Niedawno odnalazłem w domowym archiwum szkolny zeszyt z czasów liceum, z początku Stanu Wojennego. Wynędzniała już okładka, ale w środku „żar” drobnych literek i gitarowych chwytów. To był taki mój „podziemny” śpiewnik. „Obława” Jacka Kaczmarskiego była pierwsza, znaliśmy ją na pamięć i śpiewaliśmy, a w zasadzie ryczeliśmy, jak często się dało. Na drugiej stronie „Janek Wiśniewski”. Jak pamiętam spisałem ten utwór z kaseciaka, z ochrypłego od liczby przegrań zapisu Przeglądu Piosenki Prawdziwej z Gdańskiej Oliwy. Wykonał ją wtedy osobiście Mieczysław Cholewa autor muzyki. Krzysztof Dowgiałło napisał słowa. Wstrząsem było, jak poznałem prawdziwą historię „Janka” zakończoną tak okrutną śmiercią.
Takie było moje pierwsze spotkanie z Grudniem 1970 roku, w zasadzie z Powstaniem Grudniowym, bo takiej nazwy jest godne. Zarówno głębia, jak skala protestu wobec komunistycznej władzy, a z drugiej strony barbarzyństwo władzy wobec Polaków uprawniają do używania tej nazwy, na równi z innymi zrywami narodowymi.
Kiedy wprowadzono Stan Wojenny mieliśmy po kilkanaście lat, tylko dwa-trzy mniej niż Zbyszek Godlewski. Zapewne - jak i On, nie byliśmy świadomi sytuacji politycznej, choć w niej żyliśmy. Dopiero właśnie stan wojenny uświadomił jej realizm i bliskość. Na początku był płacz w domach, strach o najbliższych, dopiero później formował nas do obowiązku, działania, budowania postawy, a wreszcie do walki. Trudno było stać obojętnie do tego, czego byliśmy świadkami. Na ulicach ZOMO, czołgi i wojsko, wreszcie milicja przychodząca do szkoły po rozrzuceniu ulotek czy wymalowaniu na ścianie „przecz z komuną”. I kolejny szok, kiedy okazało się, że wśród nauczycieli są tacy co donoszą. Donoszą na swoich kolegów i koleżanki, ale i na nas, uczniów. Plotki chodziły, że koledzy z „czwartej” potrafili tego czy owego „namówić ” w znany jedynie sobie sposób do zaniechania takiej działalności. Wszak byliśmy z serca warszawskiej Ochoty. Czy tak było? Faktem jest, że owi „osobnicy” mieli fioletowe znaki dyskusji wypisane na twarzach przez kolejne dni, a niedługo później ze szkoły gdzieś byli przenoszeni. Powoli docierało, że nasz grudzień, „wojenno-jaruzelski” to kolejny w sztafecie pokoleniowej walki. Czy myśleliśmy, że będzie ostatnim? Dekadę wcześniej w Grudniu’70 się nie udało.
Władza w roku 1969 pozornie trzymała się dobrze, czuła pewnie, więc też nie musiał obawiać się o swoje stanowisko Władysław Gomułka, jako I sekretarz KC PZPR. W kolejnych wyborach do Sejmu ponad 95% narodu ponownie „zechciało” kontynuacji władzy dla komunistów. Można więc było okazać akt łaski i na mocy amnestii wypuścić z więzień dużą liczbę skazanych w połowie lat 60. Rząd grał też inną kartą - postępami w tzw. procesie odprężenia na świecie czy inicjatywą o budowie strefy bezatomowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Na arenie międzynarodowej Polska rosła. Dodatkowo 7 grudnia 1970 roku podpisano z RFN układ o uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Ale to były pozory. Rzeczywistość nie była taka piękna. Partyjne zarządzanie nie miało przełożenia na realną poprawę sytuacji materialnej. Błędy w polityce finansowej, niskie płace powodowały postępujące obniżanie stopy życiowej. Większości Polaków żyło się coraz biedniej. Pogłębiało się poczucie beznadziejności i braku perspektyw. Mimo to, władza zdecydowała się na drastyczną podwyżkę cen podstawowych artykułów, która weszła w życie 13 grudnia 1970. Dzień później - w Stoczni Gdańskiej - wybuchł strajk. Do Stoczni dołączały kolejne zakłady, w kolejnych miastach. Protesty uzyskały charakter powstania robotniczego. W tej sytuacji władza rozpoczęła krwawy odwet.
