To nie było tak, że Lechia była trzy klasy gorsza od Legii. Po prostu piłkarze ze stolicy byli bardziej konkretni i wykorzystali indywidualne błędy gości. Gdańszczanie mieli swoje szanse, ale zabrakło odpowiednich decyzji. Wynik nie odzwierciedla meczu, który był chyba najlepszym w tym sezonie ekstraklasy. Pokazał on jednak jak ogromna siła drzemie w warszawskiej drużynie, która w końcu odpaliła. Szkoda tylko, że w meczu z biało-zielonymi.
* * *
Legia Warszawa: Arkadiusz Malarz, Bartosz Bereszyński, Jakub Czerwiński, Jakub Rzeźniczak, Adam Hlousek, Miroslav Radović, Tomasz Jodłowiec, Vadis Odjidja-Ofoe, Kasper Hamalainen (Thibaul Moulin 55'), Guilherme (Waleri Kazaiszwili 77'), Nemanja Nikolić
Lechia Gdańsk: Vanja Milinković-Savić, Grzegorz Wojtkowiak, Joao Nunes (Grzegorz Kuświk 54'), Mario Maloca, Jakub Wawrzyniak, Simeon Sławczew, Michał Chrapek (Rafał Wolski 60'), Milos Krasić, Flavio Paixao, Sławomir Peszko (Lukas Hraslin 69'), Marco Paixao
Bramki: Guilherme (50', 59'), Nikolić (71')
* * *
Patrząc na skład biało-zielonych, trudno było nie odnieść wrażenia, że Piotr Nowak bardzo poważnie traktował zespół Legii. Jej ostatnie fatalne wyniki nie uśpiły go i wystawił jedenastkę bardzo zbalansowaną, ale jednocześnie mocno uważną z tyłu. Po raz pierwszy na ławce usiadł Rafał Wolski. Jego miejsce zajął Michał Chrapek. Poza tym nie było większych niespodzianek poza tą, że z przodu zamiast dwóch, biegał tylko jeden napastnik – Marco Paixao.
Początek spotkania należał do gospodarzy. Legioniści rozgrywali piłkę, próbowali zagrozić bramce Milinkovicia-Savicia, ale chyba za bardzo chcieli, bo nie tworzyli zagrożenia. Goście z Gdańska byli trochę zaskoczeni postawą stołecznej drużyny i dopiero po kilku minutach zaczęli konstruować swoje akcje. Z obu stron widzieliśmy pressing, ale każda z drużyn umiała umiejętnie przy tym rozgrywać piłkę. W 8. minucie Vanja pokazał swój kunszt wybijając na linii bramkowej piłkę spod nóg Nikolicia. Po natychmiastowym rzucie rożnym, w ogromnym zamieszaniu znów dwukrotnie świetnie bronił Serb. Ależ to był początek Legii. Chyba nikt się tego nie spodziewał.
Lechia była stłamszona. Niemal zamknięta we własnej szesnastce. Gospodarze chcieli jak najszybciej wyjść na prowadzenie. Biało-zieloni byli w ogromnych opałach i tylko umiejętności Vanji pozwoliły, że po dwunastu minutach nie było po meczu. Gdańszczanie obudzili się po kwadransie. Ich gra zaczęła wyglądać płynniej i bardziej odpowiedzialnie. Zaczęli w końcu dłużej przebywać na połowie Legii. Akcje wyglądały coraz lepiej, ale cały czas trzeba było uważać na kontrataki „Wojskowych”. Przy Łazienkowskiej oglądaliśmy naprawdę niezły mecz. Było tempo, była gra cios za cios. Brakowało jedynie bramek.
W 33. minucie Lechia miała idealną szansę, żeby wyjść na prowadzenie. Cudowną piłkę do Flavio zagrał Krasić, ale Portugalczyk był zbyt wolny i w ostatniej chwili interweniował Malarz. Za moment bliźniacy przeszkodzili sobie w polu karnym Legii i wynik dalej stał w miejscu. Gdańszczanie zaczęli w końcu pokazywać jakość. Tworzyli sobie sytuacje i wykorzystywali błędy legionistów. W końcu także opanowali środek pola głównie dzięki Michałowi Chrapkowi. Swój udział w przejęciu inicjatywy miał także Peszko, który schodząc do środka zacieśniał przestrzeń.
Od początku drugiej połowy znów oglądaliśmy chyba najlepszy mecz w tym sezonie. Walka o każda piłkę, mnóstwo jakości, ale to bardziej konkretna Legia wyszła na prowadzenie. W 50. minucie grający do tej pory koncertowo Vanja, wypuścił łatwą piłkę z rąk i do pustej bramki wpakował ją Guilherme, który uciekł Wawrzyniakowi. To nie miało prawa skończyć się bramką. Lechia, która zaczęła prowadzić grę, musiała gonić. Już po chwili mógł być remis, ale do piłki zagranej przez Flavio, nie dobiegł Marco. Szybko na wydarzenia zareagował Piotr Nowak, który wprowadził Kuświka i przeszedł na grę trzema obrońcami.
