Z profesorem Władysławem Jackiewiczem rozmawia Stanisław Seyfried
30 marca zmarł prof. Władysław Jackiewicz. Ostatni raz profesor publicznie przemawiał 14 czerwca ubiegłego roku podczas otwarcia wystawy w sopockim klubie „Sfinks 700”. Wystawy zorganizowanej przez władze miasta z okazji 70 rocznicy powstania w Sopocie PWSSP. Miejscu, w którym swoje pracownie mieli od roku 1946 Artur Nacht-Samborski, Juliusz Studnicki oraz Stanislaw Horno-Popławski i Adam Smolana. „Dziękuje Sopocie” tak zakończył wówczas swoją mowę profesor, wywołując wśród licznie zgromadzonych gości wielkie wzruszenie. Wystawa była również okazją wydania katalogu, w którym zamieszczony był wywiad z Władysławem Jackiewiczem. Rozmawialiśmy 10.04.2015 roku.
- Panie profesorze dziś, kiedy zbliża się 70 rocznica założenia gdańskiej uczelni plastycznej w Sopocie, należy Pan do grona najstarszych żyjących absolwentów szkoły. Przypomnę, że do tego samego grona należą jeszcze: Boguchwała Bramińska, Ewa Hoffman-Rosińska, Eleonora Jagaciak-Baryłko, Zofia Polasińska-Tee i Longin Zaczykiewicz. Szkoła powstawała przy wielkim entuzjazmie, nie było trudnych spraw, wszystko dawało się załatwić i to od ręki. Panowała wyjątkowa i niepowtarzalna atmosfera. Pierwsi studenci zjeżdżali niemal z całej Polski, ale Pana droga do Sopotu była nico dłuższa i wiodła z Wilna.
Władysław Jackiewicz: Na Dolny Śląsk do Bobrowic, koło Krosna Odrzańskiego. Stamtąd do Gdańska, zmobilizowany listem kolegi z wileńskiego podwórza. Kiedy przyjechałem na Wybrzeże była połowa 1945 roku. Dyrektorem Instytutu Sztuk Plastycznych został Janusz Strzałecki, prowadząc razem z Juliuszem Studnickim pracownię malarstwa. Reszta zespołu założycielskiego: Józefa Wnukowa, Jacek i Hanna Żuławscy, Krystyna Łada Studnicka - przyjęła prowadzenie innych przedmiotów. Marian Wnuk objął pracownię rzeźby.
Podczas wystawy "Szkoła Sopocka - między sztuką a polityką", prof. Władysław Jackiewicz i kurator wystawy Stanisław Seyfried
- Skąd przyjechali założyciele szkoły?
Władysław Jackiewicz: Z Warszawy, Krakowa i Lwowa. Myślę, że wojna ich do siebie zbliżyła. Józefa i Marian Wnukowie, absolwenci Akademii Warszawskiej, znaleźli schronienie we Lwowie. Tam też znaleźli się: Artur Nacht w ucieczce przed Niemcami, Janusz Strzałecki z rodzinnego „Domu Konserwatorskiego” w Warszawie, Stanisław Teisseyre z Lwowa, Studniccy z Krakowa. Wszyscy oni zostali złączeni ochroną życia Samborskiego.
- Jak wyglądały pierwsze zajęcia?
