Z Jarosławem Struczyńskim, kasztelanem Zamku Gniew, porucznikiem Chorągwi Husarskiej marszałka województwa pomorskiego rozmawia Artur S. Górski
- Co powoduje, że dorośli mężczyźni dosiadają koni odziani w dawne zbroje, chwytają kopie w dłoń i ustawiają się w szyku by przypuścić szarżę? Czy jesteście wariatami czy pasjonatami, dla których żywe lekcje historii to więcej niż styl życia, to życie samo?
Jarosław Struczyński: Jedno i drugie po trochu. Każdy z nas pamięta młodzieńcze lata, kiedy marzyliśmy o dosiadaniu konia i wzięciu oręża do reki. Mieliśmy w Gniewie to szczęście, że dorastaliśmy w cieniu ruiny zamku krzyżackiego. Pierwsze nasz historyczne doświadczenie dotyczyło więc miłości do średniowiecza. Ta miłość doprowadziła do odbudowy i rewitalizacji zamczyska.
- Średniowiecze od XIII wieku to czas rozwoju myśli państwowej, administracji, inżynierii i architektury oraz kunsztu wojennego. Ta fascynacja dała początek też innej waszej aktywności, czyli odbudowie zamku?
Jarosław Struczyński: Zaszczepiliśmy w sobie miłość do historii i podziw dla świetnej organizacji zakonów rycerskich w dziele prowadzenia wojen i misji cywilizacyjnej. Uświadomiłem sobie, że istnieje perspektywa historyczna. Kilku rycerzy doskonale potrafiło zorganizować życie zamku i wokół zamku. Zresztą z wydatną pomocą polskich możnowładców. W 1994 r. rozpoczęliśmy współpracę z francuskim towarzystwem rzemieślniczym, spadkobiercą średniowiecznych cechów, którego członkowie łączą rzetelne rzemiosło, wielkiego ducha ze sprawnością dłoni „Compagnion de grave”. Pochodzący z Akwitanii rzemieślnicy wspomagali nas w odbudowie zamku. Nasze, nawiązujące do zakonów rycerskich, bractwo rycerskie brało zaś udział m.in. w obchodach w Akwitanii 800-lecia śmierci Ryszarda Lwie Serce. Najwyższej klasy fachowcy, jako wolontariusze, nawiązując do swoich korzeni, wspierali nasze dzieło odbudowy. Rozpoczęliśmy realizację robót publicznych. Nie znam drugiego takiego przypadku, gdzie prace adaptacyjne w obiekcie zabytkowym prowadzone były w systemie robót publicznych.
- To jeszcze można sobie wyobrazić, ale trudniej wyobrazić sobie życie codzienne współczesnego wiernego kodeksowi rycerza.
Jarosław Struczyński: Kodeks rycerski to cały zestaw praw uczciwego życia. To wierność danemu słowu, lojalność, pracowitość, troska o ubogich i słabszych, brak zapalczywości, wiarygodność. Nie można rycerstwa oderwać od chrześcijaństwa. Jestem członkiem działającego od XII wieku zakonu rycerskiego Szwabii pod wezwaniem św. Gerona. Mam prawo pasowania następnych rycerzy w absolutnej ciągłości historycznej podległej regule rycerskiej.
- Dzisiaj krzewicie wiedzę o I Rzeczypospolitej, o husarii i jej triumfach. To też dzieje związanego z Gniewem króla Jana III Sobieskiego, starosty gniewskiego, a zatem to czasy wieku XVII.
Jarosław Struczyński: Nasze zainteresowania ewoluowały. Żyjąc w cieniu średniowiecznego zamku zakonu Najświętszej Marii Panny Szpitala Domu niemieckiego w Jerozolimie, grupa bardzo młodych ludzi, której miałem przyjemność wówczas przewodzić, uległa pierwszemu poruszeniu nut historii przez fascynację średniowieczem. Widziałem jak młodzi ludzie zaczynają powoli pojmować istotę umiłowania ojczyzny poprzez poznawanie rycerskiej sztuki walki. Pomocny nam był Hetman Wielki Kapituły Rycerstwa Polskiego Tadeusz Antoni Pagiński, fechmistrz, trener polskiej kadry floretu kobiet, u którego w latach 90. pobieraliśmy lekcje szermierki. Początkowo była to nauka władania mieczem. Byliśmy więc rycerzami zakonnymi, nie w sensie związków ideowych, ale tradycją związani z zakonem rycerskim. Powołaliśmy bractwo rycerskie, jedno z czterech powstałych u schyłku komuny. My tą naszą historię próbujemy odtwarzać, żeby pokazać, że mamy powody do dumy.
