Lotniska dzielą Gdańsk i Gdynię

Cicha wojna między włodarzami Gdańska i Gdyni, przestała być cicha. Wzajemna niechęć i pretensje, dotąd niemal idealnie skrywane za fasadą gładkich słówek i szerokich uśmiechów, w czwartek przestały być tajemnicą dwóch pałaców. Podczas zorganizowanej przez „Gazetę Wyborczą” debaty o przyszłości lotnisk w Rębiechowie i Kosakowie, obaj prezydenci przekonywali do swoich racji bezkompromisowo, nie szczędząc sobie wzajemnych uszczypliwości, bezwzględnie wykorzystując słabe punkty drugiej strony.

Prezydent Gdyni, Wojciech Szczurek, przyznał, że wprawdzie gdyńskie lotnisko przystosowane ma być do obsługi mniejszych samolotów, to jednak z czasem będą mogły użytkować je tamie linie lotnicze. Powiedział także, iż współpraca władz Gdyni z zarządzającym tamtejszym portem lotniczym Portem Lotniczym w Gdańsku jest jego najtrudniejszym doświadczeniem. Brak możliwości porozumienia był głównym powodem zerwania współpracy. 

Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, wypadł w tej dyskusji gorzej. Jego zdaniem zarząd nad oboma lotniskami powinien być wspólny, jednak swoje argumenty poparł mało trafnymi ozdobnikami. Mówił rzeczy, jakich mówić nie powinien. Porównywanie zapisów o tym, że lotnisko w Gdyni ma obsługiwać małe samoloty, do „szkoleniowego charakteru” wizyty pancernika Schleswig-Holstein w 1939 r. w Gdańsku, to dowcip, nomen omen, bez polotu.

Na porozumienie na razie się nie zanosi. Współpracy dwóch konkurencyjnych portów lotniczych nie będzie, nie będzie wzajemnego wspierania inwestycji i wspólnej troski o pasażerów. Szkoda, bo to tylko jeden z przykładów tego, że metropolia Trójmiasto jest bytem wirtualnym.
Dariusz Olejniczak