Na marginesie sukcesu Jerzego Janowicza.
Tenis to piękny sport. Cokolwiek perwersyjne liczenie punktów nikomu nie odbiera nadziei, nikogo przed czasem nie nagradza zwycięstwem. Każdy gem, każda piłka to mecz od nowa. Może ukarać pychę, może nagrodzić resztkę wiary. To sport obliczalny i nieprzewidywalny zarazem. Z żelazną hierarchią punktowej klasyfikacji, z misterium rankingów, które nagle, jak w Paryżu, leżą w gruzach.
Tenis to piękny biznes. Jedna z finansowych pereł światowego sportu. Tysiące graczy walczą, by złamać porządek klasyfikacji i uczynić z przebijania piłki lukratywne zajęcie. To inwestycja bardzo trudna, ale w przypadku powodzenia - odpłaca majątkiem. Rodzice Janowicza własny biznesowy wybór objawiają teraz jako rodzinną martyrologię. To spektakl żenujący i co do faktów nierzetelny.
Tenis na świecie to wielkie, komercyjne przedsiębiorstwo. Postawienie przez rodzinę całego majątku na wejście w świat setek tysięcy euro wypłacanych co tydzień to dobrowolna inwestycja w uznaną za korzystną ścieżkę biznesu. Doprawdy rodzice wspierają rozmaite pomysły swoich dzieci - na miarę ich talentu i swoich możliwości. Nikt z takiego powodu nie ogłasza publicznej frustracji. Zwłaszcza bezzasadnej. Czy bowiem finansowanie jednego z najlepszych biznesów sportowych miałoby być powinnością publiczną, finansowaną ze środków państwowych, kosztem budżetu, a zyski osiągane z jego prowadzenia całkowicie prywatne?
Otóż wbrew temu co ogłaszają oboje państwo Janowicz, w ich syna inwestowała nie tylko rodzina. W rozwój przedsiębiorstwa Janowicza zainwestował ok. 200 tys. PZT Prokom Team, grupa PBG uznała, że spróbuje i dała 300 tys zł, a PZT wypłacał co miesiąc 10 tys. zł plus honorarium za Puchar Davisa. Na tym etapie rozwoju spółki sportowej Janowicz to szczodra filantropia, pewnie sentyment, a też jakaś biznesowa kalkulacja - na pewno żaden obowiązek.
Obowiązek ciąży na władzach publicznych, państwowych i gminnych, by stwarzać dzieciom bezpłatne warunki do uprawiania sportu, także na kortach. Kluby, w tym na Pomorzu, gną się pod ciężarem podatków od nieruchomości i innych opłat. To jest prawdziwe, społeczne wyzwanie, a nie bilety w klasie biznes. Byłoby zaś publicznie miło, gdyby beneficjenci programu PZT Prokom Team ujawnili ile z puli wygranych wpłacili solidarnie na konto mecenasa, by system mógł dobrze funkcjonować...
W czasach nieco odległych Andrzej Grubba odprowadzał do kasy Centralnego Ośrodka Sportu ustalony procent wygranych nagród. Z tych pieniędzy finansowano zagraniczne szkolenia, wyjazdy i inwestowano w następne pokolenia. Był to przymus, ale i roztropność.
Marek Formela
- 03/12/2012 14:50 - Okiem Borowczaka: Jeden Palikot wiosny nie czyni
- 26/11/2012 16:11 - Okiem Borowczaka: Miliardy Jarosława
- 22/11/2012 16:19 - Górski: Twórzmy alternatywę medialną
- 19/11/2012 13:24 - Okiem Borowczaka: 5 lat koalicji PO-PSL
- 12/11/2012 19:10 - Okiem Borowczaka: Święto chaosu i negatywnych emocji
- 07/11/2012 10:36 - Okiem Borowczaka: IV Rzeczpospolita – Dzień Świra
- 02/11/2012 11:43 - Okiem Borowczaka: Nadejszła wiekopomna chwila!
- 25/10/2012 17:29 - Latarką w półmrok: Lisicki grzebiący w śmieciach
- 22/10/2012 16:27 - Okiem Borowczaka: Kto zawinił?
- 16/10/2012 13:06 - Okiem Borowczaka: Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą