Asseco Prokom Gdynia prowadzi z Treflem Sopot już 2:0 i rywalizacja przenosi się do Sopotu. O swoich spostrzeżeniach po meczach w Gdyni i o wierze w zwycięstwa w kolejnych, opowiada Filip Dylewicz, kapitan Trefla Sopot.
- W czym upatrujecie powody swojej środowej porażki z Asseco Prokomem Gdynia?
Filip Dylewicz: Nie chcielibyśmy powtórzyć naszej gry z tego spotkania. Fatalne wyglądała nasza skuteczność. Nie wiem, czy to psychika, czy coś innego, ale mamy otwarte pozycje, często się wahamy, szukamy innego rozwiązania, które nie zawsze jest dobre, dlatego to wygląda jak wygląda. Potrzebujemy, żeby wszyscy zawodnicy wnosili coś do gry i przede wszystkim, musimy poprawić skuteczność.
- Asseco wykorzystało atut własnego parkietu, a wy, jeśli chcecie jeszcze walczyć o mistrza siebie musicie pokazać się z lepszej strony.
Filip Dylewicz: Musimy uwierzyć, że możemy pokonać drużynę z Gdyni, szczególnie na własnym parkiecie. Jeśli tego nie zrobimy, to nie wiem, co robimy tym finale. Jest mi bardzo przykro. Myślałem, że stać nas na dużo więcej, ale drużyna Asseco wybitnie nam nie leży. Zespół nie funkcjonuje jak zawsze funkcjonował i to wcale nie wynika z ich bardzo dobrej obrony, ale z tego, że sami siebie blokujemy, sami w siebie nie wierzymy, a brak pewności siebie skutkuje, że ta skuteczność jest na tak niskim poziomie.
- Czyli mecze te przegraliście w głowach?
Filip Dylewicz: Na to wygląda. Ciężko znaleźć rozwiązanie tego problemu. Pozycje są, trzeba tylko rzucać i wierzyć w to, że się trafi. Trzeba podjąć tą decyzję, jeśli tego się nie robi, to jest tak fatalna skuteczność, która powoduje, że jesteśmy poza grą i cały czas gonimy, a drużyna Asseco kontroluje spotkanie. Musimy zupełnie inaczej zagrać w Sopocie i uwierzyć, że możemy ich pokonać.
- Wasza słabsza gra to jest brak koncepcji, czy raczej niemożność realizacji tych koncepcji?
Filip Dylewicz: Sami widzimy jak to wygląda na boisku. Nie ma „ekstra” podań, gry zespołowej. Jedno, dwa podania i staramy się coś na siłę zrobić, ale to nie przynosi pożądanych efektów. Wahamy się przy otwartych pozycjach, nie gramy zespołowo stąd nasz problem.
- Wierzysz jeszcze w końcowe zwycięstwo, czy bardziej gracie o honor, choć jeden urwany mecz?
Filip Dylewicz: Gramy o tytuł w dalszym ciągu, jednakże na pewno te dwa spotkania nie napawają optymizmem, nie tylko nas, ale i wszystkich naszych kibiców. Na pewno większość ludzi sądzi, że Asseco wygra to 4:0. Wracamy do Sopotu, musimy się zebrać do kupy i postarać się wygrać.
- Cieszycie się z tak długiej przerwy między meczami?
Filip Dylewicz: Na pewno jest więcej czasu, żeby wszystko przeanalizować, przemyśleć i wyciągnąć jakieś wnioski. Na pewno dobrze nam to zrobi, nie tylko odpoczniemy, ale też zapomnimy o tym blamażu. Nie da się tego inaczej nazwać. 20% skuteczności rzutów za trzy, 30 procent za dwa to jest po prostu coś strasznego. Rozwala to mentalnie zespół i mam nadzieję, że te wolne dni dobrze wpłyną na zespół. Mam nadzieję, że z nowymi chęciami i wiarą przystąpimy do meczów u siebie.
- Planujecie jakieś spotkanie bez trenera, w trochę mniej sportowej atmosferze, żeby wyjaśnić sobie wszystkie problemy boiskowe, bo szczególnie w poniedziałkowym meczu nie byliście jednością.
Filip Dylewicz: Nie ma czasu teraz tak naprawdę. Chcielibyśmy coś takiego zrobić, jednakże kolejne spotkanie we wtorek, trzeba odpocząć i wziąć się do treningów. Każdy musi uwierzyć w zwycięstwo, każdy musi wziąć odpowiedzialność na siebie i dać z siebie wszystko. Jak nie ma skuteczności to też rudno znaleźć jakieś rozwiązanie. Pozycje są cały czas, tylko tego nie wykorzystujemy.
- Podczas meczów były fragmenty, że widać po was było, że macie do siebie pretensje, czy to za nieudany rzut, czy inne zagranie.
Filip Dylewicz: Jeżeli przechodzi się do ataku pozycyjnego i po dwóch podaniach oddaje się rzut z nieprzygotowanych pozycji, to generuje problem. Szybka kontra przeciwników i tracimy łatwe punkty. Na pewno ta piłka powinna bardziej krążyć, powinniśmy się bardziej dzielić między sobą i grać dużo mądrzej. Są dwa rodzaje rzutów. Można nie trafić z otwartej pozycji, gdzie nikt nie będzie miał pretensji, bo to się zdarza, ale można też popełniać głupie decyzje, które okazują się destruktywne dla morale całego zespołu.
- Wierzysz jeszcze w sportowe odrodzenie się zespołu?
Filip Dylewicz: Bardzo bym sobie życzył. Wierzę, bo jak bym nie wierzył, to nie byłoby chyba sensu wychodzić na boisko. Wiadomo, że ciężkie zadanie, ale nikt nie powiedział, że tu wygramy dwa razy. Styl, jaki zaprezentowaliśmy w Gdyni był daleki od finału mistrzostw Polski. Przegrywać 20 punktami całe spotkanie nie przystaje finaliście Mistrzostw Polski.
- Macie jakieś pozasportowe usprawiedliwienie na słabsze mecze w Gdyni? Nie podobały wam się niektóre decyzje sędziów.
Filip Dylewicz: Nie będę wypowiadał się na ten temat, bo liga tylko na to czeka. Nie szukamy usprawiedliwienia. Jest nas pięciu na boisku, którzy decydują o tym czy się wygrywa, czy nie. To my jesteśmy odpowiedzialni za końcowy wynik.
Rozmawiał Filip Albertowicz
- 28/05/2012 14:39 - SP Pinczyn i SP Bytów najlepsze w pomorskim finale turnieju o Puchar Tymbarku
- 27/05/2012 19:27 - 40. Memoriał Józefa Żylewicza: Pyrek zabrakło 20 cm do minimum na igrzyska - GALERIA
- 27/05/2012 17:58 - Absolwenci UG po raz 12! Bramki, emocje, wspomnienia... - GALERIA
- 26/05/2012 21:54 - Szwedzka niespodzianka w Goeteborgu
- 26/05/2012 21:35 - VII Rodzinny Bieg Gdańszczan - GALERIA
- 23/05/2012 20:19 - Michniewicz zastąpi Janasa?
- 23/05/2012 18:39 - Finał TBL: Całkowita niemoc Trefla
- 23/05/2012 14:31 - Ergo Hestia wspiera żeglarzy przed Olimpiadą
- 22/05/2012 21:29 - Waczyński: W środę będzie na pewno lepszy mecz
- 22/05/2012 21:23 - Frasunkiewicz: Naszą siłą jest zespół