Jak wyglądał słynny skok na teren Stoczni Gdańskiej, który wykonał Lech Wałęsa? Odpowiedzi udzielił Krzysztof Adamski, były funkcjonariusz SB, który, w rozmowie z ówczesnym redaktorem naczelnym „Gazety Gdańskiej” Adamem Kinaszewskim, opowiedział ze swojej perspektywy o wydarzeniach ze Stoczni Gdańskiej, o Lechu Wałęsie i o swojej byłej pracy.
Redakcja „Gazety Gdańskiej” dotarła do archiwalnych materiałów z 1990 roku dotyczących Lecha Wałęsy. 17 sierpnia 1990 roku do redakcji „Gazety Gdańskiej” przysłany został list podpisany przez Lecha Wałęsę, opublikowany w gazecie w nr 140 z dnia 20 sierpnia 1990 roku, w którym napisano:
Z zainteresowaniem przeczytałem w „Gazecie Gdańskiej” relację b. funkcjonariusza SB Krzysztofa Adamskiego, który był przydzielony do inwigilacji mojej osoby w latach poprzedzających Sierpień i jeszcze jakiś czas potem i zna prawdę, którą i ja znam, ale ważne, że ma odwagę ją odsłonić dzisiaj ze swojego punktu widzenia. Myślę, że wymaga to pewnej odwagi cywilnej, zwłaszcza, że przy okazji na pewno naraża on na szkody i nieprzyjemności siebie i swoją rodzinę i to z różnych stron. Ale droga do odzyskania szacunku przez tę drugą, wrogą nam wówczas stronę jest właśnie taka – przez szczerą prawdę. Aby uzyskać rozgrzeszenie, trzeba zrobić rachunek sumienia. To się nazywa uczciwość i ma swoją cenę, ale i ma wartość.
Lech Wałęsa”.
List Lecha Wałęsy to odpowiedź na pierwszą część serii artykułów pt. „Przydział służbowy: Lech Wałęsa”, która ukazała się w „Gazecie Gdańskiej” w sierpniu 1990 roku (nr 139). Był to zapis rozmowy ówczesnego redaktora naczelnego gazety Adama Kinaszewskiego z byłym funkcjonariuszem SB Krzysztofem Adamskim, który w latach 1976-1981 przydzielony był do obserwowania Lecha Wałęsy (w pierwszej części serii artykułów podano informację, że Adamski obserwował Wałęsę w latach 1976-1988, ale w kolejnej części Adamski sprostował tę informację i podał lata 1976-1981 jako jego przydział służbowy do obserwacji Wałęsy, później obserwował go „sporadycznie”). Artykuły autorstwa Adama Kinaszewskiego są źródłem informacji na temat wydarzeń z tamtego okresu, które opisał ze swojej perspektywy starszy chorąży były funkcjonariusz SB Krzysztof Adamski. Na początku serii artykułów opublikowano również słowo wstępu od Adamskiego i sprostowanie kilku informacji, które pojawiają się w dalszych częściach wywiadu: „Zdecydowałem się na dokonanie swego prywatnego bilansu tamtego okresu, zawierającego moje indywidualne odczucia, przemyślenia i interpretacje. I ta decyzja ma dla mnie swoją cenę”. Adamski zaznaczył, że w dniu 14 sierpnia 1980 roku nie pełnił funkcji kierownika zmiany. Dodał również: „Faktem jest, że istniały liczne nadużycia w wykorzystaniu naszych służb przez dysponentów politycznych, ale sam byłem ich ofiarą”.
Adamski odpisał także na list Wałęsy do „Gazety Gdańskiej”. Jego odpowiedź, która również ukazała się w „Gazecie Gdańskiej”, brzmiała: „Pragnę podziękować panu przewodniczącemu Lechowi Wałęsie za zabranie głosu w mojej sprawie. Po odejściu z resortu – przez ostatnie 2 lata byłem w pewnym sensie w sytuacji człowieka ukrywającego się, wyeliminowanego z otoczenia. Z powodu takiego stanu psychicznego nie brałem udziału w życiu publicznym, nie uczestniczyłem np. w wyborach. Chciałbym zrzucić z siebie opinię, że przez lata swojej pracy zawodowej byłem związany z organizacją przestępczą – bo tak nie było. Starałem się przestrzegać zasad profesjonalizmu, który w tej działalności jest w cenie i jest niezbędny – także i z dzisiejszego punktu widzenia. Publiczna wypowiedź, na którą się decyduję jest podyktowana moim dążeniem do zaistnienia w społecznym układzie na normalnych warunkach”. Adamski w artykułach z „Gazety Gdańskiej” ukazany został jako niezbyt świadomy celu swoich działań, szeregowy pracownik SB, który po prostu starał się wykonywać swoją pracę, a dopiero po latach poznał prawdę. Wielokrotnie podkreślał także swoją funkcję – obserwatora.
