Na antenie Radia Gdańsk od poniedziałku do piątku (22 maja-2 czerwca) o godz. 20:40 emitowane będzie słuchowisku „Żeby nie było śladów – sprawa Grzegorza Przemyka. Dekalog zła”. Słuchowisko tworzy dziesięć audycji. Powstało na podstawie książki Cezarego Łazarewicza i archiwalnych materiałów dokumentalnych z dochodzenia, śledztwa, procesów sądowych, wypowiedzi świadków.
40 lat temu milicjanci zabili maturzystę Grzegorza Przemyka. Bili tak, „żeby nie było śladów”. Dla nich maturzysta znaczył „mniej niż zero”. Była to jedna z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL lat 80. O zabójstwie, a także o tym, jak tuszowano tego typu sprawy, jak działał aparat propagandy i „sprawiedliwości” opowiada radiowe słuchowisko. Twórcy słuchowiska radiowego, odpowiedzialny za adaptację radiową i scenariusz Jarosław Wojciechowski oraz reżyser Krystian Nehrebecki, skupili uwagę na mechanizmach władzy, sposobie działania i postępowania „aparatu bezpieczeństwa”.
Z rozmysłem połączono formułę dokumentu i reportażu z radiowym teatrem wyobraźni. Główne role powierzono aktorom o ogromnym doświadczeniu scenicznym. W postać Barbary Sadowskiej, matki Grzegorza Przemyka, wcieliła się Katarzyna Figura. Narratora kreuje Przemysław Tejkowski. Krzysztof Gordon interpretuje postacie milicjantów, którzy pobili maturzystę. Ten sam aktor udzielił głosu przedstawicielom tzw. wymiaru sprawiedliwości. Zło brzmi bardzo podobnie, stąd pomysł reżysera, aby przemawiało jednym głosem.
Ścieżka dźwiękowa słuchowiska to dzieło twórcy wielu kompozycji teatralnych, radiowych i filmowych – Jacka Chrobaka. O realizację dźwiękowa zadbał Jacek Puchalski, laureat wielu wyróżnień, w tym nagrody głównej na Festiwalu Dwa Teatry w 2016 roku i Teatrze Polskiego Radia w 2004 roku. Reżyserem jest Krystian Nehrebecki.
Przypomnijmy, 12 maja 1983 r. Grzegorz Przemyk, poeta, syn poetki Barbary Sadowskiej, działającej w prymasowskim Komitecie Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom, uczeń klasy maturalnej XVII LO im. Frycza Modrzewskiego, został zatrzymany przez milicjantów na placu Zamkowym w Warszawie. Wraz z kolegami świętował zdaną maturę. Nie miał przy sobie dowodu osobistego.
Zomowcy stłukli chłopca pałką, pakując do milicyjnej nyski. Kontynuowali katowanie maturzysta w ówczesnym komisariacie MO Stare Miasto przy ul. Jezuickiej. Milicjant z dyżurki doradził, żeby bili tak, by nie zostawiać śladów. Do pobitego do nieprzytomności 19-latka milicjanci wezwali karetkę ratunkową, która zabrała go na pogotowie przy ul. Hożej. Po dwóch dniach, 14 maja 1983 roku, zmarł w szpitalu w wyniku urazów jamy brzusznej. Trzy dni przed swoimi 19 urodzinami.
Młody chłopak pisał wiersze, grał na gitarze. Milicjanci z prowincji, pełniący służbę tego dnia, zapewne nie wiedzieli kogo biją. Jednak po zbrodni aparat represji i „wymiar sprawiedliwości” został zaprzęgnięty w tuszowanie sprawy i krycie sprawców. Była to jedna z najgłośniejszych spraw dotyczących aparatu represji PRL lat 80 i świadectwo upolitycznienia prokuratury i sądów. Do dziś sprawa budzi grozę i stanowi przestrogę przed wprzęganiem tzw. trzeciej władzy w rolę służebną dla podtrzymania politycznej władzy i jej przywilejów.
O zabiciu Grzegorza informowali Radio Wolna Europa, BBC i zachodnia prasa. Jego pogrzeb stal się wielotysięczną manifestacją polityczną. Mszę żałobną za duszę Grzegorza Przemyka odprawił ks. Jerzy Popiełuszko w kościele pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. Pogrzeb odbył się na Cmentarzu Powązkowskim.
Do sprawy Biuro Polityczne KC PZPR poleciło powołanie zespołu pod kierownictwem gen. milicji Mirosława Milewskiego, postaci szczególnie zasłużonej dla aparatu terroru w latach 1944-84. Proces domniemanych sprawców pobicia maturzysty ruszył w maju 1984 roku. Zakończył się skazaniem sanitariuszy oraz lekarki – załogi karetki pogotowia, która przybyła po ciężko pobitego. W ustawionym procesie, „za nieudzielenie pomocy” skazano dwóch sanitariuszy pogotowia ratunkowego, którzy przewozili Przemyka z komisariatu do szpitala.
