Podczas tego koncertu było wszystko - muzyczny eklektyzm, wyrafinowane i mistyczne otoczenie światła oraz potężna dawka energii. Kto nie był, niech żałuje. Trentemoller z zespołem w B90 osiągnęli brzmienie bliskie absolutu.
Było zgodnie z przewidywaniami. Trentemoller podczas koncertu skupił się przede wszystkim na materiale ze swojej ostatniej płyty, "Lost". Mieliśmy zatem dużo więcej brzmień gitarowych niż stricte elektronicznych, ale nie oznacza to, że było nudno czy jednostajnie. Wręcz przeciwnie. Można było zaznać ambientu, nowej fali, house'u, trip-hopu, jakże rzadkiego dziś french touchu, rocka czy muzyki filmowej. W końcu po jego utwory sięgali sami Oliver Stone czy Pedro Almodovar. Momentami jednak dość mocno odczuwałem podobieństwo do twóczości Laibach. Wszystko za sprawą dość mocno industrialnie zaznaczonego brzmienia i wokalu Marie Fisker, która momentami pełniła formę liderki. Ale nie tylko ona. Praktycznie każdy z muzyków chociaż raz wyszedł na front sceny, żeby jeszcze bardziej rozgrzać publiczność.
Co do publiczności. Tej nie było zbyt wiele. Jedynie kilkaset osób. Wiedziałem, że nie będzie kompletu, ale nie spodziewałem się aż takiej mizerii. Owszem, można powiedzieć, że kilkaset osób to dużo. Jednak kiedy mówimy o muzyku pokroju Trentemollera, to można by było się spodziewać około tysiąca przynajmniej. W końcu już wielokrotnie Duńczyk był oklaskiwany przez kilkudziesięciotysięczny tłum. Stąd też to zdziwienie. Jednak ci co przyszli nie mogą czuć się w żaden sposób zawiedzeni. Ten koncert - w dużej mierze dzięki fantastycznej akustyce klubu - ocierał się o muzyczny absolut.
Całość świetnego wrażenia cementowała bardzo surowa oprawa świetlna. Przez większość trwania koncertu cała przestrzeń B90 była skąpana w dymie, który rozświetlały białe łuny płynące z reflektorów. Tylko czasem pojawił się jakiś inny akcent - czy to żółty, czy czerwony. Momentami można było odnieść wrażenie, że na scenie nie widzimy koncertu, tylko sceny z gry Limbo. To było coś niesamowitego. Dzięki można było się totalnie zatopić w kanonadzie dźwięków, która docierała do uszu. A kanonada byłą naprawdę piorunująca. Mimo sporego eklektyzmu, który zaserwował Trentemoller, można było odnieść wrażenie pełnej spójności. A przecież można było odczuć przede wszystkim spore inspiracje gitarowym brzmieniem przełomu lat 80. i 90., co przywoływało na myśl chociażby The Cure czy Air, ale z drugiej strony pojawiało się brzmienie właśnie zbliżone do Laibach lub Daft Punk (zresztą w jednym z utworów przemycono cytat z utworu "Da Funk").
To była idealnie przygotowana prawdziwa muzyczna uczta. Rozkręcająca się z każdym kolejnym utworem, budująca napięcie aż do samego końca. Po raz kolejny potwierdza się, że kiedy producent i dj bierze się za live band, wychodzą z tego rzeczy niebywałe. Ale akurat w przypadku Trentemollera to dziwić nie powinno, bo przecież Duńczyk zaczynał od grania w zespołach indie rockowych. Liczę na to, że muzyk wróci niedługo do Gdańska, bo takich koncertów można słuchać na okrągło i nigdy się nie znudzą.
Patryk Gochniewski
- 09/11/2014 21:53 - Wodny dzban dźwięki nosi
- 29/10/2014 17:51 - Tak będzie wyglądać dyskoteka po końcu świata
- 24/10/2014 00:16 - Crystal Fighters grają w B90
- 14/10/2014 11:41 - Behemoth znaczy wielki
- 11/10/2014 16:45 - Behemoth kończy trasę w Gdańsku
- 02/10/2014 11:10 - Trentemoller z zespołem zagra w B90
- 09/09/2014 20:43 - Tam każdy był dla muzyki. Podsumowanie Soundrive Fest
- 04/09/2014 13:26 - Pink Freud wrócili do domu i zrobili imprezę totalną
- 03/09/2014 14:32 - Soundrive Fest - święto muzyki alternatywnej
- 01/09/2014 17:12 - Dub FX: Nie czuję się prorokiem