Władysław Jackiewicz: Na pierwszym piętrze szkoły - duża sala, pewnie dawniej salon, dla rysunku i mniejszy pokój, jako pracownia malarska. Na parterze w dawnej oranżerii, rzeźba z Marianem Wnukiem. Na rysunek wieczorny waliły tłumy chętnych poznania tajemnicy sztuki. Byli wojskowi w mundurach, tramwajarze w służbowych uniformach. Ludzie dojrzali wiekiem i małolaty i ci którzy próbowali zmierzyć stopień swoich uzdolnień i ci którym wojna przerwała tok studiów. Podczas przerw dla modela dokonywała się konfrontacja dokonań artystycznych uczestników kursu. Tam też nawiązywano znajomości, tam też zawiązywały się przyjaźnie na całe życie. W piwnicy domu została uruchomiona stołówka, podjęto też starania uzyskania zakwaterowania zamiejscowym. Została reaktywowana przedwojenna organizacja samopomocy studentów RP „Bratnia Pomoc”. Powstało koło artystyczne łączące grupę studentów o większym stopniu zaawansowania. Jedna z pierwszych wystaw odbyła się w domu Nany Lau w Oliwie. Inna w rodzinnym domu „Kacha” Ostrowskiego w Gdyni. Taki był początek roku akademickiego 1945-46 PWSSP w Sopocie. W trakcie roku został zapowiedziany wyjazd Strzałeckiego do Paryża. Janusz Strzałecki członek rodziny właścicieli „Domu Konserwatorskiego” w Warszawie miał idee otwarcia w Polsce Szkoły Kopistów. Stąd jego wyjazd do Luwru, celem zrobienia kopii wybitnych dzieł malarskich, które miały być wsparciem jego starań w Ministerstwie Kultury. Stanowisko po Strzałeckim miał zająć Samborski. Zapowiedź jego przyjazdu do Sopotu, była tak szeroko i skutecznie prowadzona przez profesorów, że zanim on przyjechał stał się już legendą.
Sopot. Prawdopodobnie akademik "Klara", początek lat 50-tych. Od lewej: Rajmund Pietkiewicz, Roman Usarewicz, Władysław Jackiewicz,osoba nierozpoznana
- Został Pan jego studentem, tymczasem rozpoczął się drugi rok zajęć.
Władysław Jackiewicz: Rok akademicki 1946-47. Pawilon w Parku koło Grand Hotelu. Nowy nabytek uczelni miał między innymi dwie pracownie malarskie. Ze strony lewej od frontu – Studnickiego i z prawej – Samborskiego. Nastąpił podział grupy studentów malarstwa na wiernych Studnickiemu i na entuzjastów Samborskiego. Oboje byli skutecznymi pedagogami o wyraźnie zróżnicowanym stylu pracy. Studnicki punktualny, przyjazny i bliski studentowi, wspomagający nawet dotykiem płótna. Samborski zjawiał się prawie przed zakończeniem kursu. Prowadził rozmowy z tymi, których praca była najbardziej zaawansowana albo z tymi, którzy nie potrafili pracy rozpocząć skutecznie. Jednym mówił o konieczności tworzenia wypowiedzi zakończonej. Drugim jak odrzucić psychiczne zahamowania - „wypuść Pan tygrysa”. Studnicki swój program edukacyjny wyczerpywał w szkole, w ciągu dnia. Samborski swój rozwijał także późnym wieczorem i w porze nocnej. Grupa jego studentów szybko spostrzegła, że wieczór zaczynał w restauracji „U Partyzantów”, niedaleko od Pawilonu. Na hasło ”dorwać Samborskiego” ruszali na wieczorny kurs. Był Paryż, wielka sztuka, wielcy malarze. Cały jego świat. Był też poczęstunek z jego strony, który grupie pomagał lepiej zrozumieć profesora. Odprowadzanie Samborskiego na Obrońców Westerplatte często kończyło się interwencją patrolu milicyjnego, z której w nieznany nam sposób profesor nas uwalniał. Rok akademicki 1948-49, był ostatnim rokiem obecności Samborskiego w Sopocie. Wyjechał do Warszawy do ASP. Za nim pojechało paru jego studentów. Następny rok akademicki 1949-50, był szczególnie trudny dla szkół artystycznych w Polsce. Minister Sokorski dokonał reformy szkolnictwa artystycznego według zasad socjalistycznego realizmu. Wydziały Malarstwa i Rzeźby pozostały w obu akademiach i sopockiej PWSSP.
Władysław Jackiewicz, Portret 1956, olej, płótno. Praca prezentowana była na wystawie "Szkoła Sopocka - między sztuką a polityką" (czerwiec 2015r.) Własność: Muzeum Narodowe w Gdańsku
- Wiem, że stosunek Pana do tak zwanej „szkoły sopockiej” jest dość wyraźnie określony, ale czy nie uważa Pan, że kontekst nurtu socrealistycznego, nie jest jedynym właściwym kontekstem z którym jest kojarzona?
