4 września b.r. - na dziesięć dni przed wielką manifestacją związkową w stolicy, Sąd Rejonowy Warszawa Śródmieście skazał czterech związkowców na kary pozbawienia wolności za udział w demonstracji sprzed… 11 lat. Sądowi bardzo się tym razem śpieszyło. Wyrok jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata dostał m.in. Andrzej Kołodziej, jeden z przywódców strajku z 1980 r. oraz trzej inni stoczniowcy.
Wyrok nie został nagłośniony. Nie doszło więc do eskalacji napięcia przed warszawską manifestacją.
- Sąd wobec wszystkich oskarżonych wymierzył karę jednego roku pozbawienia wolności, zawieszając ją na okres próby na dwa lata – poinformowała nam sędzia Maja Smoderek, rzecznik prasowa Sądu Okręgowego w W-wie.
Na poprzedniej wokandzie nic nie zapowiadało takiego przyspieszenia, gdy 3 lipca w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbyła się kolejna rozprawa czwórki stoczniowców. Sąd 4 września miał jeszcze słuchać świadków i przeglądać dokumentację filmową. Skąd to gwałtowne przyśpieszenie?
- Złożyłem wniosek o pisemne uzasadnienie wyroku. Będzie apelacja. Przypatrujemy się i analizujemy kwestie proceduralne, jak np. prawidłowość powiadomienie stron – poinformował nas, nie kryjąc zaskoczenia sądową woltą, mec. Bogusław Gotkowicz, obrońca manifestantów.
Wyrok za obronę stoczni
Mija 11 lat od manifestacji z 22 października 2002 r. w Warszawie w obronie polskich stoczni i gospodarki morskiej, która zaprowadziła kilkunastu stoczniowców na ławę oskarżonych.
- Manifestacja pod Urzędem Rady Ministrów była swoistym spektaklem, w którym ludzie zachowują się specyficznie, po prostu spontanicznie. Taki spektakl ma swoją dynamikę – mówi Roman Kuzimski, wówczas lider „S” w Stoczni Gdynia, jeden z organizatorów protestów z 2002 r. i dodaje:
- Stoczniowcy walczyli o przetrwanie przemysłu stoczniowego. Okazało się, że nasze obawy były uzasadnione. Ludzie byli zdecydowani i zdesperowani, ale nie agresywni. Nie atakowali policjantów. Były emocje, ale utrzymane w ramach prawem dozwolonych. Mimo prowokacji, jak ta z przeszukaniem naszego związkowego poloneza i zatrzymaniem kierowcy. Skandalem było to, że stoczniowcy byli zatrzymywani, gdy manifestacja była już rozwiązana, kiedy jej uczestnicy schodzili do autobusów – relacjonuje Kuzimski, który był słuchany przez warszawski sąd jako świadek.
Stoczni już dawno nie ma. Od manifestacji zmieniały się rządy i pięciu premierów. Rozpadały się koalicje. Polacy szli trzykrotnie do wyborów. Zadziwiającą determinacją wykazał się wymiar sprawiedliwości.
W 2002 r. ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym był Grzegorz Kurczuk, kursant studiów doktoranckich w zakresie nauk politycznych w Moskwie (1979-83). Później ani rządy koalicji PiS-LPR-Samoobrona, ani PO-PSL nie zatrzymały kuriozalnego postępowania przed prokuratorami i sądem.
- Widać ciągłość władzy w tej desperacji do skazania ludzi, którzy bronili polskich stoczni i miejsc pracy – mówi z ironią Andrzej Kołodziej, Honorowy Obywatel Miasta Gdańska, przywódca strajku w 1980 r w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Kogo zatrzymywali funkcjonariusze?
- W ręce policji trafiły osoby przypadkowe, które nie uciekały przed policją, bo nie miały żadnego powodu. Kuriozalna była sytuacja gdy stoczniowiec wyszedł do toalety z autobusu i został zatrzymany przez policjantów po cywilnemu, którzy nie byli nawet na manifestacji. Zastosowano odpowiedzialność zbiorową – analizuje Kuzimski, który sam został powalony na ziemię, gdy stał w kamizelce związkowej i stoczniowym kasku. Ten sam los spotkał towarzyszącego mu policyjnego oficera łącznikowego po cywilnemu, którego przed poturbowaniem uratowała policyjna „blacha”.
Z relacji związkowców wynika, że dokonywali zatrzymań policjanci, którzy nie wiedzieli wcześniej ani manifestacji ani jej uczestników.
- Ludziom postawiono zarzuty napaści na policjantów, ale nie ma pokrzywdzonych, nie wiadomo kogo rzekomo napadali stoczniowcy. Miałeś związkową chustę, opaskę, koszulkę już byłeś podejrzany, zatrzymywany - relacjonuje Kuzimski.
Bronimy stoczni!
Do akcji policyjnej i rzekomej napaści przed gmachem Urzędu Rady Ministrów (URM) doszło 22.10.2002 r. podczas manifestacji w obronie przemysłu stoczniowego. W demonstracji, zorganizowanej przez "Solidarność", uczestniczyło ok. 3,5 tys. stoczniowców z Gdyni, Gdańska i Szczecina wspieranych przez grupę górników i hutników. Zatrzymano 17 związkowców. Dwunastce z nich postawiono zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza publicznego. Jeden ze stoczniowców trafił na trzy miesiące do aresztu. Sprawy najczęściej kończyły się uniewinnieniem. Skazano – i to zaocznie – czterech manifestantów.
Andrzej Kołodziej wie, że historia czasem płata figle.
- Wyrok jest kuriozalny i jestem pewien, że będzie obalony. W moim życiu różnie się działo. Było i tak, że więzienne śniadanie dostałem pod celą w Białołęce, a kolację zjadłem w towarzystwie biskupów w Watykanie – żartuje Kołodziej, wspominając przymusowy wyjazd do Italii wiosną 1988 r., gdy wraz z Kornelem Morawieckim, przy udziale ludzi Kościoła, musieli opuścić kraj, by nie przeszkadzać w porozumieniu części opozycji z władzami PRL.
Ze stoczni w Gdyni i Szczecinie zostali zwolnieni wszyscy pracownicy. Stocznia Gdynia zwolniła ponad 5100 pracowników, Szczecińska - 4 tys. W szczecińskim holdingu zatrudnionych było około 11 tys. osób.
ASG
- 27/09/2013 20:04 - Gdańska daje kosztowny prezent UG i podnosi podatek od nieruchomości
- 26/09/2013 18:11 - Hojność prezydenta
- 26/09/2013 18:07 - Stocznia Gdańsk strajkuje!
- 25/09/2013 12:41 - 10. Jubileuszowe Targi Kolejowe TRAKO 2013
- 25/09/2013 12:32 - Paweł Adamowicz powinien sprawdzić pracę wiceprezydenta Macieja Lisickiego
- 24/09/2013 17:38 - Targ Węglowy poza imprezami otwarty
- 24/09/2013 17:26 - Oktoberfest w Hotelu Gdańsk – nowa stara tradycja
- 24/09/2013 16:59 - Przed XLIII sesją Rady Miasta Gdańska
- 19/09/2013 16:57 - Rowerowa hipokryzja gdańskich prezydentów
- 19/09/2013 16:48 - Prezydent oddycha jodem. Jelitkowo to nie Szadółki