Z Markiem Balickim, ministrem zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki o zagrożeniach wynikających z niedopracowania ustawy refundacyjnej i opieszałości min. Ewy Kopacz, obecnej marszałek Sejmu rozmawia Artur S. Górski
- Rząd Donalda Tuska po bohatersko walczy z problemami, które sam tworzy. Medyk musi też wyręczyć urzędnika NFZ. Na postawienie diagnozy i zaordynowanie leków będzie jeszcze mniej czasu. Chaos w systemie wywołuje m.in. brak elektronicznych kart ubezpieczonych, na których zapisane będą wszelkie dane o pacjencie. Od 2004 roku jest ustawowy zapis o powszechnym ubezpieczeniu w Narodowym Funduszu Zdrowia, który wprowadzał obowiązek wprowadzenia kart elektronicznych. Do dzisiaj Ministerstwo Zdrowia nie przedstawiło nawet wzorów kart. Czy jest jakiś lek na kulejąca ochronę zdrowia? W 2004 roku zarzucił pan, jako minister zdrowia, projekt wprowadzenia kart chipowych, na których znajdowałyby się dane o pacjencie…
Marek Balicki: Konto elektroniczne pacjentów i karty chipowe nie są panaceum na bolączki ochrony zdrowia. To kreowany mit. Same karty nie rozwiążą złożonych problemów służby zdrowia. Czy by wiedzieć o stanie konta i o fakcie, że konto w banku pan posiada potrzebuje pan karty do bankomatu? Przecież nie. W dobie Internetu wystarczy login i hasło by uzyskać dostęp do baz danych. Nie musimy powtarzać stereotypów o kartach chipowych. Baza danych kierujących pojazdami jest łatwiej dostępna niż informacja o fakcie ubezpieczenia. Nasze założenia reformy systemu ubezpieczeń i informacji o pacjencie z 2004 roku były krokiem do przodu, podjętym ze znacznym wyprzedzeniem. Później jednak mieliśmy do czynienia z markowaniem działań.
- Przeszliśmy czas kas chorych, przeżywamy NFZ, a tym czasem pacjenci są bezradni wobec machiny urzędniczej. Całe zaś odium spada na lekarzy i aptekarzy, którzy mieliby wyręczać armię urzędników i sprawdzać, czy pacjent jest ubezpieczony. Tracąc czas na weryfikowania danych, zamiast diagnozować i leczyć.
Marek Balicki: Sytuacja jest skandaliczna. Kolejny problem, który jest problemem sztucznym. Składka zdrowotna ściągana jest od każdego z nas, czy to pracującego na umowę o pracę, czy umowę zlecenia. 99,7 procent Polaków podlega ubezpieczeniu zdrowotnemu z mocy obowiązującej ustawowo. Dzieci do lat 18 mają prawo od publicznej, bezpłatnej ochrony zdrowia, niezależnie od tego, czy rodzice są ubezpieczeni czy też nie. Takie zasady wprowadziliśmy za czasów koalicji SLD-PSL. Wystarczy więc dowód osobisty. Wielkie zamieszanie tworzy się z powodu 0,3 procenta populacji, co do której zachodzi domniemanie, że nie podlega ubezpieczeniu.
- Zatem jaki jest środek na uśmierzenie tego problemu?
Marek Balicki: Nakłada się na lekarzy i aptekarzy gigantyczny obowiązek kontrolowania ubezpieczonych oraz ich prawa do leków refundowanych, zamiast przyjąć, w systemie obowiązkowego ubezpieczenia zdrowotnego, że wszyscy jesteśmy ubezpieczeni i mamy prawo do publicznej ochrony zdrowia.
- Tymczasem pacjenci miesiącami wyczekują na wizytę u specjalisty i w panice biegną do patek, by skorzystać z ulg i refundacji na leki. Dlaczego?
Marek Balicki: A dlatego, że nie skupiono się na tym, jak służb zdrowia funkcjonuje wobec praw pacjenta. Nasze prawa obywatelskie, konstytucyjne są przy tym łamane. Gdzie się podziało prawo obywatela do godziwej opieki zdrowotnej? Jeśli rządzący patrzą z żabiej perspektywy, to będą dokonywali ruchów pozornych, usiłowali doskonalić system, który jest niewydolny i naprawić się nie da i jest kosztowne. Tracąc przy tym z oczu rzeczywiste problemy, jak dostęp do lekarza, do dopłat do leków. Nie drążmy więc tematu, kto należy do grupy 0,3 procenta nie ubezpieczonych w danym momencie. Składki do NFZ są odprowadzane od każdej umowy. Czy jeśli ktoś nie ma przy sobie dokumentu potwierdzającego fakt ubezpieczenia ma oznaczać, że nie jest on ubezpieczony? W tej jałowej dyskusji znów tracimy z oczu najważniejsze kwestie praw pacjenta i prawa do leczenia. Polacy nie otrzymują tego, co jest ich prawem, czyli opieki zdrowotnej na cywilizowanym poziomie, zgodnej z ich oczekiwaniami i poziomem cywilizacyjnym. Za to każdy z nas zapłacił.
