możemy przynajmniej osiągnąć jakiś consensus - uważa poseł i związkowiec Jerzy Borowczak.
Przypomnijmy, że projekt założeń rządowych do budżetu przewiduje, iż w bieżącym roku stopa bezrobocia wyniesie 12,6 proc. W ubiegłym roku rząd prognozował, że wyniesie ona 10,5 proc. Okazało się, że eksperci rządowi pomylili się o prawie 2 punkty procentowe, czyli o ok. 330 tys. osób zarejestrowanych w PUP. A wszystko to w kraju, w którym czwarty rok z rzędu wzrost wydajności pracy jest wyższy niż wzrost realnego wynagrodzenia.
ASG
Inne artykuły związane z:
- 13/08/2012 15:58 - Czy Amber Gold zatopi Tuska?
- 09/08/2012 21:22 - U-21 śladami „La Roja”, mistrzów świata i Europy - do Gniewina
- 09/08/2012 20:52 - SLD: Solidaryzm społeczny a’la Holland
- 09/08/2012 11:32 - Spełnione marzenia wierszynian
- 08/08/2012 17:25 - Ledwożyw: To powinno być duże show
- 06/08/2012 17:02 - Załoga CMM Gdańsk wygrała regaty na Litwie
- 06/08/2012 13:33 - Były wojewódzki konserwator zabytków pod lupą CBA
- 04/08/2012 18:41 - Lewica chce przeciwdziałać nepotyzmowi
- 03/08/2012 16:38 - Gwałtowna ulewa – ulice jak potoki w Gdańsku i Sopocie
- 03/08/2012 14:15 - Sławomir Neumann – poseł ze Starogardu – wiceministrem zdrowia