Cuda, cuda ogłaszają. Lechia, grając w osłabieniu, wygrywa. Na wyjeździe! I to wcale nieprzypadkowo. Jej postawa na boisku w Gliwicach naprawdę mogła się podobać i taką ekipę biało-zielonych chcemy oglądać zawsze. Pełną zaangażowania, mądrą i konsekwentną. Jest jeszcze dużo do poprawy, ale pierwszy krok został zrobiony.
* * *
Piast Gliwice: Jakub Szmatuła, Martin Konczkowski, Uros Korun, Hebert, Dario Rugasević, Stojan Vranjes (Łukasz Krakowczyk 74'), Marcin Pietrowski, Patryk Dziczek (Konstantin Vassiljev 46'), Sasa Zivec, Joel Valencia (Maciej Jankowski 66'), Michal Papadopulos
Lechia Gdańsk: Dusan Kuciak, Paweł Stolarski (Romario Balde 46'), Błażej Augustyn, Grzegorz Wojtkowiak, Jakub Wawrzyniak, Simeon Sławczew, Milos Krasić (Daniel Łukasik 69'), Mato Milos, Rafał Wolski, Patryk Lipski (Joao Nunes 46'), Marco Paixao
Bramki: Vranjes (30') - M. Paixao (11'), Balde (87')
* * *
Piotr Nowak mógł w końcu odetchnąć z ulgą. Do dyspozycji nie miał jedynie Haraslina i Peszki. Tym samym postanowił trochę poszaleć ze składem i zagrać systemem 3-4-3. Z Wojtkowiakiem na prawej stronie obrony oraz Stolarskim jako wahadłowym. Poza tym w końcu porządnie wyglądał środek pola – powracający Sławczew i Wolski oraz Krasić i Lipski. Na lewym wahadle niesamowicie szybki Mato Milos. A na ławce inne rozwiązania ofensywne, czyli Balde i Oliveira. No i Flavio, który w ostatnich tygodniach był cieniem samego siebie. W końcu skład, który mógł budzić spokój. Ale czy w dwa tygodnie udało się też odzyskać formę?
Padający deszcz nie pomagał obu zespołom. Dużo było niedokładności i chaosu. Wiele na boisku się nie działo, ale goście z Gdańska, grający w końcu w mocnym składzie, sprawiali lepsze wrażenie. Mimo wszystko jednak to Piast był bardziej zdeterminowany, a biało-zieloni jakby wciąż nieco niepewni w nowym ustawieniu.
Dość szybko jednak lechiści przypomnieli sobie jak się gra. W 11. minucie Wolski zagrał do Krasica, ten z woleja do Marco, a Portugalczyk – również z woleja – pokonał Szmatułę. Piękna akcja. I to spowodowało, że podopiecznym Piotra Nowaka zaczęło zależeć w końcu na powrocie do formy, którą prezentowali w zeszłym sezonie. Mądrze się ustawiali, dobrze grali pressingiem, wygrywali stykowe piłki. Szukali drugiego trafienia, ale jakby zapomnieli, że na mokrej murawie trzeba być dokładnym co do centymetra, szukali gry kombinacyjnej. Właśnie takie detale sprawiły, że wynik się nie zmieniał. Ale też nie byliby sobą, gdyby na chwilę nie oddali inicjatywy rywalom.
I tym sposobem w 30. minucie był już, niestety, remis. Za długo pozwolono holować piłkę Zivcowi, ten rozegrał na skrzydło, poszło mocne dośrodkowanie w pole karne, gdzie Vranjes uciekł Wojtkowiakowi i wpakował piłkę do bramki. Szkoda tych niedokładnych podań, bo zamiast spokojnie prowadzić, znów trzeba było harować na prowadzenie.
Na domiar złego w 40. minucie z boiska z powodu kuriozalnej czerwonej kartki musiał zejść bardzo dobrze grający Sławczew. Sędzia Raczkowski już wcześniej dał mu bardzo wątpliwą żółć, a przy drugiej już przeszedł samego siebie. Wyrzucił z boiska piłkarza, który się poślizgnął i wpadł na rywala, nie mając nawet zamiaru ataku. Takich błędów nie można popełniać będąc sędzią ekstraklasy. Nic dziwnego, że Bułgar był tak wściekły, że aż się popłakał z tej złości.
Od początku drugiej części spotkania zareagowali trenerzy. Nowak postanowił przejść na czwórkę obrońców wprowadzając Nunesa oraz fałszywego drugiego napastnika, którym miał być Balde. Wdowczyk natomiast wzmocnił siłę ognia, posyłając do gry Vassiljeva. Ale na niewiele to się zdało. Oglądaliśmy koszmarny mecz. Ożywił się dopiero po około kwadransie, kiedy najpierw świetny strzał głową Krasicia jeszcze lepiej obronił Szmatuła, a chwilę później kontrę Vassiljeva zatrzymał Kuciak. I znów na boisku mieliśmy marazm. Lechia bardzo dobrze i bardzo mądrze się broniła, a Piast nie był w stanie się przez ten mur przebić. Grał wolno i przewidywalnie. A gdańszczanie szukali swoich szans. Brakowało wykończenia i sił, bo przecież coraz więcej czasu grali w osłabieniu. Ale była naprawdę coraz groźniejsza i coraz bliżej. Duża w tym zasługa harującego Marco i wprowadzonego za Krasicia Łukasika, który świetnie czytał grę i przechwytywał wiele podań gliwiczan.
I nastąpiła 87. minuta, będąca niejako ukoronowaniem bardzo dobrej, chyba po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, gry Lechii w osłabieniu. Genialna kontra. Paixao do Nunesa, któremu wprawdzie piłkę wybił Pietrowski, ale ta trafiła do Balde, który ustawił sobie futbolówkę i bajecznym strzałem w okienko pokonał Szmatułę.
Biało-zieloni w końcu się przełamali. W końcu zagrali ciekawie i z zaangażowaniem. Byli dobrze ustawieni i zorganizowani. Oczywiście, nie ustrzegli się błędów, ale widać, że te dwa tygodnie przerwy na reprezentację zostały właściwie przepracowane. Tak trzeba grać – do końca. I oby to spotkanie było początkiem zwycięskiej passy zespołu coacha Nowaka. Good job, w końcu!
Patryk Gochniewski
- 13/09/2017 20:18 - Składy na rewanżowy mecz finału NICE 1. Ligi Żużlowej
- 12/09/2017 19:30 - Żupiński drugi w turnieju NICE Cup w Bydgoszczy
- 11/09/2017 18:56 - Wspomnienie o koszykarzu Jerzym Młynarczyku
- 11/09/2017 18:29 - Juniorzy Zdunek Wybrzeże awansowali do finału DMPJ
- 11/09/2017 18:21 - Ile znaczą chęci - oceny lechistów po meczu z Piastem
- 10/09/2017 20:03 - Fajfer bez złamań
- 10/09/2017 19:32 - Porażka MH Automatyka na inaugurację w Nowym Targu
- 10/09/2017 16:49 - Czas na wygraną
- 10/09/2017 16:40 - Osiem punktów to dużo i mało - po pierwszym finale NICE 1. Ligi Żużlowej - GALERIA
- 10/09/2017 08:32 - Zdunek Wybrzeże - Grupa Azoty Unia finał LIVE: 40:32