Jednym z ciekawszych wątków cyklu artykułów jest opis słynnego skoku przez płot na teren Stoczni Gdańskiej, który wykonał Lech Wałęsa. Pierwsza krótka wzmianka na temat planowanej serii artykułów nosi tytuł „Wielki skok – ujęcia z dwóch kamer” i pojawiła się w nr 137 „Gazety Gdańskiej” z dni 14 i 15 sierpnia. Przytoczony został tam fragment autobiografii Lecha Wałęsy „Droga nadziei”. Wałęsa swój skok opisuje w ten sposób: „Przy drugiej bramie już się kotłowało, ale straż uważnie sprawdzała przepustki, a ja od lat nie miałem wstępu na Stocznię. Skręciłem na prawo w stronę pierwszej bramy i tam między dwiema bramami, koło szkoły, jest gdzieś z boku taka mała uliczka, tam zaszedłem i przeskoczyłem przez mur”. Pierwsza część rozmowy Adama Kinaszewskiego z Krzysztofem Adamskim również zawiera fragment dotyczący skoku: „(Kinaszewski) – W którym miejscu on przeskakiwał, bo tego nigdy dokładnie nie mógł powiedzieć? (Adamski) – Przy bramie nr 1, tej bliżej gazowni, bo poszedł ulicą Wałową i tam skręcił, także przechodził przez płot – przy bramie nr 1”. Co ciekawe strony z wypowiedzią Adamskiego na temat słynnego skoku Wałęsy brakowało w egzemplarzu „Gazety Gdańskiej”, który znajduje się w Wojewódzkiej Bibliotece Głównej przy ul. Targ Rakowy w Gdańsku. Odnalazła się dopiero w Filii Naukowej przy ul. Obrońców Wybrzeża.
Ta część wywiadu zawiera również wypowiedź funkcjonariusza Adamskiego na temat wiedzy jaką posiadał on o ruchach Wałęsy i opozycji: „Konkretnie na przykład w dniu strajku myśmy wiedzieli dokładnie, że strajk wybuchnie. Są też inne fakty, znane choćby z autobiografii Lecha Wałęsy, a myśmy w nich brali udział – tylko… jakby w innym charakterze. Choćby sprawa zniknięcia pana Lecha z „Elektromontażu”, w dniu, w którym miał wystąpić z okazji rocznicy Grudnia 70 pod stocznią. To był rok 1979. Chodzi o ten słynny wyjazd w kontenerze. Wtedy w „Elektromontażu” dowodziłem tą grupą zabezpieczającą, miałem trzy radiowozy do dyspozycji. Były blokady przy bramie zakładu, na Przeróbce przed wjazdem przez most na Wiśle i miałem świadomość, że on tam jest. Ale jak szefowie nie myślą… Jeżeli nie potrafią podjąć decyzji od godziny szóstej rano, jak myśmy już byli na zakładzie, to co? Ja będę za nich podejmował jakieś większe decyzje i ułatwiał im pracę? I w tym momencie na mój osobisty właśnie rozkaz nie kontrolowano tego”.
