Godzina W: 1 sierpnia 1944 roku żołnierze Podziemia na rozkaz dowódców AK ruszyli w bój na ulice swego Miasta z nadzieją, że wywalczą wolność, pomszczą krzywdy, że pomogą alianci, że dotrą na odsiecz koledzy z AK, przedzierając się przez nasycony obcym wojskiem kraj, że za trzy dni przekroczy Wisłę Armia Czerwona, a Oni wystąpią jako gospodarze wolnej Stolicy i Wolnej Polski. Czekali na ten dzień pięć lat. Nie wiedzieli, nie byli świadomi, a politycy i dowódcy im nie powiedzieli, że już w listopadzie 1943 r., zachodni alianci uznali na konferencji w Teheranie, że Polska znajdzie się w sowieckiej strefie wpływów, pod butami Stalina. A ówczesną troską prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta i premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla było to, aby Polacy o tych ustaleniach się nie dowiedzieli.
Samotność w idei
Powstanie Warszawskie (tak pisane wielkimi literami – wbrew regułom ortografii) jest wielką lekcją militarną i polityczną, symbolem niezłomności, siły i ducha naszego narodu oraz zdrady i samotności w obliczu walki.
Generał „Bór” Komorowski, mimo wahań i braku rozkazu Naczelnego Wodza zdecydował: „Tak – Godzina W!”. Żołnierze AK stanęli wobec potęgi wroga osamotnieni. Nieliczni uzbrojeni – w steny, granaty, inni w butelki z benzyną, w kilofy i biało-czerwone opaski – w Honor, który ceny nie ma.ÂÂ Próby pomocy z powietrza były nikłe, nie zaważyły na wyniku morderczych zmagań.
AK stanęła przeciwko regularnym oddziałom Wehrmachtu i Waffen-SS, wspieranych przez zdemoralizowane szumowiny z zaciągu do sił pomocniczych z krajów dawnego ZSRS.
Opanowanie miasta przed nadejściem Armii Czerwonej i wystąpienie w roli gospodarza przez władze Polskiego Państwa Podziemnego w imieniu rządu RP na uchodźstwie miało być atutem w walce o suwerenność. Dowództwo zdawało się nie wiedzieć, że we Lwowie, Wilnie, Lublinie ujawnienia struktur Podziemia zakończyły się aresztowaniem lub wymordowaniem dowódców AK, rozformowaniem oddziałów, przymusowym wcieleniem do dywizji ludowego Wojska Polskiego, wywózką opornych na wschód.
Prowokacja?
Komenda Główna AK znała los żołnierzy w Wilnie, Lublinie, Lwowie. Meldunki z terenu nie pozwalały na zaufanie i wiarę w dobrą wolę sowietów. Na dodatek w lipcu 1944 roku Komenda Główna AK kierowała transporty broni z Warszawy do wschodniej Polski, uszczuplając warszawskie zapasy.ÂÂ decyzję o podjęciu walki z Niemcami w Warszawie. Głównym prącym do powstania w mieście był gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek” (1940–41 więzień NKWD, który „miał w styczniu 1941 r. „załamać się w śledztwie”). Szef Oddziału II Komendy Głównej AK doświadczony żołnierz Kazimierz Iranek-Osmecki znajdował się w ścisłym gronie dowódców Armii Krajowej decydujących o wybuchu Powstania Warszawskiego. On, szef wywiadu był przeciwny rozpoczęciu walk.
Decyzji o podjęciu walki zbrojnej w Warszawie nie skonsultowano z rządem polskim w Londynie ani z Naczelnym Wodzem gen. Kazimierzem Sosnkowskim. O planach powstańczych powiadomiono Londyn dopiero 25 lipca. Naczelny Wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, który uważał, że w zaistniałej sytuacji zbrojne powstanie pozbawione jest tak militarnego, jak i politycznego sensu w depeszy do gen. „Bora” Komorowskiego nakazał:
„W obliczu szybkich postępów okupacji sowieckiej na terytorium kraju trzeba dążyć do zaoszczędzenia substancji biologicznej narodu w obliczu podwójnej groźby eksterminacji”.
Gen. Sosnkowski nie wydał jednak jednoznacznego rozkazu zakazującego „Godzinę W”. Za to propagandowa sowiecka radiostacja „Kościuszko” nawoływała do jego wybuchu, obiecując rychłe przekroczenie Wisły przez Armię Czerwoną – sojusznika naszych sojuszników.
