Kiedy, w mrocznych latach stanu wojennego, tworzyliśmy z grupą trójmiejskich przyjaciół kolejne podziemne pisemka (najpierw „CDN”, później „Przegląd Polityczny”), wydawało mi się, że nasza działalność nie tylko ma sens, ale kiedyś otworzy drogę do mediów wolnych nie tylko od cenzury, ale również politycznych, ekonomicznych czy obyczajowych wpływów. Dołożyliśmy na pewno swoją niewielką cegiełkę do budowaniu gmachu wolności słowa. I kiedy ta upragniona wolność w końcu przyszła, nie do końca wiedzieliśmy co z nią zrobić. Cenzurę instytucjonalną zastąpiła autocenzura i wszelkie formy nacisku. Niby wolno pisać dziś o wszystkim i bez żadnych widocznych ograniczeń, a dziennikarze przyczyniali się do spektakularnych upadków wielu osób, a nawet rządów, ale mam wrażenie, że zasada ta jeszcze jakoś się sprawdza w mediach ogólnopolskich, to na poziomie lokalnym bywa już chyba znacznie gorzej. Nie ma na potwierdzenie swojej tezy żadnych wiarygodnych badań, bo też chyba nikt nie byłby ich w stanie realnie przeprowadzić. Ale mam nieodparte wrażenie, że poziom uzależnienia lokalnych mediów w ostatnich latach znacznie wzrósł. Jeśli jednak zarobki dziennikarzy i sukces komercyjny lokalnej gazety, radia czy portalu uzależniony jest – bo jakżeby inaczej – od wpływów reklamowych, to uwikłanie się wydawcy w biznesowy romans z samorządowymi władzami zawsze niemal kończy się tak samo. Odwołując się do starego porzekadła: „nie można kąsać karmiącej ręki”. Jeśli jest to tylko pewna wstrzemięźliwość słowna i ostrożność w zachowaniu pewnego dystansu do opisywanego lokalnego świata – to pół biedy. Najczęściej jednak taki romans kończy się nie tylko biznesowym ale i towarzyskim układem, który przynosi wymierne profity obu stronom. Oczywiście, im silniejszy jest medialny partner (telewizja, radio, tygodnik, dziennik, portal), tym łatwiej mu bronić swojej niezależności, ale sprawny polityk czy biznesmen ma też swoje własne dojścia i wypróbowane formy wpływu czy nacisku.
Mój przyjaciel, właściciel dużej firmy, twierdzi, że opozycyjna prasa jest potrzebna każdemu, aby można się było w niej przejrzeć, jak w lustrze i wyciągać odpowiednie wnioski. Wygląda na to, że mój przyjaciel jest idealistą, bowiem nie znam wielu osób, które lubią czytać o sobie i swoich działaniach krytyczne opinie. Znam natomiast rzesze takich, którzy tępią każdą informację, każdego dziennikarza i każde medium, które wypowiada się na ich temat choćby z dyskretną krytyczną nutką. Znam też takich, którzy regularnie wydzwaniają do redaktorów naczelnych (bo nie chcą zniżać się do poziomu szeregowych dziennikarzy) z pretensjami, dotyczącymi tekstów na swój temat. Znam w końcu takich, którzy podrzucali mediom sfabrykowane, nieprawdziwe informacje na temat swoich konkurentów (politycznych czy biznesowych), domagając się ich opublikowania. I dopinali swego!
Oczywiście, nie ma praktycznie możliwości ograniczenia różnego rodzaju finansowego „wsparcia” reklamowego dla mediów przez regionalnych i lokalnych (a czasami i centralnych) dysponentów publicznych pieniędzy, ale może warto za to propagować i promować takie wydawnictwa, które nie idą na „układy” i tropią wszelkie nieprawidłowości oraz piętnują „sieć uzależnień”, niezależnie od konsekwencji. Nic więc dziwnego, że wiele takich medialnych inicjatyw ma zawsze pod górkę, skoro zdarza się, że lokalny kacyk (lub ktoś w jego imieniu) dociera do reklamodawców, skutecznie zniechęcając ich do współpracy z niesprzyjającym mu pismem.
Patrzę na ten medialny świat dookolny, co nie powinno chyba nikogo specjalnie zdziwić, przez pryzmat mojego rodzinnego miasta. Co jaki czas trafiają do mojej skrzynki pocztowej kolejne urzędowe biuletyny i wydawnictwa, w których główną role odgrywa Prezydent Sopotu. Z wiadomych względów nie ma mowy, aby trafiła tam jakaś łyżka dziegciu, bo Sopot to wszak kraina mlekiem i miodem płynąca. Lokalna prasa pełni de facto rolę urzędowej tuby, hojnie wspomagana reklamami przez miejskie instytucje i spółki. Nie ma tam miejsca na żadne opinie opozycji, bo i po co? Gdzie szukać zatem głosów krytycznych, które opisują rzeczywistość nie pod urzędowe dyktando? Przeciwko opozycyjnemu tygodnikowi „Riviera”, wyciągano tu przecież największe armaty (łącznie z procesami sądowymi”, a „dyscyplinujące” telefony do reklamodawców były na porządku dziennym. Z kolei ktoś, kto w miejskim wydawnictwie chciał opublikować jeden z moich historycznych tekstów, usłyszał ponoć w ratuszu, że moje nazwisko jest na cenzurowanym i nie byłoby dobrze widziane. I nie wiem nawet, czy to rzeczywiście nieformalny „zapis cenzorski” czy tylko urzędowy lęk przed jakimiś nieokreślonymi konsekwencjami. „Riviera” już dziś nie wychodzi, ale mieszkańcy powinni mieć możliwość poznania również tych krytycznych opinii, dotyczących różnych miejskich spraw. „Gazeta Gdańska” okazuje się takim miejscem, którego gospodarze jakoś nie boją się jednak ewentualnych konsekwencji gniewu lokalnych włodarzy, w związku z czym z chęcią przyjąłem zaproszenie na cotygodniowe spotkania na tych łamach z jej czytelnikami.
A tak przy okazji - może warto pomyśleć nie tylko o symbolicznych nagrodach i wyróżnieniach dla lokalnych mediów (jakie zdarzyło się otrzymać wspomnianej „Rivierze”), ale o jakiejś zorganizowanej formie wspierania autentycznie niezależnych mediów, nie uwieszonych u żadnej klamki, bowiem mają one stosunkowo małe możliwości pozyskania funduszy na swój rozwój i działalność. A pełnią one przecież w każdym demokratycznym państwie niezwykle ważną rolę. Tylko czy wszyscy na pewno chcą to zrozumieć?
Wojciech Fułek
- 21/07/2016 18:05 - Latarką w półmrok: Adamowicz chroni Adamowicza
- 19/07/2016 12:37 - Sopockie co nieco: Co się stało z naszą klasą?
- 19/07/2016 12:27 - Okiem Borowczaka: Rządy służb
- 05/07/2016 19:08 - Sopockie co nieco: Goły i wesoły?
- 30/06/2016 20:12 - Akapit wydawcy: 9 złotych długu
- 23/06/2016 08:48 - Akapit wydawcy: Smak sopockiej staranności
- 23/06/2016 08:46 - Okiem Borowczaka: Miszmasz polityczny
- 19/06/2016 09:25 - Akapit wydawcy: Pytanie proste, choć wścibskie
- 19/06/2016 09:20 - Potulski: Nie depczcie przeszłości ołtarzy
- 10/06/2016 18:28 - Latarką w półmrok: "Oluś to krętacz"