16 grudnia Milicja Obywatelska ostrzelała stoczniowców idących do pracy. Zabito wówczas dwie osoby, raniono 11 innych. Władze w panice zarządziły blokadę wszystkich ulic prowadzących do stoczni. Następnego dnia doszło do kolejnej tragedii. Robotnicy udający się w stronę zakładu napotkali na milicję i czołgi. Znów padły strzały, znów byli ranni i zabici. Padł wtedy i Zbyszek. Osunął się w kałużę własnej krwi. I poszedł na rękach swoich kolegów w ostatnią drogę po Gdańsku. W mieście rozpoczęło się polowanie na ludzi, z użyciem samochodów, a nawet śmigłowców.
W ciągu kolejnych dwóch dni całe Wybrzeże zostało spacyfikowane. Śmierć poniosło według danych oficjalnych 45 osób, rannych zostało prawie 1200, aresztowano około 3000 osób. Władza, mimo krwawej rozprawy ze społeczeństwem otrząsnęła się do koniecznej zmiany. Pod nieobecność Władysława Gomułki, VII Plenum KC PZPR wybrało jego następcę. Zostaje nim Edward Gierek, zapowiadający zmiany w gospodarce i podwyżki pensji, wycofujący podwyżki cen żywności. Wszystko to pięknie okraszone nowym stylem, tzw. miękkiej propagandy.
Dużą zdobyczą Powstania Grudniowego 1970 roku, bo jak wspomniałem na taka nazwę zasługuje, była wiara robotników w siłę swoich postaw i możliwość mobilizacji. Największym zwycięstwem było jednak zbudowanie świadomości, że dalsza walka, aby była skuteczna - musi być przemyślana i mądrze zaplanowana. Musi być powszechna, nie tylko w wymiarze zasięgu, ale przekroju społeczeństwa. Musi być poprzedzona nawróceniem, zawierzeniem i modlitwą.
Długie osiem lat czekali Polacy na znak, na cud. Wydarzył się 16 października 1978 roku w Rzymie, kiedy kardynał Pericle Felici z balkonu Bazyliki św. Piotra wypowiedział brzmiące mi do dziś w uszach „Habemus papam”. A chwilę później ukazał się Nasz Ojciec Święty, Jan Paweł II. Zaczęły się lata formacji, odrodzenia duchowego i przyjęcia jako credo walki - społecznej nauki kościoła. Jako jedynego, prawdziwego modelu działania we wspólnocie i dla jej dobra. Wezwania do życia prawdą, nie tylko dlatego, że pochodzi z ewangelicznego źródła, ale dlatego, że prawda jest niezbędna dla wyzwolenia energii pokazującej nowe, dotychczas nieodkryte możliwości działania. Do pokoju, który musi być zbudowany na sprawiedliwości, na dialogu. Ideologia, która sprzeciwia się godności osoby ludzkiej, jej dążeniom i aspiracjom staje się bezpłodna, a jeśli nawet istnieje, to w sposób powierzchowny i zafałszowany. I w określonej perspektywie czasowej upaść musi. Naród, który chce świadomie kształtować swoja przyszłość, sprawiedliwość i pokój nie może być poniżany przez władzę. Nie może być z góry uznany za niegodny decydowania o własnym losie, kosztem samostanowiących się na pozycji właścicieli niewolników. Że masowe działanie to nie demagogia i wyzwania, że muszą być w ryzach elementarnych i nienaruszalnych zasady na których trzeba się oprzeć. Bez przemocy, bez napięć z poszanowaniem naturalnych praw człowieka.
I znowu mamy grudzień. Refleksje tłoczą się jak co roku. Wielu z nas wspominać będzie jakiś „swój”, ten zapamiętany. Ze zbitymi plecami, z celi na Białołęce, wizyty u kolegi na cmentarzu na Witominie czy pod Krzyżami w Gdańsku. Ale zawsze z nadzieją. „Niech Pan da siłę swojemu ludowi, niech Pan błogosławi swój lud, darząc go pokojem” Ps, 29,11.
Piotr Grzybowski
- 22/12/2025 19:26 - Szczęścia na Boże Narodzenie
- 12/12/2025 16:52 - Akapit wydawcy: Zło władzy karleje pod Trzema Krzyżami
- 04/12/2025 16:38 - Akapit wydawcy: Pruski porządek w Sopocie
- 28/11/2025 18:44 - Akapit wydawcy: Gdańsk z Grassem, a... gdzie pomnik Wybickiego?
- 28/11/2025 09:55 - Latarką w półmrok: Kuchnie gdańskie











