„Australijski wyścig” na lewicy pozostawił na „torze” już tylko dwóch kandydatów, spośród których zwołany na 23 stycznia b.r. Kongres SLD wybierze sternika Sojuszu na najbliższe cztery lata. Kim są pozostali na placu boju wojownicy? Zwycięzcą pierwszej tury głosowania jakie przeprowadzono 16 stycznia z udziałem wszystkich członków Partii został Włodzimierz Czarzasty, zaś jego kontrkandydatem w finałowej rozgrywce będzie były Wicemarszałek Sejmu – Jerzy Wenderlich. Obaj panowie nie są nowicjuszami w polityce, nie trzeba ich zatem szczegółowo przedstawiać co pozwala mi poprzestać na zarysowaniu obu kandydatur oraz postawienia prognozy co dla lewicy będzie oznaczał wybór każdego z nich.
Rozpocznijmy od byłego wicemarszałka. Toruński polityk przebywał w Sejmie nieprzerwanie od 1993 roku aż do ubiegłorocznej katastrofy wyborczej. Niezwykle popularny w swoim okręgu wyborczym, gdzie nawet w ostatnich – fatalnych dla lewicy – wyborach uzyskał najlepszy wynik zdecydowanie dystansując głównych konkurentów. W SLD jest aktualnie wiceprzewodniczącym. Reklamując swoje walory potencjalnym wyborcom podkreśla, że jest w stanie z każdym się dogadać. Trudno się z tym nie zgodzić. Wielokrotnie słuchałem wypowiedzi J. Wenderlicha w mediach i ich wymowę daje się lapidarnie określić zdaniem: „pies, ale kot”! Nie jestem pewien, czy to co Przezacny Kandydat uważa za zaletę w istniejącej sytuacji jest nią istotnie, czy też raczej poważnym zarzutem. Przez ostatnich kilka lat Sojusz był właśnie partią, która „dogadywała się z każdym”. Efekty owej koncyliacyjności właśnie zbieramy. Nie dogadaliśmy się z nikim, ale za to udało się nam skutecznie „wyprać” nasze ugrupowanie z jakiejkolwiek wyrazistości programowej. Broń Boże powtórki! Być może Pan Marszałek jest już myślami przy układaniu koalicji rządzącej po przyszłych - naturalnie wygranych przez lewicę – wyborach. Na razie lepiej przyjąć do wiadomości, że do owych wyborów trzeba jeszcze dożyć, co w istniejących realiach będzie nie lada wyzwaniem. Im szybciej owa „oczywista oczywistość” dotrze do toruńskiego polityka, tym lepiej. DLA WSZYSTKICH! Bulwersującą sprawą – przynajmniej dla mnie – jest absolutny brak autorefleksji i przyjęcia współodpowiedzialności za katastrofę pojazdu, którym się współkierowało. Tu postawa Pana Wiceprzewodniczącego wręcz modelowo obrazuje prawdziwość przysłowia: „Sukces ma wielu ojców, klęska jest ZAWSZE sierotą”! Nie będę komentował wygłaszanych publicznie przez J. Wenderlicha niesmacznych uszczypliwości pod adresem jego (jeszcze aktualnego!) szefa – po prostu uznaję, że pod wpływem emocji chłopu puściły nerwy. Tuszę, że gdy owe emocje już opadną, potrafi się On zdobyć na wypowiedzenie – także publicznie – pięknego słowa – PRZEPRASZAM!
Drugi z kandydatów – Włodzimierz Czarzasty – to aktualny szef mazowieckich struktur Sojuszu. Jest znacząco młodszy od swego konkurenta (54 lata do 62). W czasie gdy tamten sejmował, pracował normalnie zawodowo, kierując (z sukcesem!) oficyną wydawniczą „Muza”. Od „zawsze” miał społecznikowską żyłkę co przełożyło się najpierw na działalność w Zrzeszeniu Studentów Polskich, a następnie w stowarzyszeniu „Ordynacka” , które w 2006 roku wybrało Go swoim Przewodniczącym. Wszystkie wymienione funkcje pełnił społecznie – tak też zamierza funkcjonować jako Przewodniczący SLD w przypadku wyboru. To bardzo ważna deklaracja zwłaszcza w obliczu finansowej mizerii Partii, która nie może sobie pozwolić na tworzenie partyjnych synekur dla „zawodowych działaczy”, co zapewne pociągnie za sobą exodus „zawiedzionych” – nie zdziwię się, gdy pod przewodnictwem przepadłego w wyborach, aktualnego (jeszcze!) „genseka”. Z całą pewnością W. Czarzastemu nie sposób odmówić wyrazistości głoszonych poglądów. Przekonał się o tym ostatnio, w rozmowie z nim publikowanej w telewizji internetowej Wirtualnej Polski (serdecznie polecam!) red. Jacek Żakowski, który próbował narzucić podział naszej politycznej rzeczywistości na PiS i „anty PiS”, co zostało sklasyfikowane przez jego rozmówcę jako „trzecia prawda” wg klasyfikacji księdza J.Tischnera.
I tak oto 23 stycznia delegaci kongresu SLD będą wybierać pomiędzy przywódcą, którego credo stanowi próba dogodzenia wszystkim dookoła (a zwłaszcza naszym zaprzysięgłym przeciwnikom, by nie rzec wrogom!), a facetem, który potrafi – gdy zajdzie taka potrzeba – pokazać „salonowi” gest Kozakiewicza. Wybór tej drugiej kandydatury – w moim odczuciu – może być początkiem odzyskiwania przez naszą formację swojej tożsamości. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że będzie to długa i trudna droga, ale – jak powiedział kiedyś słynny chiński filozof Lao – tzu: „Nawet najdalsza podróż zaczyna się od pierwszego kroku”!
Piotr Sobolewski
- 08/02/2016 09:52 - Latarką w półmrok: Mętlik w głowie prezydenta?
- 08/02/2016 09:47 - Okiem Borowczaka: „Nocnej zmiany” ciąg dalszy
- 30/01/2016 09:30 - Storpedowana ewakuacja
- 29/01/2016 17:09 - Akapit wydawcy: "Gdańska" w zakamarkach
- 26/01/2016 12:30 - Okiem Borowczaka: Dosyć „igrzysk”
- 19/01/2016 15:40 - Walicki: Stare zadania dla nowej lewicy
- 19/01/2016 15:39 - Okiem Borowczaka: Ideologia vs rozum
- 06/01/2016 13:06 - Budyń z sokiem malinowym: O wyższości napoleonka z Gdańska nad kremówką z Wadowic - rozważania pozaprawne
- 06/01/2016 13:04 - Okiem Borowczaka: Nowy rok – nowe wyzwania
- 13/12/2015 23:09 - Andrzej Różański: Stare problemy – nowa Historia