Artykuł 68. Konstytucji RP stanowi, że każdy ma prawo do ochrony zdrowia. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych. Warunki i zakres udzielania świadczeń określa ustawa. Cóż, z Konstytucją jednak na razie nikt po leki nie chodzi, ale z receptą – owszem. Jednak nim schorowany pacjent uda się do lekarza musi poznać listę dokumentów potrzebnych mu jako dowód ubezpieczenia. Chociaż niemal wszyscy ubezpieczeniu zdrowotnemu podlegamy. Składka zdrowotna ściągana jest od każdego z nas, czy to pracującego na umowę o pracę, czy umowę zlecenia. 99,7 procent Polaków podlega ubezpieczeniu zdrowotnemu. Lekarz zaś musi wertować listę kilku tysięcy leków, by przekonać się na jaką stawkę refundacji pacjent zasłużył.
Rząd Donalda Tuska po bohatersku walczy bowiem z problemami, które sam tworzy. Medyk musi też wyręczyć urzędnika NFZ i ustalić prawo pacjenta do ubezpieczenia i stopnia refundacji. Na postawienie diagnozy i zaordynowanie leków będzie jeszcze mniej czasu. Chaos w systemie wywołuje m.in. brak elektronicznych kart ubezpieczonych, na których zapisane będą wszelkie dane o pacjencie. Od 2004 roku jest ustawowy zapis o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia, który wprowadzał zapowiedź wprowadzenia kart elektronicznych. Do dzisiaj Ministerstwo Zdrowia nie przedstawiło nawet wzorów kart. Zaniechano przed dziesięciu laty pilotażowego projektu wdrażanego na Śląsku, gdzie Andrzej Sośnierz wprowadził elektroniczną kartę pacjenta. Mogła ona zapobiec wypisywaniu lewych recept na leki zbyteczne, ale za to drogie i refundowane. Jednak zamiast pochwały został oskarżony o niegospodarność w związku z wprowadzaniem kart czipowych w Śląskiej Kasie Chorych. Nie sprzedał bowiem powierzchni reklamowych na kartach.
Czy jest jakiś lek na kulejąca ochronę zdrowia? Doraźnie ratowaniu sytuacji służą konferencje prasowe i komunikaty.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz na konferencji prasowej, przy pomocy socjotechnicznych zabiegów starał się zneutralizować lęki pacjentów i obawy środowiska lekarskiego związane z wprowadzeniem tzw. ustawy refundacyjnej. Ministerstwo przystąpiło, pod naciskiem środowisk medycznych i mediów do naprawiania własnych błędów. Jednak ani lekarze, aptekarze, ani pacjenci w ministerialne zapowiedzi nie wierzą. Jedni przystawiają pieczątki "Refundacja leku do decyzji NFZ", drudzy obawiają się, że odpowiedzą finansowo gdy wydadzą lek na podstawie ministerialnego komunikatu, a nie obowiązującego prawa. W roli ministerialnego „czarnego charakteru” wystąpiły zaś koncerny farmaceutyczne. Według Arłukowicza, nowa ustawa refundacyjna w pewnych sprawach narusza interesy koncernów farmaceutycznych. Dlatego też – zaznaczyłÂ - od kilku miesięcy mamy do czynienia z chaosem medialnym.  No tak, branża warta wiele miliardów złotych, widocznie spuściła „żurnalistów” ze smyczy. Sam minister, gdy ministrem nie był grzmiał, że ustawa przygotowana przez jego poprzedniczkę Ewę Kopacz, obecną marszałek Sejmu, to „prawny bubel”. Dzisiaj to on odpowiada za bałagan z receptami na leki refundowane a nie Ewa Kopacz, która jako minister przeforsowała ustawę przez Sejm. I to mimo, że środowiska lekarskie i aptekarskie od miesięcy przestrzegały przed tą „diabelską alternatywą”.  