Pierwszy turniej rycerski zorganizowaliśmy w 1992 roku. Po paru latach przyszedł czas na projekt inscenizacji bitwy pod Grunwaldem (Tannenberg, Żalgiris). Zainicjowała to grupa ludzi, którzy są razem od 20 lat.
- A wiek XVII kiedy przyszła ta fascynacja?
Jarosław Struczyński: Wraz z adaptacją gdańskiego spichlerza Błękitny Lew wywołaliśmy w sobie zainteresowanie XVII wiekiem. Wystawiliśmy więc regiment piechoty „autoramentu cudzoziemskiego”. W latach 90. nie było w Polsce takich grup nawiązujących do XVII wieku. Nikt na ten XVII wiek nie wpadł a teraz stworzyliśmy cały rynek rekonstruktorski, kilka tysięcy miejsc pracy. Po roku już uruchomiliśmy kolejne edycje widowiska historycznego „Vivat Vasa!”. Stworzyliśmy grupę rekonstrukcyjną. Okazało się jednak, że nie mamy przeciwników, że nie ma Polaków, którzy odtwarzają historię XVII wieku. Zaprosiliśmy do współpracy Czechów, którzy mieli doświadczenia z rekonstrukcji wojny 30-letniej. Regiment piechoty wystawiliśmy i wyposażyliśmy werbując dosłownie 70 osób z Gniewu i okolicznych wsi. Pojawił się też motyw powołania kolejnej grupy rekonstrukcyjnej.
Nie przewidywałem, że stworzenie husarskiej chorągwi odmieni nasze życie. Byłem przekonany, że mając inscenizację Grunwaldu, że skoro jeździmy na turnieje po całym świecie, jesteśmy w lidze. joustingowej (turniejowe gonitwy i starcia na kopie – red.), kruszymy kopie w Nowej Zelandii, w Australii, w Szkocji, w Stanach Zjednoczonych to osiągnęliśmy wszystko. Zainteresowanie XVII wiekiem spowodowało, że odkryliśmy na nowo fenomen husarii. Większość Polaków o husarii wie tyle, ile przekazała kultura obrazu, filmu jak „Potop”. Natomiast o istocie husarii nikt nam wiedzy nie przekazał.
- Tej wiedzy, że była to najpiękniejsza i najskuteczniejsza jazda nie było?
Jarosław Struczyński: Uświadamialiśmy sobie dopiero geniusz tego przedsięwzięcia. Jego wartość bojową. W tym geniuszu wojennym wybrano to co najlepsze i co sprawdziło się przez dwieście lat. Mieliśmy najwyższej klasy dowódców i żołnierzy, doskonali wodzowie prowadzili w bój doskonale przygotowanych towarzyszy husarskich. Wartość bojową husarza można porównać do czołgu.
Pod Wiedniem rozbita 12 i 13 września 1683 roku potęga otomańska to było 100 tysięcy bitnych, zaprawionych w boju wojowników.
- Żywa legenda historii, którą prezentujecie znajduje widzów?
Jarosław Struczyński: Na „Vivat Vasa” przybywa około 9 tys. osób. W ubiegłym roku na rocznicowej inscenizacji Grunwaldu 1410 było 160 tysięcy widzów. Przyglądali się trwającym ponad godzinę zmaganiom. Przez naszą działalność prostujemy też pewne niedopowiedzenia i przeinaczenia, takie jak to, że bitwa pod Gniewem z 1626 roku była porażką husarii. Nie okazała się ona zbyt szczęśliwa dla husarii, ale był to bojowy rekonesans i wstęp do zwycięskiej bitwy pod Trzcianą, stoczonej w 1629. Bitwa pod Trzcianą uchodzi za największe polskie zwycięstwo od czasu bitwy pod Kircholmem. Genialny hetman polny koronny Stanisław Koniecpolski zdecydowanie pokonał armię szwedzką dowodzoną przez króla Gustawa Adolfa.