Komenda Główna AK w Warszawie nie żadnego kontaktu z wojskami sowieckimi ani wiedzy o ich planach. Dowództwo Armii Krajowej zakładało, że Armii Czerwonej zależeć będzie – ze względów strategicznych, na szybkim zajęciu Warszawy. Przewidywano kilkudniowe walki i oczekiwano wymiernej, w sensie militarnym i politycznym, pomocy ze strony aliantów zachodnich. Warszawska Apokalipsa nie skłoniła aliantów do przeforsowania uderzenia na Europę od południa. Respektowali układy ze Stalinem i wspierali od początku 1942 r. gigantycznymi dostawami broni, amunicji, paliw, tysiącami czołgów i samochodów Armię Czerwoną.
Premier Stanisław Mikołajczyk, udający się w lipcu 1944 r. na rozmowy ze Stalinem, liczył, iż ewentualny wybuch Powstania wzmocni jego pozycję negocjacyjną, ale wybuchem walk w Warszawie, jak wspominał, był zaskoczony. Mikołajczyk znalazł się w roli polityka proszącego o wsparcie, gdy okazało się po kilku dniach, że powstańcom nie udało się osiągnąć wyznaczonych celów.
Pomoc nie dotarła
Sowieci od końca lipca 1944 r. stali nad Wisłą, patrząc dwa miesiące na agonię Wolnej Polski. Próby pomocy, podjęte bez wsparcia, przez „kościuszkowców” zakończyły się fiaskiem. Forsując Wisłę oraz na Powiślu i Czerniakowie poległo 4,5 tysięcy żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego gen. Berlinga (on sam został odsunięty od dowodzenia po fiasku desantu za próbę pomocy walczącym).
Zrzuty z alianckich samolotów, zbyt rzadkie, ryzykowne i mało celne, nie mogły odmienić losów Powstania, ale liczyły się każda sztuka broni. O pomoc do aliantów apelował nasz rząd w Londynie i Komenda Główna AK. Alianckie samoloty nad Warszawą pojawiły się sporadycznie w sierpniu 1944 r. Dawały złudne poczucie, że miasto nie jest osamotnione.
Loty realizowała 1586 Eskadra do Zadań Specjalnych, bazująca w Brindisi we Włoszech, wyspecjalizowana w zrzutach zaopatrzenia przez załogi B-24 Liberator i brytyjskie Handley Page Halifax – ciężkie bombowce, przeznaczone do długotrwałych lotów w nocy. Jej maszyny, z polskimi załogami, były wykorzystane kilkukrotnie. Po raz pierwszy 4 sierpnia 1944 r., gdy kilka polskich załóg (wbrew rozkazowi) zboczyło z trasy i przeleciało nad Warszawą. Później do akcji wyznaczono załogi polskie, brytyjskie i południowoafrykańskie z 31 Dywizjonu South African Air Force.
Lot nad płonące miasto z i do lotnisk w Italii zajmował do 10 godzin. Straty w maszynach i załogach były duże. Stalin do połowy września 1944 r. nie godził się na międzylądowania. Ostatni moment entuzjazmu powstańców i ludności przyszedł 18 września 1944 r., gdy w biały dzień nad Warszawą pojawiło się 107 amerykańskich Boeingów B-17 z bronią i amunicją. Cóż z tego, skoro tylko część (co trzeci) zasobników trafiła do powstańców.
W sierpniu 1944 roku 1 Samodzielna Brygada Spadochronowa gen. Sosabowskiego była gotowa do walki. Kiedy wybuchło powstanie warszawskie, brygada przygotowywała się do zrzutu nad Polską – nie została skierowana do stolicy. Wykrwawiła się w Holandii, nad Arnhem, w nieudolnie prowadzonej przez Brytyjczyków operacji „Market Garden”.
Walka i rzeź
Powstanie było aktem rozpaczy. Straceńczą odwagę słychać w wersach piosenek: „Choć na „tygrysy” mają Vis-y”, „Pod czołg idzie z butelką dziewczyna…” itd. Naiwność i tragizm. Przez 63 dni żołnierze AK prowadzili heroiczny i samotny bój z wojskami niemieckimi. Ostatecznie wobec braku perspektyw dalszej walki 2 października 1944 r. przedstawiciele KG AK płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Jarecki” i ppłk Zygmunt Dobrowolski „Zyndram” podpisali w kwaterze SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bach-Zelewskiego w Ożarowie akt kapitulacji Powstania Warszawskiego.