Jednak taktyka premiera Tuska i tym razem się sprawdza - to przecież nie szef rządu odpowiada za błędy własnego gabinetu, ale wredni lekarze i leniwi aptekarze. No może znajdzie się jeden winny – odstępca od lewicowego etosu, były bohater telewizyjnego show, dziś broniący ustawy jak niepodległości, czyli nowy minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Ale i on pewnie ocaleje, nawet jak PiS złoży wniosek o jego dymisję. Zatem obywatelu radź sobie sam. Musisz sobie jakoś poradzić. Ostatecznie swoją bezsilną wściekłość i frustrację skieruj na lekarzy, którzy nie wypisują recept na leki refundowane na własną odpowiedzialność również finansową, ponoszoną z własnej kieszeni. Sprytny zabieg się zapewne powiedzie - pacjenci, lekarze oraz aptekarze staną zantagonizowani naprzeciwko siebie. Oni, ale nie rząd pichcący wadliwe akty prawne.Â
Czy ktoś na zamieszaniu skorzysta? Producenci najdroższych leków oraz właściciele tych aptek, którzy oferowali najdroższe leki. Promocji nie będzie. I słusznie, bo lek za grosz oznaczał, że system jest nieszczelny i między koncernem farmaceutycznym, hurtownią a apteką jest deal, który takie praktyki umożliwiał wyprowadzając kasę z systemu. Bo finalnie i tak lek nie kosztował owego grosza. NFZ dotychczas dopłacał do substancji czynnej kwotę wynikającą z limitu. Ten sam lek w aptekach można było otrzymać w różnych cenach, ale każda z aptek otrzymała taką sama kwotę refundacji z NFZ. Nowe regulacje wprowadzają we wszystkich aptekach regulowane ceny maksymalne. Jednak to NFZ dopłaca nadal do substancji czynnej tyle samo. Zatem to    pacjent wyda teraz więcej. Przy tym generuje się kolejną zbędnąÂ biurokrację, zwiększa odpłatność pacjentów za leki i zachęcają lekarzy do stosowania najdroższych preparatów. Pacjent traci więc swój czas, nerwy i płaci za leki - więcej niż powinien. Zgodnie bowiem z nowym Rozporządzeniem z dnia 23 grudnia 2011 r. w sprawie recept lekarskich, w przypadku braku wskazania na recepcie odpłatności za lek farmaceuta może wydać pacjentowi lek za korzystną odpłatnością wskazaną w przepisach o refundacji tylko wtedy, gdy taki lek występuje tylko w jednej odpłatności. Natomiast wtedy, gdy lek występuje w kilku odpłatnościach, a na recepcie brak informacji o odpłatności, może być on wydany pacjentowi jedynie za najwyższą odpłatnością. Jest już pierwszy sukces „reformy” – ograniczenie listy leków refundowanych.
W planie finansowym NFZ na rok 2012 na refundacje leków przeznacza się niespełna 8,3 mld. zł czyli o ponad 4 procent mniej niż w 2011. Oszczędności to około 400 mln. zł. Polacy z własnej kieszeni płacą za leki proporcjonalnie najwięcej spośród obywateli Unii Europejskiej. Z publicznych, naszych składkowych pieniędzy, państwo pokrywa dwie z trzech wydanych na lek złotówek przy średniej dopłacie w UE na poziomie około 83 procent. Ale wszak dysponentem kasy jest monopolista Narodowy Fundusz Zdrowia. Zdrowia! Zatem wszystko w porządku. Mamy być zdrowi, nie chorzy. Funduszu Chorych nie ma. Obyśmy zdrowi byli w tym 2012 roku.Â
Artur S. Górski
- 04/02/2012 10:21 - Formela: Naczelnik... i my
- 04/02/2012 10:19 - Albertowicz: Protesty przeciw ACTA, a „kibole”
- 31/01/2012 08:50 - Potulski: Likwidacja szkół i polityka
- 12/01/2012 15:27 - Albertowicz: Prawdziwe Gwiazdy i piłkarze
- 05/01/2012 21:46 - Potulski: O religii w szkole
- 04/01/2012 16:21 - Albertowicz: Protesty kibiców mają jakiś sens?
- 22/12/2011 21:53 - Pauli: Świąteczna wolność od znanego
- 21/12/2011 18:04 - Formela: Trumny na wigilię
- 21/12/2011 18:03 - Albertowicz: Z tego małżeństwa dzieci nie będzie
- 18/12/2011 11:21 - Kanczak: Janas i Lechia, czyli małżeństwo z rozsądku