- Czy taki projekt mógłby być realizowany w ramach współpracy polsko-litewskiej. Wszak była to jazda, z której dumne mogą być tak spadkobiercy Wielkiego Księstwa Litewskiego, jak i Korony Polskiej?
Jarosław Struczyński: W systemie wojennym Rzeczypospolitej w momencie formowania wojska odpowiednie partie wojska wystawiała Korona i Litwa. W sensie techniki wojenne to była autentycznie jednolita formacja.
- Nie było wówczas systemu wspólnych ćwiczeń, łączności telefonicznej, a ten system działał w liczącym milion kilometrów kwadratowych państwowym organizmie...
Jarosław Struczyński: System był oparty o sposób zaciągu wojska. Był to tzw. zaciąg towarzyski. W liście przepowiednim było powiedziane co zabrać: zbroja żelazna, pancerz, szyszak. Działania husarii nabrały wielkiego znaczenia właśnie na terenach Wielkiego Księstwa Litewskiego.
fot. Marcin Lipiński
- Przykład to bitwa pod Orszą, ważnej szczególnie dla Litwinów i Białorusinów.
Jarosław Struczyński: Sukces w polu dawał system jednolity i sztuka wojenna była taka sama w Koronie i na Litwie. To zaczęło się od bitwy pod Grunwaldem, naszego wspólnego zwycięstwa.
- Czy ta dawna militarna tradycja ma naśladowców na Ukrainie? Być może to klucz do powrotu do zaprzepaszczonej w XVII wieku zdaje się bezpowrotnie idei bycia razem…
Jarosław Struczyński:To częściowo ma miejsce podczas szeregu naszych wypraw na Ukrainę, do Kamieńca Podolskiego, do Chocimia. Z naszą chorągwią udaliśmy się nawet na główne obchody rebelii Chmielnickiego, pod Korsuniem. Atak na tabor bez możliwości rozwinięcia okazał się klęską. W dolinie Białej Kruty, gdzie rzeczywiście ta bitwa się rozegrała byliśmy i szarżowaliśmy. To był znak dla Ukraińców, że nasza obecność i udział w rekonstrukcji tej bitwy pokazuje, że animozje polityczne i historyczne zostały zwieszone na kołku. Na Ukrainie jednym z naszych najbliższych przyjaciół jest pułk rejestrowy kozaków Kijewski Rejestrowy Kulin wiedziony przez Oleksieja Rudenko.
- Żywa lekcja historii ma nas uczyć patrzenia w przyszłość?
Jarosław Struczyński: To wymaga też działań po naszej stronie. W naszej zbiorowej pamięci jest wiele białych plam. Okazuje się, że jedynym miejscem w Polsce, gdzie odbyły się obchody rocznicy bitwy pod Kircholmem był Gniew. Efektem jest popiersie hetmana Jana Karola Chodkiewicza wmurowane w kaplicy zamkowej. Hetman Chodkiewicz to przecież był litewski wielki hetman, jeden z najznakomitszych strategów swej epoki. Wróćmy zatem do tych czasów braterstwa, zaciągnijmy się pod wspólną chorągiew, działajmy razem by uratować te elementy, które czyniły z nas w historii potęgę.
fot. Maciej Kostun
- 17/09/2011 09:24 - Benefis olimpijczyka i rektora WSAiB im. Kwiatkowskiego w Gdyni
- 17/09/2011 09:06 - Potulski: Podręczniki to „złote jajo” wydawnictw
- 17/09/2011 08:35 - Festyn we Wrzeszczu: pomagamy Mateuszowi
- 16/09/2011 14:57 - Debaty PO – PiS w Gdańsku. Fotyga kontra Nowak, Jaworski kontra Pomaska
- 16/09/2011 08:00 - Konkurs: ostatnia szansa na wakacje!
- 15/09/2011 18:30 - Pomorskie Horyzonty Edukacji Filmowej
- 15/09/2011 16:26 - Przywitanie jesieni w Rënku
- 15/09/2011 15:34 - Oktoberfest w Brovarni Gdańsk
- 14/09/2011 12:24 - Jaworski: Prezydencki minister broni satanisty „Nergala”
- 14/09/2011 09:12 - Rolki i rower - wojna i pokój