W 59. minucie było już 2:0 dla Legii, która wykorzystała zmianę ustawienia gdańszczan. Na listę strzelców znów wpisał się Guilherme, który ponownie uciekł Wawrzyniakowi. Lechia usnęła kompletnie. Jakby została w szatni. Na nic zdały się ofensywne zmiany. Znów wrócił stary slogan – jeśli się przełamywać, to z biało-zielonymi. Ci jednak starali się jak najszybciej złapać wynik, bo przecież do końca meczu było mnóstwo czasu. Warte uwagi było też to, że po raz pierwszy w tym sezonie lechiści nie byli drużyną prowadzącą grę. To musiało się skończyć utratą bramek. Jednak można było ich uniknąć – gdyby Wawrzyniak zrobił krok przed siebie, dwa razy byłby odgwizdany spalony. Szkoda, bo mimo tego, że Legia w końcu odpaliła, Lechia na pewno nie zasługiwała na to, by gonić stan meczu. Kiedy już udawało się dobrze pograć, ostatnia piłka okazywała się niedokładna. Oczywiście, nie były to przysłowiowe patelnie, ale spokojnie można było przy Łazienkowskiej coś ustrzelić.
W 71. minucie wszyscy kibice Lechii przeklinali, że to akurat w sobotę legioniści musieli się obudzić. Świetną piłkę do Nikolicia zagrał Radović i Węgier wygrał pojedynek sam na sam z Vanją – 3:0. Gdańszczanie grali zbyt wolno w stosunku do gospodarzy i to zaowocowało prawdziwym kataklizmem. Nie grali źle, ale brakowało tego, co miała w tym meczu Legia, czyli luzu w grze. Wydawało się jednak, że jeśli uda się wcisnąć tę pierwszą bramkę, to dalej może być już tylko łatwiej. Niestety, trudno było to osiągnąć, bo „Wojskowi” świetnie bronili w każdej strefie boiska. Zemściły się niewykorzystane świetne szanse z pierwszej połowy, którą lechiści mogli kończyć z dwubramkową przewagą.
W 81. minucie Lechia zagrała fantastyczną akcję, ale znów źle wykończyli ją bracia Paixao. Pierwszy niepotrzebnie ją podnosił, a drugi zaatakował złą nogą. No nie chciało nic wpaść, ale było to bardziej pokłosie złych wyborów niż gry, bo ta – powtarzam – naprawdę nie była zła. Na pewno też piłkarze znad morza byli mocno zaskoczeni postawą zespołu Jacka Magiery. To, co w sobotę zagrała Legia, tylko pokazało, że spokojnie może włączyć się do walki o mistrzostwo. Tym bardziej, że z kolosalnych dwunastu punktów do lidera, zrobiło się tylko dziewięć.
Na pewno to był świetny mecz. Dużo lepiej wyszedł on legionistom, ale lechiści również wielokrotnie pokazywali jakość. Zabrakło tylko dobrych wyborów i szybszej gry w niektórych momentach. Wynik nie jest sprawiedliwy, to na pewno. Ale taki już jest sport. Zadecydowały pojedyncze błędy, pojedynczych zawodników. Nie ma jednak dramatu, bo Lechia dalej pozostaje w czołówce ze sporą przewagą nad resztą stawki. Teraz trzeba mądrze wykorzystać przerwę reprezentacyjną i wrócić na zwycięską ścieżkę, bo wiemy, że gdańszczan na pewno na to stać. A Warszawa może w końcu świętować przebudzenie Legii, która wydaje się, że przestanie być pośmiewiskiem całej ligi.
Patryk Gochniewski
- 05/10/2016 21:29 - Marek Fostiak: Równomiernie rozwijamy lekkoatletykę na Pomorzu
- 03/10/2016 20:45 - Ciężko wypracowana inauguracyjna wygrana Lotosu Trefla
- 03/10/2016 13:47 - Przemeblowany Lotos Trefl zaczyna sezon
- 02/10/2016 14:43 - 3 Finał IMŚJ LIVE
- 02/10/2016 10:13 - Zabrakło konkretów i polotu - oceny lechistów po meczu z Legią
- 30/09/2016 21:41 - Ponownie zdobyć Warszawę
- 30/09/2016 21:38 - Powrót hokejowej elity do Olivii bez happy endu
- 29/09/2016 18:39 - Grupa Lotos wróci do gdańskiego żużla?
- 29/09/2016 17:46 - Walne Zebranie Członków SKT
- 27/09/2016 07:46 - Brązowy medal DMP gdańszczan na minitorze