Władysław Jackiewicz: Związek Polskich Artystów Plastyków na Zjeździe zadeklarował udział swoich członków w programie Sokorskiego. Na kolejnych wystawach ogólnopolskich, środowisko wybrzeżowe wyróżniało się ilością przyjętych prac, a także przyznawanymi nagrodami. Myślę, że niechęć warszawskich krytyków ustanowiła określenie „szkoła sopocka”. Elżbieta Kal w katalogu wystawy „Przewaga Sopotów”, Maj-Czerwiec - 1999, tak to ujęła. …” Generalnie w ocenach III OWP wyrażał się zawód z powodu nie spełnionych, ale też nigdy jasno nie sprecyzowanych oczekiwań. Termin „szkoła sopocka” stosowany był już powszechnie i raczej w sensie pejoratywnym, na określenie malarstwa dobrego, na wysokim poziomie, odwołującego się do dobrych wzorów europejskich, szczególnie francuskich (pejzażystów „szkoły z Barbizon” Corota, Maneta), ale za główny mankament płócien „szkoły sopockiej” uznano intelektualną spekulację i brak emocjonalnego, ideowego zaangażowania twórców…”.
Prof. Władysław Jackiewicz w swojej pracowni - kwiecień 2015 r.
- No tak, ale sopoccy malarze, to także, jak to dziś byśmy powiedzieli twórcy, którzy stanowili tak zwane „osobne byty”: Kazimierz Ostrowski, Rajmund Pietkiewicz, Pan.
Władysław Jackiewicz: To także inni: Teresa Pągowska, Roman Usarewicz, Stanisław Teisseyre, Maksymilian Kasprowicz, Kazimierz Śramkiewicz, Zdzisław Kałędkiewicz. Stopniowo formowali swoją niezależność. Wyraźne zmiany w malarstwie wybrzeżowym można było dostrzec pod koniec lat pięćdziesiątych.
- Prawdziwy przełom dopiero jednak miał nastąpić po przyjeździe Piotra Potworowskiego.
Władysław Jackiewicz: Jego przyjazd do Polski był wydarzeniem znaczącym. Powrót jednego z kapistów do ojczyzny. Zamieszkał w Sopocie, przejął kąty po Samborskim, tam była jego pracownia. Dla niego rektor Stanisław Teisseyre stworzył szósty rok studiów malarstwa. Odrębność jego sztuki była momentem ożywczym dla środowiska akademickiego. Zdzisław Kępiński dyrektor Muzeum Narodowego w Poznaniu i profesor PWSSP w Gdańsku stworzył dla Potworowskiego krąg towarzyski złożony z dyrektorów muzeów, krytyków sztuki i artystów, których gościł w podległych mu ośrodkach muzealnych Wielkopolski. Wraz z Bronisławem Kierzkowskim miałem zaszczyt być uczestnikiem tych spotkań. Odwiedzałem Potworowskiego w jego pracowni. Silny zapach lakieru nitro nie zachęcał do dłuższego pobyty. Mam przekonanie, że mógł być powodem jego śmierci. Pamięć jego malarstwa została w obrazach wielu malarzy. Na pewno w obrazach Jerzego Zabłockiego i moich.
fot. Stanisław Seyfried
- 28/04/2016 20:38 - Pokoleniowe trwanie gdańskiej kultury
- 20/04/2016 17:03 - „Przestrzenie Abstrakcji” - Twórczość Rodziny Kalinowskich
- 12/04/2016 21:48 - Paul Emil Gabel - Pejzażysta z Elbląga
- 07/04/2016 18:41 - Malarska kuźnia Wosiaka
- 05/04/2016 15:21 - Hugon Lasecki - „Lubię poziome kompozycje”
- 22/03/2016 22:59 - „Ostatnia Wieczerza” na lotnisku im. Lecha Wałęsy w Gdańsku
- 22/03/2016 22:37 - Meandry sztuki malarskiej Przemysława Łopacińskiego
- 16/03/2016 08:56 - Pokoleniowy wymiar gdańskiej pasji malarskiej
- 08/03/2016 09:45 - Eduard Hildebrandt – Podróż dookoła świata
- 01/03/2016 16:18 - Pamięci Gerarda Jürgena Blum – Kwiatkowskiego