Adamski przyznaje również, że Lech Wałęsa był inwigilowany bardzo skrupulatnie: „(…) nasza sekcja przy nim cały czas chodziła. Bursztyn na Stogach to żeśmy z panem Leszkiem wspólnie zbierali”. Jednocześnie były funkcjonariusz podkreśla, że nigdy nie chciał zrobić i nie zrobił Wałęsie krzywdy. Krzysztof Adamski podczas strajku w Stoczni Gdańskiej nie był na jej terenie, obserwował wydarzenia spoza obszaru zakładu: „W stoczni nie (nie byłem podczas strajku K.R.), natomiast siedziałem w punkcie obserwacyjnym można powiedzieć”. „Przed bramą, przed bramą zdecydowanie. Są przecież urządzenia techniczne, które pozwalają przybliżyć pewne obrazy”. Były funkcjonariusz przyznał również, że jego przełożeni nie informowali pracowników w sposób wystarczający o sytuacji strajkowej: „Przecież to jest śmieszne, żebym ja musiał słuchać Wolnej Europy w tym czasie, żeby poszerzyć zakres swoich wiadomości. Będąc świadkiem niektórych zdarzeń, których inspiratorem była rodząca się opozycja, a równocześnie słuchając RWE – nieraz przekonywałem się, że ich (przełożonych byłego funkcjonariusza K.R.) źródła informacji bywały mocno nieprecyzyjne”. Krzysztof Adamski broni w wywiadzie swojej osoby – twierdzi, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co dokładnie robił oraz że wykonywał jedynie swoją pracę: „Byłem po prostu przekonany do pewnych racji, do wyższości ustrojowej, liczyłem, że ci, co są nade mną, będą działali, żeby tu ludziom było coraz lepiej. Nie wiedziałem, że jest taki obszar zła, że jest takie zniszczenie. Dlatego stosunek mój do Wałęsy był raczej obojętny, chłodny, ani go nie podziwiałem, ani nie odczuwałem strachu – to nie była praca skierowana przeciwko przestępcy, żebym musiał odczuwać strach”. „Myśmy po prostu byli robotnikami i nie zawsze nawet nam mówiono prawdę co i po co robimy, po co zabezpieczamy coś tam. To nas nie powinno obchodzić, my mieliśmy tylko wykonywać zadania”.
Adamski opisuje także narodziny opozycji w Gdańsku ze swojego punktu widzenia: „(…) przyjechał ksiądz Wiśniewski z KUL, miałem konkretne zadanie: przyjeżdża, rozpoznać, podjąć, zobaczyć, co będzie mówił”. „Przyjechał (ksiądz Wiśniewski K.R.). Myśmy tam stali, mieliśmy mu zrobić zdjęcie. Wtedy właśnie po raz pierwszy zetknąłem się z tą raczkującą wówczas opozycją. Witali go na dworcu Borusewicz, Rybicki, Hall, Piotr Dyk. Pojechali zaraz stamtąd do Sulęczyna, gdzie przebywali tydzień czasu. Taki był mój początek, to był rok 1977, czerwiec lub lipiec”. Były funkcjonariusz komentuje również stan wojenny: „Stan wojenny – powiem uczciwie – przyjąłem z jakąś ulgą. Widziałem, że to jest mniejsze zło, że nastroje tak się radykalizowały, w sklepach praktycznie nic nie było poza tym octem… Jak się półki zaczęły zapełniać, to coś się zaczęło dziać. Liczyłem, że tę odnowę Jaruzelski poprowadzi, ale już po trzech latach do jednego z kolegów powiedziałem wyraźnie, że jeżeli by mi się trafiło być sędzią, to pierwszego bym Jaruzelskiego pod sąd postawił za niewykorzystanie stanu wojennego do doprowadzenia gospodarki do porządku. Że nie usunął tych ludzi. Że nie skorzystał z tej ofiarności, bo stan wojenny to była ofiarność narodu – mimo wszystko”. „Wracając do stanu wojennego, to chociaż byłem przeciwny jego wprowadzeniu, ale wydaje mi się, że jak go wprowadzono, to przyniósł jakąś ulgę, jakieś otrzeźwienie dla wszystkich. Pomijając te ofiary śmiertelne – był to na pewno przykry element – ale stan wojenny pozwolił po prostu ludziom się opamiętać. Nie wiedziałem, że jest tyle tego zacietrzewienia. Strajk ujawnił siłę drugiej strony, potraktowano tę stronę poważnie”. Adamski przyznaje także, że nie był naocznym świadkiem internowania Wałęsy. Twierdzi natomiast, że został zmuszony do zatrzymania Bogdana Borusewicza: „Przede wszystkim ja nie byłem fachowcem od zatrzymywania, byłem fachowcem od dokumentowania, który miał się nie ujawniać, taka była ze mną umowa. Łamanie zasad pracy rodziło u mnie stan zagrożenia. Mówiono do mnie: zatrzymaj Borusewicza, doprowadź go na komisariat, tam już będzie człowiek z wydziału operacyjnego, który go przejmie i z nim porozmawia. Na komisariacie w Sopocie okazało się, że Borusewicza nie ma na liście przewidzianych do zatrzymania. Podwójny stres. Było to przed strajkiem jeszcze. Borusewicz był w tym czasie czołową postacią opozycji, postacią numer 1”.
