Odszedł Andrzej Czyżniewski. Fantastyczny i niezwykle pogodny człowiek. Jak sięgam pamięcią, chyba jedyny, który futbol znał od podszewki z każdej strony. Był świetnym bramkarzem, z powodzeniem grającym na boiskach ekstraklasy i świętującym ze swoją ukochaną Arką Gdynia największy sukces w historii – zdobycie Pucharu Polski w 1979 roku. Później był cenionym arbitrem, trenerem bramkarzy i wreszcie działaczem. Na boisku i poza nim zawsze odważny i wierny swoim zasadom. Często skonfliktowany ze środowiskiem piłkarskim, bo zawsze był szczery i napiętnował każde „kurewstwo”. Zawsze żałowałem, że „Czyżyka” nie było w Arce, gdy wybuchła afera korupcyjna. Gdyby był, z pewnością klub nie znalazłby się na dnie i nie stałby się synonimem piłkarskiego zeszmacenia.
Może to brzmi dzisiaj śmiesznie, ale to właśnie Czyżniewski był dla mnie pierwszym piłkarskim idolem. Jako młody chłopak podziwiałem Go grającego już w Bałtyku Gdynia i zawsze chciałem być taki, jak On. Dzięki temu swoje miejsce na boisku też odnalazłem w bramce. Bardzo lubiłem, gdy „Czyżyk” sędziował moje mecze w ligach juniorskich i niższych klasach seniorskich. Zawsze na luzie, z uśmiechem. Pamiętam, jak grając w gdańskiej Polonii przeciwko Lechii zagrałem piłkę ręką poza polem karnym. Należała się czerwona kartka, ale jej nie dostałem, bo Andrzej z uśmiechem rzucił mi: „ja cię wyrzucę z boiska, to Lechia na pewno nie wygra”… W innym meczu mój kolega też grający w bramce ustawiał mur do rzutu wolnego z odległości dobrych 30 m, a „Czyżyk” krzyknął w jego stronę: "Po co Ci mur? Jak masz zamiar puścić gola z tej odległości, to sobie odpuść granie na bramce.." Cały On.
Później już jako dziennikarz „Głosu Wybrzeża” wraz z całą redakcją sportową murem stanąłem za Czyżniewskim, gdy walczył z Dziurolandem. Jego kariera sędziowska wówczas zawisła na włosku. Ale jak zawsze się nie ugiął. „Czyżyk” przywracał mi wiarę w uczciwość, pewnie dlatego szczerze się zaprzyjaźniliśmy. Połączyła nas wspólna pasja do futbolu i bezwarunkowa miłość do Arki Gdynia, bo On za ten klub wskoczyłby w ogień.
Można było z Nim rozmawiać godzinami. Sypał anegdotami, jak z rękawa. Zawsze wesoły i uśmiechnięty. Pracoholik, harujący, jak wół. Rozmawiając z Nim, mało kto wiedział, że popadł w ciężką depresję, z której długo się leczył. Prawdziwymi szokiem dla Jego przyjaciół była wiadomość, że Czyżniewski próbował odebrać sobie życie… Na szczęście najgorsze zostało za Nim. Znów rzucił się w wir pracy.
Andrzej Czyżniewski (w środku w niebieskiej koszulce) podczas majowego meczu dla Pomorskiego Hospicjum dla Dzieci w Gdańsku
fot. Włodzimierz Amerski
Mocno przeżywał pracę w Jego ukochanej Arce. Wracał do niej, jak bumerang. Gdy żółto-niebiescy spadali z ekstraklasy, pierwszy zadzwoniłem do Niego i prosiłem, aby nie odchodził z Arki. Miał ambicję zbudowania w Gdyni wielkiego i stabilnego klubu. Zawsze mi mówił, że żona wręcz błagała, aby nie wracał do Arki, ale On żółto-niebieskim nie mógł odmówić. Dlatego strasznie go bolało, gdy część kibiców uznała jego winnym niepowodzeń klubu. Tak się stało tylko dlatego, że wiele spraw nie ujrzało światła dziennego i mało kto orientował się w kulisach działalności klubu. Odwrócenie się kibiców od Arki było dla Andrzeja prawdziwą plamą na honorze. Prosił mnie o pomoc w rozwiązaniu tej sprawy i wspólnie szukaliśmy wyjścia z trudnego położenia. Nie odpuścił kibolom, bo każdy, kto znał „Czyżyka” wiedział, że nie można go złamać, ani zastraszyć... Zawsze był honorowy i każdemu idiocie otwarcie mówił, że nim jest. Zawsze postępował według własnych zasad. Tak było, gdy publicznie wytargał za ucho gwiazdeczkę Wisły Kraków, Patryka Małeckiego i gdy jeden odważył się podejść do kiboli, którzy odwrócili się od Arki i zwyzywać ich od hołoty… Pewnie mógł, a nawet powinien w polskiej piłce osiągnąć więcej. Mógł, gdyby czasami w porę ugryzł się w język.
Ostatnio był pochłonięty nowym projektem – „Futbolaki”. Chciał szkolić najmłodsze dzieci, zanim trafią na treningi do profesjonalnych klubów. Pomysł był świetny, ale niestety Andrzej Czyżniewski już go nie zrealizuje.
Będzie mi brakowało wspólnych pogawędek i Twoich anegdot. Liczyłem też na to, że wrócisz, jak obiecywałeś, do Arki w lepszych czasach, bo zawsze mówiłeś, że nie skończyłeś swojej roboty w tym klubie. Jako Arkowiec mogę tylko powiedzieć – Szacun, Andrzej! Spoczywaj w pokoju…
Andrzej Prus
- 01/08/2013 17:46 - Mój Wrzeszcz: Zgliszcza po dawnej Gedanii
- 30/07/2013 14:43 - Latarką w półmrok: Śmieciowa duma prezydenta Lisickiego
- 29/07/2013 21:10 - Okiem Borowczaka: Krzyżyk na drogę
- 26/07/2013 18:32 - Mój Wrzeszcz: Pocztowa sauna
- 24/07/2013 11:35 - Okiem Borowczaka: Generalskie zdrowie
- 17/07/2013 13:25 - Mój Wrzeszcz: Układanie i ściąganie, układanie i ściąganie
- 15/07/2013 19:48 - Okiem Borowczaka: Polak i po szkodzie głupi…
- 11/07/2013 16:13 - Latarką w półmrok: Elbląski dylemat SLD
- 10/07/2013 11:47 - Mój Wrzeszcz: Nasza rzeczywistość
- 08/07/2013 08:02 - Bo nic nad zdrowie