Wygląda na to, że zapowiadana kadencyjność prezydentów, burmistrzów i wójtów może całkowicie nie tylko przewietrzyć i przemeblować gminne i miejskie urzędy, ale wręcz zrewolucjonizować - i to na długie lata - życie codzienne polskich samorządów. Jestem dziwnie spokojny, że najlepsi menedżerowie swoich małych ojczyzn zostaną bez problemu „zagospodarowani” i otrzymają propozycje odpowiednie do swoich kompetencji – np. na wyższych poziomach samorządu, na publicznym czy prywatnym rynku pracy; a ci z politycznym temperamentem być może trafią do sejmu czy senatu, ewentualnie zasilą partyjny „zasób profesjonalnych kadr”.
Od dawna byłem i jestem gorącym zwolennikiem kadencyjności w polskich samorządach, choć uważam, że należałoby zacząć takie porządki od posłów i senatorów i rozciągnąć je również na szeregowych radnych miast, gmin i powiatów. Takich postulatów jakoś jednak nie widać, więc swoje posady stracą zapewne tylko ci włodarze, który swoją funkcję pełnią już dwie i więcej kadencji. W politycznym krajobrazie Trójmiasta oznacza to prawdziwe trzęsienie ziemi, bowiem swoje fotele i gabinety straciliby wszyscy urzędujący prezydenci. Mam nadzieję, że uzdrowi to również dotychczasowe relacje pomiędzy trzema miastami, sprowadzając je do spraw programowych i merytorycznych, bo przez ostatnie lata mogliśmy obserwować – delikatnie mówiąc – pewną wyraźną niechęć Gdańska i Sopotu wobec poczynań i pomysłów młodszej gdyńskiej siostry, której wyraźnie wypominano niezależność i samodzielność. Ale, jak patrzę na najbliższe otoczenie prezydentów naszej trójmiejskiej aglomeracji, to ewentualnych następców wychował sobie właśnie jedynie Wojciech Szczurek, podczas gdy nawet partyjni polityczni mocodawcy dotychczasowych prezydentów Gdańska i Sopotu często dystansowali się wobec ich poczynań i personalnych wyborów. Nieprzypadkowo szef sopockich struktur PO bez powodzenia startował w kolejnych wyborach do Rady, a pozycja Pawła Adamowicza podgryzana jest wciąż przez deklaracje jego kolejnych partyjnych kolegów, dotyczące startu w najbliższych wyborach. Przypomnijmy też niezdecydowanie ówczesnych centralnych i wojewódzkich struktur rządzącej wówczas partii w stosunku do Jacka Karnowskiego, obciążonego nie tylko zarzutami prokuratorskimi, ale i niejasnymi relacjami pomiędzy partyjnymi kolegami, z których jeden złożył doniesienie na drugiego. Ba, nawet Donald Tusk wyraził dezaprobatę wobec sopockiego włodarza, wypisując się z miejskich struktur swojej partii. O „bezsile” tych struktur najlepiej świadczy ich aktywność, a w zasadzie brak aktywności oraz śladowa frekwencja partyjnych spotkań. Bo partyjni działacze, zwłaszcza na tym najniższym szczeblu, najczęściej budzą się z letargu dopiero przy kolejnych wyborach. Ale to wszystko tylko sprzyja wolnej amerykance wśród politycznych trójmiejskich działaczy, wyrywających sobie fragmenty lokalnej władzy (i tej realnej, administracyjno-samorządowej, jak i tej, związanej z rządem „dusz wyborczych”), którzy potrafią usprawiedliwić każdą, nawet najbardziej niemoralną metodę, jeśli tylko prowadzi do zamierzonego przez nich celu. Doprowadzając przy tym niemal do perfekcji metodę odwracania uwagi od ważnych miejskich problemów kolejnymi „wrzutkami” medialnych tematów. Na tle, wstrząsanych co jakiś czas dziwnymi konwulsjami Gdańsk i Sopotu, Gdynia jawi się jako kraina pewnego spokoju, w której istniejące partie polityczne nie mają wiele do powiedzenia (może na szczęście?), a prezydent nie musi się kierować ich interesem. Może to najbardziej drażniło włodarzy sąsiednich miast? Wojciech Szczurek nawet jakoś specjalnie nie protestuje w obronie swojego fotela (w przeciwieństwie do wielu innych samorządowców) i nie pozostawi też po sobie spalonej ziemi, a o los jego następców nie musimy się zbytnio martwić. Blady strach ogarnął jednak dotychczasowych, bezkrytycznych zwolenników długoletnich rządów Jacka Karnowskiego i Pawła Adamowicza. Co poczną polityczne sieroty po tym samorządowym duecie? Czy wybiją się na niepodległość i uwolnią od obezwładniającej woli lokalnego włodarza, czy też raczej wpadną w piekło samorządowego niebytu?
Nie życzę nikomu źle, ale jestem przekonany, że na tych zmianach mogą tylko zyskać tylko na podmiotowości sami mieszkańcy naszych miast, którym do tej pory większość decyzji najczęściej apodyktycznie komunikowano, nie pytając o zgodę.
Wojciech Fułek
- 08/04/2017 10:23 - Akapit wydawcy: Zdrowa pensja
- 08/04/2017 10:19 - Sopockie co nieco: Obywatelskie warchoły?
- 05/04/2017 19:33 - Akapit wydawcy: Los człowieka bez partii
- 05/04/2017 19:30 - Franciszek Potulski: Szara płotka
- 30/03/2017 19:09 - Latarką w półmrok: Korol na mieliźnie
- 16/03/2017 08:16 - Akapit wydawcy: Rzeź gdańskich baranów
- 16/03/2017 08:13 - Sopockie co nieco: Radni zaradni czy bezradni?
- 09/03/2017 21:03 - Gazeta Sopocka: Kąpiel Karnowskiego "w sopockim ścieku"
- 09/03/2017 21:00 - Sopockie co nieco: Sopot nigdy nie zasypia?
- 06/03/2017 13:02 - Akapit wydawcy: Bez (P0)wabu