Niezbadane są wyroki opatrzności, a tym bardziej sądowej „opaczności”. Sądy w Polsce jakie są – widzi każdy. No, może jednak nie każdy, ale tylko ci, którzy są zmuszeni korzystać z ich usług. Sprawiedliwość bywa bowiem na sądowej sali nie tylko ślepa i głucha, ale najczęściej i nierychliwa. Nie mam oczywiście jakiejś cudownej recepty na naprawę tego niewydolnego systemu, ale na pewno są mądrzejsi w tej materii ode mnie. Ale tym razem sąd przywołałem, nie tylko w tytule, nie w celu debatowania o jego mankamentach, ale bardziej przywołując trójmiejskie przypadki sądowe – jako przykłady wręcz felietonowe. Bo jakże inaczej można traktować przykład oskarżonego, który pod otwartym oknem sędziego poucza swojego świadka, jak ma zeznawać? Jak inaczej, niż tylko kpiną można potraktować kogoś, kto grzmi o złamaniu prawa wyborczego przez swoich przeciwników (sam mając zarzuty prokuratorskie), a w rezultacie okazuje się, że właśnie jego komitet to prawo (jako jedyny!) ewidentnie złamał. Ten ostatni przypadek pochodzi z Sopotu i dotyczy wciąż urzędującego włodarza. Iza to złamanie prawa zostaje „ukarany” mandatem na 150 zł!!! Jak można nauczyć obywateli szacunku do prawa i do tych, którzy wydają takie wyroki?
Ale póki co, obowiązuje zasada, że człowiek powinien być uważany za niewinnego, póki sąd nie skaże go prawomocnym wyrokiem. Ale w Sopocie, podobnie jak w Gdańsku ta zasada najczęściej obowiązuje tylko w jedną stronę. Jeśli ktoś Kalego skazać (nawet prawomocnym wyrokiem) to źle i należy o tym szybko zapomnieć, ale jeśli jakiś zarzut wytoczony jest wobec przeciwników (czy wręcz wrogów Kalego) – to już Kalemu wyjątkowo brzydko pachnie i trzeba krzyczeć o tym jak najgłośniej, nie czekając na sądowy werdykt.
Przez wszystkie lata od wybuchu „afery sopockiej” i stawianych oficjalnie przez prokuraturę zarzutów wobec prezydenta Sopotu starałem się być wyjątkowo wstrzemięźliwy w swoich komentarzach na ten temat, uznając iż istnieje domniemanie niewinności. Pozostawmy wyroki niezawisłym sądom – apelowałem. Dziś, kiedy wyrok w tej sprawie jest już prawomocny (choć nie wiem, czy ostateczny, bo prokuratura zapowiadała wniosek o kasację), warto się jednak nad nim choć przez chwilę pochylić. Zwłaszcza nad tą częścią, którą sam prezydent lekceważąco pomija i woli o niej nie pamiętać. Mam na myśli stwierdzenie przez sąd ewidentnego złamania prawa przez sopockiego prezydenta w postaci poświadczenia nieprawdy w dokumentach urzędowych (dotyczących przetargu na samochody). W sumie to pewne kuriozum (podobnie jak kłopoty jego politycznego przyjaciela z policzeniem ilości własnych mieszkań), bowiem okazało się, że prezydenta kompletnie nic nie łączy z kimś, kto wielokrotnie naprawiał mu samochody i kto trafił wraz z nim na ławę oskarżonych w tym samym procesie. Ale o tej części wyroku prezydent szybko zapomniał i strasznie jest nerwowy, kiedy ktoś mu o tym przypomni. Ja jednak – mimo spodziewanego gniewu sopockiego sołtysa – wolę o tym jednak przypomnieć. Bo wyobrażam sobie sytuację, w której jego podwładny – jakikolwiek sopocki urzędnik dopuściłby się podobnego złamania prawa, świadomie poświadczając nieprawdę w dokumencie urzędowym. Czy prezydent naprawdę przeszedłby nad takim wykroczeniem do porządku dziennego, natychmiast o nim zapominając? Nie tylko wątpię, ale wręcz jestem przekonany, że taki występek kwalifikowałby się do natychmiastowego zwolnienia dyscyplinarnego. W końcu takie świadome złamanie prawa dyskwalifikuje każdego urzędnika. Jak się jednak okazało, prezydenta stojącego na czele urzędu jednak to zupełnie nie dotyczy. Jemu wolno więcej?
Dziś, gdy zapadł już wyrok, mogę też zabrać głos w inne sprawie, która nie podlega sądowej jurysdykcji, a tylko ocenie moralnej i etycznej. O niej też prezydent chciałby chyba zapomnieć, zrzucając całą winę na polityczną opozycję i swoich rzeczywistych czy wyimaginowanych wrogów. Mowa bowiem o otoczce kłopotów sądowych Jacka Karnowskiego, w które wpadł przecież nie w wyniku działań swoich wrogów, ale denucjacji swojego (do czasu oczywiście) partyjnego kolegi i towarzysza. Ale nie to nawet mnie bulwersowało – zarówno wtedy, jak i dziś. Chodzi mi wręcz o knajacki, okraszony wulgaryzmami język tej nagranej rozmowy dwóch kolegów, którzy wkrótce się poróżnili. To sama forma takiej rozmowy z zaprzyjaźnionym biznesmenem (a treści tego zapisu nigdy prezydent nie zakwestionował) stanowi największe oskarżenie wobec sopockiego samorządowca. Jak to mówią, kiedy nie wiadomo o co chodzi, to zawsze chodzi o… coś innego.
Aha, a co do tej sprawiedliwości – zawsze musi być po naszej stronie, niezależnie od wyroków sądu.
Wojciech Fułek
- 18/11/2016 18:55 - Akapit wydawcy: Energ(i)a prądu, ciepła i wody
- 16/11/2016 11:52 - Sopockie co nieco: Instrukcja obsługi felietonu
- 10/11/2016 14:52 - Akapit wydawcy: Sobota w Sopocie - środa w Nowym Jorku
- 10/11/2016 14:49 - Drogi do Niepodległej Rzeczpospolitej
- 04/11/2016 17:32 - Latarką w półmrok: Konsumenci sprawiedliwości
- 27/10/2016 18:09 - Akapit wydawcy: Powonienie Karnowskiego
- 27/10/2016 18:07 - Sopockie co nieco: „Na drugim brzegu tęczy…”
- 24/10/2016 21:34 - Akapit wydawcy: Igraszki Adamowicza
- 24/10/2016 21:32 - Sopockie co nieco: Mocne uderzenie
- 20/10/2016 08:21 - Budyń z sokiem malinowym: Pawłowicz za Pawlaka