Zawsze byłem i wciąż czuję się dumny z bycia sopocianinem. Tu się urodziłem, tu chodziłem do szkół, tu założyłem rodzinę, tu zawsze mieszkałem i mieszkam, w końcu – moje losy zawodowe też zawsze były i są nierozerwalnie z Sopotem. Poświęciłem Mojemu Miastu kilkaset artykułów i siedem książek, w tym monografie sopockiego mola i Opery Leśnej oraz ponad ćwierć wieku aktywności społecznej. „Sopocianin od zawsze i na zawsze”.
Sopot to moje ukochane miejsce na ziemi, którego nie zamieniłbym na żadne inne. Ze swoim wielokulturowym i artystycznym dziedzictwem, ze splątanymi historycznie losami wielu pokoleń, z bogactwem architektonicznym i niepowtarzalnymi walorami przyrodniczymi. To miejsce zawsze było/jest dla mnie najlepszą inspiracją, natchnieniem i podarunkiem od losu.
Ale od pewnego czasu czuję się, niestety, tak, jakby ktoś to mi to – od zawsze i na zawsze moje ukochane miasto – odbierał. Kawałek po kawałku, uliczka po uliczce, podwórku pod podwórku, kamieniczka po kamieniczce. Kiedy w czasach siermiężnego, gomułkowskiego PRL-u ktoś zdecydował przy „remoncie” elewacji o pozbawieniu mojego rodzinnego sopockiego domu przy ul. Kazimierza Pułaskiego wszelkich historycznych zdobień, sztukaterii, rzeźb (np. skrzydlatego amorka) i kolorowych witraży – poczułem dokładnie to samo. Takie samo uczucie dojmującej tęsknoty za czymś, co się skończyło i odeszło, a w zasadzie zostało mi – wbrew mojej woli - bezpowrotnie odebrane. I towarzyszące mu poczucie bezradności i bezbronności w starciu z kimś, kto obrabował mnie z czegoś niezwykle cennego.
Na początku lat 90-tych miałem z kolei długo poczucie nie tylko odzyskanej wolności, ale i przekonanie, że wkrótce powrócą do mnie zawłaszczone mi wcześniej drogocenne pamiątki, sny i wspomnienia. Niemal przez dwie dekady byłem przekonany, że Moje Miasto jest coraz bardziej Naszą, jego mieszkańców własnością. Dopóki na kolejną skargę mieszkańców centrum nie usłyszałem kiedyś beztroskiej wypowiedzi publicznej osoby, która oznajmiła, ze jak komuś jest za głośno, za tłoczno i turyści przeszkadzają, to może przecież sprzedać swoje mieszkanie i się wyprowadzić. „Nikt nikogo nie będzie trzymał tu na siłę. Najważniejsza osoba w mieście od lat z kolei niezmiennie powtarza, że to przecież miasto głównie turystyczne (ewidentnie sprzyjając przy okazji nowym inwestycjom gastronomicznym, hotelowym i deweloperskim). I gubiąc chyba gdzieś po drodze interes stałych mieszkańców, których jest coraz mniej i coraz starszych. Albo o nich dyskretnie zapominając.
A mi od kilka lat zdarza się coraz częściej, że czuję się w Moim Mieście, zwłaszcza w jego centrum, ale nie tylko – niemal jak intruz, który tylko przeszkadza turystom i gościom oraz zadaje niewygodne pytania. Pomyślałem, że może coś ze mną jest nie tak, ale okazało się, że nie jestem w tym odczuciu odosobniony. Rozumiem, że sopocianom mieszkającym na dużych osiedlach (Brodowino, Przylesie, Kamienny Potok, osiedle Mickiewicza), poza ścisłym centrum miasta mniej dokuczają negatywne przejawy „nocnej imprezowni”, jak określili już jakiś czas temu Sopot dziennikarze. Ale coraz częściej trafiają do mnie zdesperowani mieszkańcy, nie tyle zdegustowani, co wręcz przerażeni kierunkiem, w jakim dryfuje dziś miasto. Napisałem „dryfuje”, bo jednak nie chcę wierzyć, że ktoś popchnął je całkowicie świadomie w taką właśnie stronę. Wolę (naiwnie?) myśleć, że sprawy wymknęły się komuś (wiadomo komu) spod kontroli, bo – mimo wielu wcześniejszych znaków ostrzegawczych – nie zareagował w porę. Tylko – niezależnie od intencji – efekt (skumulowany po latach) jest, jaki jest i nie wiem nawet, czy tę niebezpieczną tendencję da się jeszcze dziś odwrócić. A akcje plakatowe i próby zawracania kijem rzeki alkoholu, jaka się wylewa w Sopocie, mają wymiar tylko promocyjny i stanowią raczej zasłonę dymną, niż realne działania.
No kto w końcu ukradł mi Moje Miasto?
Wojciech Fułek
„Jako sopocianka przestałam lubić moje miasto już parę lat temu. Rozdrapane przez deweloperów, całe „na wynajem”. Nie dla mieszkańców, którzy chcą tu żyć na co dzień, a dla - w przeważającej mierze - prymitywnych sezonowych gości nastawionych na niskich lotów zabawę”.
(Beata, asystentka Prezesa dużej firmy)
„Starzy wymierają, młodzi uciekają, bo nie da się żyć.”
(Piotr, wolontariusz schroniska dla zwierząt)
„Wyprowadziłam się z ulgą. Miejsca mi trochę żal, ale nie da się żyć w czymś w rodzaju permanentnej dyskoteki”
(Beata, dziennikarka radiowa)
„Byłam Sopocianką ponad 10 lat. Teraz już nie lubię tego miasta, omijam, straciło urok. Zmierza w dziwną stronę. Rok temu nierozważnie zabrałam tam dzieci, na spacer, w sezonie. Pytały mnie dlaczego tu ludzie sikają w parkach.”
(Danuta, właścicielka małej firmy)
„Mieszkańcy na rzecz turystów zostali zepchnięci na margines”.
(Mirek, emerytowany policjant)
- 09/08/2018 17:17 - Ten pierwszy
- 03/08/2018 18:16 - Akapit wydawcy: Kłania się Paprykarz
- 02/08/2018 18:46 - 40 lat jak jeden dzień...
- 01/08/2018 12:58 - Warszawa 1944. Gloria victis
- 28/07/2018 13:58 - Akapit wydawcy: Gadki gminne
- 22/07/2018 12:40 - Akapit wydawcy: "Pomorskie dla zdrowia" - dla marszałka
- 20/07/2018 18:26 - Śmichy-chichy Prezesa
- 20/07/2018 18:16 - Sopockie co nieco: Kto zrównoważy niezrównoważony rozwój?
- 13/07/2018 18:39 - Akapit wydawcy: Gildia gdańska
- 07/07/2018 15:50 - Sopockie co nieco: Interpelacje i impertynencje