Krzysztof Adamski po odejściu ze służby w SB został kierowcą. Za wywiad w „Gazecie Gdańskiej” otrzymał 700 tys. zł, które przeznaczono na cele charytatywne.
Co ciekawe historia Adamskiego w „Gazecie Gdańskiej” ma ciąg dalszy – doszło do spotkania Wałęsy z byłym funkcjonariuszem SB, które zostało opisane w październikowych numerach gazety z 1990 roku. Wałęsa nie pamiętał twarzy Adamskiego, co, według byłego funkcjonariusza, potwierdziło, że dobrze wykonywał swoją pracę. Wałęsa uznał podczas spotkania, że obaj są „tym razem po jednej stronie”, na co Adamski odpowiedział: „Nie jesteśmy jeszcze, panie Leszku, po jednej stronie, bo ja nie jestem akceptowany w sensie społecznym w dalszym ciągu”. Wałęsa odpowiedział: „Po spowiedzi jest jeszcze okres pokuty”. Adamski odpowiedział: „Nie, to nie jest tak, ja nie mam się czego wstydzić. Skoro pan mnie nie poznał, to znaczy, że dobrze pracowałem – bo ja pracowałem. Natomiast ukazuję twarz, bo uważam, iż nie popełniłem żadnego przestępstwa ani nie przekroczyłem granicy normalności w tym, co robiłem”. W dalszej części były funkcjonariusz przyznaje, że do SB trafił z powodu przypadku, nie ze względu na przekonania polityczne – Adamski podczas służby wojskowej trafił na 10 dni do aresztu i aby uzyskać zwolnienie, zgłosił akces.
W dalszej części rozmowy Wałęsa i Adamski przypominają sobie różne wydarzenia z przeszłości, w których mieli ze sobą styczność. Rozmawiają również o ówczesnej sytuacji polityczno-społecznej w kraju. Adamski zauważył, że Lech Wałęsa zmienił sposób działania: „Wtedy, jak chodziłem za panem, to pan działał prosto i skutecznie”. Wałęsa wyjaśnił byłemu funkcjonariuszowi, że zmienił się cel jego działania: „Ale wtedy o co innego chodziło, wtedy ja walczyłem z tym systemem. Dzisiaj muszę budować nowy, a to już nie takie proste. Rozwalić jest łatwo. Ja jednocześnie burzyłem i budowałem. Do momentu kiedy stery przejmował Mazowiecki. I jeszcze później mogłem mieć pełne ręce roboty, dopóki się partia nie przewróciła. Ale wtedy właśnie usłyszałem: misja Wałęsy jest skończona. Niech się Wałęsa zajmie swoim związkiem, nie polityką. Tam jego miejsce. Mam program, tylko że do tego programu potrzebne jest prawo. Trzeba je poprawić, bo jest niedobre, ale jeżeli już poprawiliśmy o tyle, że mamy parlament, który mówi ludzkim głosem, to mi nie wolno występować przeciw, bo to byłoby anarchią. Tak nie buduje się demokracji”.
Niniejszy artykuł to zaledwie wycinek z obszernego wywiadu i zapisu spotkania Lecha Wałęsy z Krzysztofem Adamskim. Całość dostępna jest w archiwalnych numerach „Gazety Gdańskiej” z 1990 roku.
Źródło: „Gazeta Gdańska”, rok 1990, nr 137, 139-146, 158, 185.
Karolina Rabiej
- 04/04/2016 09:51 - Radni PiS interpelują w sprawie szkoły w Kokoszkach
- 04/04/2016 07:36 - SLD: człowiek ważniejszy niż rachunek
- 02/04/2016 20:33 - Gdańsk solidarnie dla autyzmu
- 02/04/2016 17:29 - Olbrzymie zainteresowanie targami Nowy DOM Nowe MIESZKANIE
- 01/04/2016 21:18 - Ruszył program „Rodzina 500 plus” – w Gdańsku złożono 3429 wniosków
- 01/04/2016 14:18 - Kalendarium „Gazety Gdańskiej”
- 01/04/2016 13:19 - Po XXI sesji Rady Miasta Gdańska
- 31/03/2016 08:30 - Żartownisie z sopockiej riwiery
- 30/03/2016 21:45 - Gdańsk jest gotowy na program „Rodzina 500 plus”
- 30/03/2016 19:33 - Zmarł prof. Władysław Jackiewicz