Open'er '14: Magiczna moc Foals

To był koncert niesamowity pod każdym względem. Była cudowna pogoda, była frekwencja, atmosfera i magia. Brytyjscy muzycy z Foals świetnie otworzyli dużą scenę w piątkowy wieczór.

Kiedy trzy lata temu zagrali na Open'erze zabrakło przede wszystkim pogody. Owszem, koncerty w strugach deszczu mają swój urok, ale jeśli temu wszystkiemu towarzyszy przenikliwy chłód i wiatr, wtedy ciężko skupić się na spektaklu. W tym roku było kompletnie odwrotnie. Dzięki cudownej pogodzie można było w pełni delektować się przedstawieniem jaki dali Foals.

Brytyjczycy od zawsze słynęli z tego, że sporą część ich inspiracji stanowiły plemienne rytmy z najgłębszych zakamarków Afryki. Ostatnio nieco zmienili ten kierunek. Jednak w trakcie koncertu to wcale nie przeszkadza. Utwory, które są spokojniejsze i tak powalają energią. Występy na żywo to największy atut Foals.

Jeśli nawet powolna „Spanish Sahara” pobudza do tańczenia, to znaczy że koncert są największym żywiołem zespołu. Brytyjczycy zaczęli mocno. Już na początku koncertu wybrzmiało „My Number” z ostatniej płyty. Ten niemalże klubowy utwór rozpalił publiczność do czerwoności i nie pozwolił ochłonąć aż do końca. Widzowie byli raz po raz bombardowani kaskadą gitarowych riffów i potężnej perkusji. Tu trzeba powiedzieć, że po dość słabo nagłośnionym pierwszym dniu festiwalu, teraz akustycy spisali się na medal. Z przyjemnością słuchało się tego koncertu.

Na pewno temu wszystkiemu pomogła magiczna aura energii, która otacza lidera Foals, Yannisa Philippakisa. Z minuty na minutę koncert nabierał tempa. W tym roku zabrzmiał „Hummer”, którego zabrakło trzy lata temu. To wprowadziło publiczność w prawdziwą ekstazę.

Foals zagrali świetny koncert, który idealnie rozgrzał publiczność przed główną gwiazdą tego wieczoru, czyli Jackiem Whitem. - Jesteście niesamowici – pożegnał całkiem poprawną polszczyzną Philippakis. Oby wrócili jak najszybciej.

goch

fot. Patrycja Sobucka