Lechia miała wszelkie argumenty, żeby wygrać z Arką różnicą przynajmniej czterech bramek. Niestety, była nieskuteczna. Przede wszystkim Marco Paixao, który mógł zostać bohaterem Gdańska, ale zdołał tylko raz umieścić piłkę w siatce. Mecz na pewno nie zawiódł jeśli chodzi o emocje. Tych było aż nadto, ale pewnie gdyby gdańszczanie udokumentowali swoją przewagę już w pierwszej połowie, opadły by momentalnie.
* * *
Arka Gdynia: Konrad Jałocha, Krzysztof Sobieraj, Dawid Sołdecki, Marcus da Silva, Paweł Abbot (Michał Nalepa 91'), Mateusz Szwoch, Adam Marciniak, Dominik Hofbauer (Adrian Błąd 59'), Yannick Kakoko (Rafał Siemiaszko 65'), Marcin Warcholak, Damian Zbozień
Lechia Gdańsk: Vanja Milinković-Savić, Paweł Stolarski, Rafał Janicki, Mario Maloca, Jakub Wawrzyniak, Simeon Sławczew, Milos Krasić (Sebastian Mila 70'), Sławomir Peszko, Flavio Paixao, Grzegorz Kuświk (Michał Chrapek 64'), Marco Paixao (Lukas Haraslin 83')
Bramki: Błąd (65') - M. Paixao (32')
* * *
Do najbardziej elektryzującego trójmiejską publiczność meczu Piotr Nowak posłał naprawdę silną jedenastkę. Do obrony powrócił Mario Maloca, a Rafał Janicki swoimi ostatnimi dobrymi występami przekonał szkoleniowca, żeby zostawił go w składzie. Trener biało-zielonych nie postanowił jednak zagrać va bank i Sebastiana Milę posadził na ławce, zapewne chcąc go wpuścić pod koniec meczu. Środek pola miał zabezpieczać Sławczew, a Flavio szaleć na skrzydłach ze Sławomirem Peszko. Lechia pojechała do Gdyni bardzo mocna, ale jednocześnie rozsądna, zachowując szacunek dla przeciwnika.
Pierwsze minuty pokazały, że możemy się spodziewać bardzo dobrego meczu. Oczywiście, widać było przewagę jakości na stronę Lechii, ale i Arka starała się grać, a nie jedynie statystować. Gdyby dośrodkowania lechistów były dokładniejsze, to już po pięciu minutach mogli prowadzić przynajmniej dwiema bramkami. Po okresie naporu gości, arkowcy mieli swoją szansę, ale strzał da Silvy dobrze wybronił Vanja. Działo się w Gdyni. Naprawdę miło było patrzeć na te derby, bo były to pierwsze na poziomie ekstraklasy, w których więcej było piłki niż walki wręcz.
Lechia prowadziła grę i świetnie radziła sobie z pressingiem gospodarzy. To skutkowało utrzymywaniem się przy piłce, mądrym rozgrywaniem piłki i częstym goszczeniem pod polem karnym Arki. Ta jednak dobrze się broniła i lechiści nie byli w stanie wyjść na prowadzenie. Gospodarze starali się za to wykorzystać każdy moment, kiedy Lechia nie miała piłki. Wydawało się jednak, że za bardzo chciała, była za bardzo pobudzona, przez co nawet w idealnych sytuacjach nie była w stanie strzelić bramki. Lechia natomiast kiedy tylko przeprowadzała swoje akcje, pod bramką Jałochy robił się przysłowiowy smród. To dało efekt już w 32. minucie, kiedy dośrodkowanie Peszki z rzutu wolnego na gola zamienił Marco Paixao, który idealnie uderzył głową. Stadion w Gdyni ucichł, słychać było tylko 711 kibiców z Gdańska. To był moment, w którym Arka kompletnie przestała grać. Na boisku istniała tylko Lechia, która prezentowała dużo wyższą kulturę gry, a gospodarze nie potrafili sobie poradzić z wymiennością pozycji gdańszczan. W ostatnich minutach powinny być dwie kolejne bramki dla Lechii, ale w ostatniej chwili obrońcy żółto-niebieskich blokowali Kuświka i Marco.
Początek drugiej połowy pokazał, że Lechia nie ma zamiaru przywoływać dawnych demonów. Cały czas grała na luzie, ale jednocześnie skoncentrowana. Nie było oddawania pola rywalowi. Gdańszczanie dalej przeważali i dążyli do zdobycia kolejnych bramek. W 51. minucie powinno być 2:0, ale rewelacyjną szansę zmarnował Marco, który uderzył głową i po koźle piłka przeszła nad poprzeczką. Kryzys Arki był widoczny gołym okiem. Niesiona na początku sezonu beniaminkowym optymizmem, teraz przestała grać. Nie można było odmówić gospodarzom ambicji, ale umiejętności były w tym meczu po stronie jednej drużyny – Lechii Gdańsk. Irytował jednak Marco Paixao, który raz po raz marnował idealne sytuacje. A wiadomo przecież jak te lubią się mścić.