Interesujące światło na kontekst „sprawy Przemyka” rzuca zapisek w „Dziennikach politycznych” Mieczysława F. Rakowskiego, wówczas wicepremiera w gabinecie gen. Jaruzelskiego: „Pani Sadowska należy do opozycji, przed 1 maja wraz z synem została zatrzymana na 48 godzin i można założyć, że upatrzono sobie chłopca i postanowiono dać mu nauczkę”. Bestialstwo sprawców „dawania nauczki”, młody wiek ofiary i polityczna wymowa tej zbrodni wywołały powszechne oburzenie. Sama Sadowska była ofiarą najścia 3 maja 1983 r. nieumundurowanych członków plutonu specjalnego ZOMO na siedzibę prymasowskiego komitetu.
W wyniku licznych matactw, wywierania nacisków na prokuratorów, ich wymiany, zastraszania świadków i wytypowanych „kozłów ofiarnych”, prześladowania prawników pomagających matce ofiary i tym podobnym działaniom, udało się doprowadzić w lipcu 1984 r. do uniewinnienia dwóch milicjantów z Jezuickiej, w tym dyżurnego komisariatu Arkadiusza Denkiewicza – autora polecenia „bijcie tak, żeby nie było śladów”. Po latach został skazany, ale uniknął więzienia. Kary nie ponieśli autorzy matactw, wymuszania fałszywych zeznań i propagandowej zasłony. Wsparcie propagandowe mistyfikacji organizował, wspomagany przez fachowców od dezinformacji, rzecznik rządu Jerzy Urban.
Pośrednio tylko odpowiedzialność poniósł Kiszczak. Tadeusz Mazowiecki miał latem 1990 r. zdecydować o dymisji Kiszczaka po lekturze dostarczonych przez wiceministra MSW Krzysztofa Kozłowskiego akt dokumentujących matactwa w sprawie śmierci Przemyka. Na podstawie zachowanych dokumentów można wysnuć wniosek, że Służba Bezpieczeństwa bezpośrednio nie miała z pobiciem maturzysty nic wspólnego. Z tuszowaniem sprawy i zastraszaniem świadków – bardzo dużo.
Do tragedii doszło na miesiąc przed tym, nim do Polski przybył papież Jan Paweł II na pielgrzymkę w dniach 16–23 czerwca 1983 r. Był to czas stanu wojennego. Władze PRL chciały podczas wizyty Ojca Świętego pokazać, że sytuacja w Polsce uległa normalizacji. Czesław Kiszczak zwrócił się więc do swego zaufanego człowieka w SB płk. Romualda Zajkowskiego, o pilne „wewnętrzne” zbadanie sprawy Przemyka. Ten zaś ustalił, że Przemyka nie rozpracowywała SB, a problem sprowadzał się do tego, że kilku tępych narwańców z MO przesadziło z biciem chłopaka i doradzał ministrowi postawienie milicjantów przed sądem, co pokazać miało, że milicja nie zamierza tolerować bestialstwa. Tak się nie stało – system „poszedł w zaparte”.
Milicjanci, którzy uczestniczyli w śmiertelnym pobiciu Grzegorza po 1989 r. byli policjantami w jednym z miast na Zamojszczyźnie. Żaden nie spędził ani dnia w więzieniu. Ci, którzy tuszowali sprawę w III RP kontynuowali karierę, niezależnie od rządzącej opcji. Milicjant, który zebrał „dowody” obciążające sanitariuszy i doktor pogotowia awansował, był komendantem rejonowym policji, prokuratorzy, nawet ci ze „spec-grupy”, nadal prowadzili postępowania.
ASG
- 06/06/2023 12:18 - Płace na gdańską miarę...
- 29/05/2023 10:45 - Artystyczne drogi absolwentów Liceum Plastycznego
- 25/05/2023 18:40 - Daniel Obajtek: Wodór to energia przyszłości
- 24/05/2023 08:13 - Gdański magistrat obojętny na warunki życia mieszkańców
- 23/05/2023 07:00 - XV Konwent Morski
- 22/05/2023 15:20 - Głos radnych PiS w sprawie ratowania gdańskiego dziedzictwa zieleni
- 22/05/2023 08:54 - W tygodniku „Sieci”: Miliony przeciw PiS
- 21/05/2023 18:27 - Porcelanowy jubileusz „Wiosny w ogrodzie”
- 19/05/2023 19:14 - Ogrodnicze święto w Rënku
- 18/05/2023 17:45 - Otwarcie wystawy „Wielki głód w Kazachstanie (Aszarszyłyk). Historia nieznana.”