Mało znany Rozkaz nr 19 z 1 września 1944 r. gen. Sosnkowskiego (a postać to była nietuzinkowa) skierowany do żołnierzy AK, krytykujący aliantów (głównie Anglików) za niedotrzymanie zobowiązań sojuszniczych, przeszedł do historii jako dowód wielkiego oddania sprawie polskiej:
„Pięć lat minęło od dnia, gdy Polska wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancje, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką (…). Od miesiąca bojownicy Armii Krajowej pospołu z ludem Warszawy krwawią się samotnie na barykadach ulicznych w nieubłaganych zapasach z olbrzymią przewagą przeciwnika. Samotność kampanii wrześniowej i samotność obecnej bitwy o Warszawę są to dwie rzeczy zgoła odmienne. Lud Warszawy pozostawiony sam sobie i opuszczony na froncie wspólnego boju z Niemcami — oto tragiczna i potworna zagadka, której my Polacy odcyfrować nie umiemy na tle technicznej potęgi Sprzymierzonych u progu szóstego roku wojny.
Nie umiemy dlatego, gdyż nie straciliśmy jeszcze wiary, że światem rządzą prawa moralne. Nie umiemy dlatego że nie wierzymy aby polityka, oderwana od zasad moralnych, inne słowa, aniżeli złowieszcze “Mane, Tekel, Fares” sama sobie na kartach historii wypisać zdołała. Nie umiemy, bo uwierzyć nie jesteśmy w stanie, że oportunizm ludzki w obliczu siły fizycznej mógłby posunąć się tak daleko, aby patrzeć obojętnie na agonię stolicy tego kraju, którego żołnierze tyle innych stolic własną piersią osłonili, lub wyzwolili wysiłkiem własnego ramienia. (…) Warszawa czeka. Nie na czcze słowa pochwały, nie na wyrazy uznania, nie na zapewnienie litości i współczucia. Czeka ona na broń i amunicję. Nie prosi ona, niby ubogi krewny, o okruchy ze stołu pańskiego, lecz żąda środków walki, znając zobowiązania i umowy sojusznicze”.
Z powierzchni ziemi zniknęła na zawsze dawna Warszawa. Po 1945 roku na jej miejscu, mimo pieczołowitej odbudowy Starówki, pojawiła się całkiem inna stolica.
Na prawym brzegu Wisły
Inaczej potoczyły się losy powstania na prawobrzeżnej Pradze. Na warszawskiej Pradze 6 tys. żołnierzy AK 1 sierpnia 1944 r. przystąpiło do walki. Dowódca Powstania na Pradze, płk. Antoni Żurowski „Papież”, rychło zauważył, że walczy nie z siłami policyjnymi, a z regularnymi, frontowymi jednostkami wroga. Niemcy ustawili wzdłuż ulic Targowej i Grochowskiej kilkadziesiąt czołgów, które w asyście grenadierów skutecznie sparaliżowały działania powstańcze. Nie powiódł się powstańczy atak na mosty – w tym na most Kierbedzia.
W tej sytuacji Żurowski zdecydował o przerwaniu walk. Dostarczenia meldunku do gen. „Montera” podjął się 17-letni chłopak z harcerskiego plutonu łączności VI Obwodu AK kapral Jarosław Stodulski „Kruk”. Zdołał przepłynąć strzeżoną przez Niemców Wisłę. Przeżył. Po latach zostałÂ prof. dr. Stodulskim, światowej sławy lekarzem, twórcą Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka. Tysiące mu podobnych ludzi straciliśmy w powstaniu.
Powstanie Warszawskie było „zapisane” w historii, w polskie losy, od 1939 roku, kiedy zaczęły powstawać organizacje podziemne. Pozostały mity, wspaniała literatura i wielka niezabliźniona rana.
Pamiętajmy – godz. 17.00! Tego dnia zatrzymajmy się gdziekolwiek będziemy!
Artur S. Górski
- 16/08/2023 18:53 - Nadzieja szła z Gdańska
- 10/08/2023 18:03 - Akapit wydawcy: Weber - Drang nach Osten
- 10/08/2023 18:00 - Posterunek Straszyn: Halerz i grosz w Gdańsku
- 10/08/2023 08:23 - Komu „mięknie rura”, czyli król Europy na skraju załamania nerwowego
- 06/08/2023 13:15 - Akapit wydawcy: Medale za słowa nasze...
- 01/08/2023 11:02 - Jak „endokrynolog” Korwin-Mikke został zdemaskowany przez „neurolożkę” z Tik Toka, czyli czego nie przyswaja mózg mężczyzny
- 28/07/2023 14:32 - Latarką w półmrok: Pakt senacki - zmowa przeciw demokracji
- 28/07/2023 14:31 - Posterunek Straszyn: Pani Joanny bajki z mchu i paproci
- 26/07/2023 07:54 - Latarką w półmrok: Poseł Janowski wieszczył: jeden wielki polski koncern
- 22/07/2023 08:42 - Posterunek Straszyn: Turów fedruje dalej