- Cukrzyca, astma, schizofrenia na te schorzenia, na długotrwałą terapię były refundowane. Tymczasem leki z tych grup znikają z listy leków refundowanych. To jest już groźne dla zdrowia i życia. 847 medykamentów „spadło” z tej listy pod koniec roku. Na liście nie ma między innymi pasków do gleukometrów do mierzenia poziomu cukru, które objęte były ryczałtem. Niespodzianki czekają chorych na wiele przewlekłych chorób, jak np. astma…
Marek Balicki: Mówimy tu o tak zwany rozporządzeni głoszonym w piątek tuż przed Świętami. Ale ta lista to co najwyżej brudnopis. Wymusił jednak u pacjentów zupełnie racjonalny odruch – z obawy przed drastycznym wzrostem cen leków próbują zrobić zapasy na trudne czasy. Jak można z dnia na dzień, bez konsultacji, bez dwutygodniowego choćby okresu na przygotowanie i wprowadzenie tych zmian ogłaszać jakąś listę, która moim zdaniem może być jedynie brudnopisem. I to nie głoszony w odpowiednim dla obwieszczenia trybie.
- Ministerstwo Zdrowia opublikowało 23 grudnia obwieszczenie z nową listą leków refundowanych, która ma obowiązywać od 1 stycznia 2012 roku, ale jej ogłoszenie pod koniec roku, w ekspresowym tempie budzi niepokój pacjentów i chaos. Pacjenci oblegają apteki by zrobić zapas stosowanych dotąd leków, a lekarze nie chcą przypisywać recept na leki refundowane…
Marek Balicki: Próba uporządkowania rynku leków nie może odbywać się kosztem pacjentów. To absurdalne i nieodpowiedzialne. Wprowadzenie nowych zasad w trakcie kuracji, często długoterminowej, w przypadkach z zakresu psychiatrii, cukrzycy i innych długotrwałych terapii to przykłady nieodpowiedzialności. Nie było opiniowania, co najmniej dwutygodniowej konsultacji.
- Tymczasem za wykonanie tego, co zaordynowała była minister zdrowia Ewa Kopacz odpowiada obecny minister Bartosz Arłukowicz, niegdyś jej zagorzały krytyk…
Marek Balicki: Jak widać ta krytyka poczynań byłej minister zdrowia Ewy Kopacz była uzasadniona. Bartek krytykując ustawę refundacyjną miał rację. Nie on wykopał ten dołek, w który teraz wpadł. Odwlekanie w czasie i akcja z lekami na ostatnią chwilę, to nie jest dobra metoda. Nie obwiniam Bartosza Arłukowicza za jego polityczne wybory. To jego ocena. Jednak poważnym błędem było zaniechanie. Rząd od października miał świadomość decyzji wyborców. Arłukowicz od blisko dwóch miesięcy wiedział, że będzie ministrem zdrowia. Skąd wiec to zaniechanie działań do ostatniej chwili. Wiedział przecież gdzie są słabe punkty. Odciąganie w czasie rozwiązania problemów mam mu więc za złe. To błąd.
- 30/12/2011 00:12 - Minister zdrowia poprawia błędy własnego resortu, a pacjenci w niepewności
- 30/12/2011 00:08 - Pomorscy lekarze nie ufają ministrowi zdrowia
- 29/12/2011 10:22 - Magiczne miejsce na mapie wędrowca czyli „Lisewski Dwór”
- 29/12/2011 08:43 - Aleja Vaclav Havel zakorkowała Gdańsk
- 28/12/2011 18:13 - Zapowiedź strajku służb podległych MSW
- 27/12/2011 17:48 - Na szlaku kulinarnej przygody
- 27/12/2011 11:47 - Rusza abolicja dla cudzoziemców
- 24/12/2011 13:23 - Opłatek Rady Miasta Gdańska
- 24/12/2011 13:18 - Wędrówki Nowo Narodzonego gdy moc truchleje
- 23/12/2011 21:03 - Wigilie dla potrzebujących