Ostatnio moja córka wraca ze szkoły
zmęczona i ospała. Zaraz po powrocie do domu wali się na tapczan i
zastyga w bezruchu do chwili, kiedy któreś z rodziców przypomni
jej o konieczności odrabiania lekcji. Myśleliśmy, że to zwyczajny
objaw niechęci do szkolnego rygoru lub tradycyjna w pewnym wieku
pogarda dla wiedzy i nauczycieli, ale nie! Dzisiejszy „Dziennik
Bałtycki” wyjaśnia całą zagadkę, a na dodatek dowiedziałem
się z lektury tekstu na str. 3, że przypadek naszego dziecka jest
dość powszechny. O co chodzi? Otóż moi drodzy, nasze dzieci
zatruwa CO2! A odkryli to naukowcy. Wcale nie amerykańscy, bo z
Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
„Gdańscy naukowcy z Katedry i
Zakładu Fizyki i Biofizyki Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego
przeprowadzili wstępne badania dotyczące stężenia dwutlenku węgla
podczas ostatniej zimy w dwóch szkołach w Gdańsku. Łącznie
pomiary zrobiono w dziewięciu klasach. W szkole podstawowej wśród
jedenastolatków i w liceum wśród siedemnasto- i osiemnastolatków.
- Wyniki są bardzo niepokojące - mówi dr Jerzy Jaśkowski,
kierujący pięcioosobowym zespołem badawczym. - Stężenie
dwutlenku węgla w zamkniętych pomieszczeniach nie powinno
przekraczać 1000 ppm [od red. z ang. parts per million - to sposób
wyrażania stężenia bardzo rozcieńczonych roztworów związków
chemicznych]. Stężenie CO2 praktycznie zawsze przekraczało normę,
w niektórych klasach nawet dwa i ponad trzy razy!”
I teraz nie wiem, co mam robić. Gazeta tez nie wie, naukowcy ograniczyli się jedynie do stwierdzenia faktów i też nie wiedzą. Dyrekcje szkół, kuratorzy – czarna dziura. Niby w nowych budynkach szkolnych jest lepiej, ale specjaliści z Uniwersytetu wcale nie są tego tacy pewni. A skoro nawet oni pewności nie mają, to co dopiero ja, biedny żuczek? Chyba zafunduję dziecku nauczanie indywidualne w domu. I szeroko otworzę okna.
Za to w „Gazecie Wyborczej” sporo o gdańskiej kasie. I o tym, że wczorajsza sesja Rady Miasta posłużyła rządzącej miastem Platformie Obywatelskiej, za platformę wprowadzania w czyn cudownych rozwiązań na pozyskanie kolejnych funduszy, które tylko teoretycznie i na papierze nie obciążą gdańskiego budżetu. Prezydent Adamowicz chciałby mieć ciastko i zjeść ciastko. I jak wielu przed nim wierzy, że mu się to uda. Pobuduje super stadion, teatr szekspirowski, ECS i Bóg wie co jeszcze – może nawet kilka dróg naprawi i dziury załata – a pieniądze będą spływać z nieba, czyli z bankowych kredytów do miejskich spółek. Te formalnie przecież z budżetem miasta niewiele maja wspólnego. I wiecie co? Paweł Adamowicz będzie pierwszym, któremu trudna sztuka z ciastkiem się uda. Ale, jako że w przyrodzie nic nie ginie, ktoś się kiedyś upomni o zapłatę za tę słodycz. Ciekawe kto będzie wówczas rządził Gdańskiem...
Dariusz Olejniczak
- 01/04/2010 11:27 - Pojadą ponownie do Pireusu?
- 01/04/2010 07:59 - Autorski przegląd prasy: Świat się zmienia
- 30/03/2010 08:20 - Autorski przegląd prasy: Omerta po gdańsku
- 29/03/2010 08:15 - Autorski przegląd prasy: Między jawą a snem
- 27/03/2010 20:55 - Autorski przegląd prasy: Weekendowy kosz rozmaitości
- 24/03/2010 09:28 - Autorski przegląd prasy: Wiosenne nieporządki
- 23/03/2010 09:05 - Autorski przegląd prasy: Kasa za wszelką cenę!
- 22/03/2010 09:20 - Autorski przegląd prasy: Akcja bezpośrednia, czyli jak to się robi w Gdańsku
- 20/03/2010 09:53 - Autorski przegląd prasy: Obszczymurek, ale nie agent?
- 19/03/2010 17:12 - Autorski przegląd prasy: Wojny i wojenki