I tak się stało. W 65. minucie opuszczony w polu karnym Błąd mocnym strzałem pokonał Milinkovicia-Savicia. Lechia, która miała pełną kontrolę nad spotkaniem, nie potrafiła tego przekuć na kolejne bramki. I znów trzeba było walczyć o kolejne bramki. Arka dostała drugi oddech i wiarę w to, że można ten mecz wygrać. Ale biało-zieloni już wiele razy pokazywali, że potrafią wygrywać mecze, które wymykały im się spod kontroli. Derby ponownie się ożywiły, obie strony walczyły z całych sił. Na ostatnie dwadzieścia minut wszedł Sebastian Mila, który zmienił dobrze do tej pory grającego Krasicia, ale goście potrzebowali nowego lidera. Kogoś, kto zacznie inaczej konstruować akcje. Ale gdańszczanie nie mogli wrócić na właściwe tory. Przeszkadzało im, że nie mogą grać tego, co do tej pory. Piłkarze z Gdyni starali się, aby w końcu pokonać odwiecznych rywali po raz pierwszy w ekstraklasie. Brakowało jej jednak argumentów, bo więcej błędów w obronie Lechia nie popełniała.
W 77. minucie mało brakowało, a dośrodkowanie Flavio zakończyło by się bramką samobójczą, ale Jałocha w ostatniej chwili złapał piłkę. Niesamowicie zacięte widowisko zrobiło się w końcówce. Ale tak naprawdę tylko dzięki Lechii, która mogła już dawno rozbić Arkę, ale była zbyt nieskuteczna. Na dziesięć minut prze końcem biało-zieloni wrócili do swojej dobrej gry, jednak nie byli w stanie przebić się przez gdyński mur ustawiony na szesnastym metrze. Jakby problemów było mało, to w 86. minucie z boiska za bezpośrednią czerwień wyleciał Flavio, który cofając się nierozważnie uniósł rękę i trafił w twarz obrońcę gospodarzy. Czy na czerwoną kartkę? Możliwe, ale dyskusje na pewno będą. Nie ulega wątpliwości, że dało to arkowcom szansę, aby zakończyć mecz zwycięstwem.
Lechia jednak grała mądrze. Trzymała piłkę, szukała stałych fragmentów gry w pobliżu pola karnego. Musiała robić wszystko, żeby utrzymać korzystny dla niej w tym momencie wynik. I tak też się stało. Derby na remis. I trzeba jasno powiedzieć, ze tylko i wyłącznie na życzenie Lechii, która nie potrafiła zmieść rywala z powierzchni ziemi, mimo że miała ku temu mnóstwo okazji. Wynik 1:1 na pewno należy rozpatrywać jako sukces Arki. Lechia pozostaje liderem ekstraklasy. Jednak zamiast utrzymania czterech punktów przewagi, ma tylko dwa nad Jagiellonią.
Derby nie zawiodły. Oglądaliśmy mecz pełen walki i niezłej gry. Lechia była stroną bezsprzecznie lepszą, ale piłka bywa niesprawiedliwa, a niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. Tak też się stało w Gdyni. Zatem bilans wszystkich spotkań gdańsko-gdyńskich dalej pozostaje remisowy i na mecz, który zadecyduje o prymacie w tym sezonie w Trójmieście trzeba poczekać do kwietnia.
Patryk Gochniewski
- 03/11/2016 16:38 - Kacper Gomólski: Daję wszystko drużynie w której jeżdżę
- 02/11/2016 13:16 - Kacper Gomólski wzmacnia Wybrzeże
- 31/10/2016 11:04 - Thomsen na dwa lata w Wybrzeżu
- 31/10/2016 10:00 - Omida Open: Pogoń za liderami
- 30/10/2016 20:01 - Sporo jakości i nieskuteczny Marco - oceny lechistów po derbach z Arką
- 30/10/2016 15:16 - Lotos Trefl nie wykorzystał szansy w Bełchatowie
- 29/10/2016 16:31 - "Atomówki" zdobyły Toruń
- 29/10/2016 07:04 - Bitwa o Trójmiasto!
- 28/10/2016 19:12 - Mirosław Kowalik: Mamy podobne podejście
- 28/10/2016 16:45 - Bogusław Kaczmarek: Atuty po stronie Lechii, ale to są derby