Setki tysięcy złotych z niewyjaśnionych źródeł. Notoryczne podawanie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. Kupowane z tajemniczymi rabatami luksusowe mieszkania w najlepszych punktach miasta i zapominanie o nich przy wypełnianiu oświadczeń majątkowych. Wreszcie wewnętrznie sprzeczne wyjaśnienia podejrzanego. Gdyby ta historia dotyczyła zwykłego człowieka, zapewne miałby on bardzo poważne problemy z organami ścigania. Prezydentowi Gdańska tak naprawdę nie spadł włos z głowy. Ujawniamy, jak prokuratura i sąd zlekceważyły niejasne pochodzenie majątku Pawła Adamowicza.
W maju 2013 r. gruchnęła wiadomość, że Centralne Biuro Antykorupcyjne kontroluje prawdziwość oświadczeń majątkowych prezydenta Gdańska oraz przestrzeganie tzw. ustawy antykorupcyjnej. Pięć miesięcy później CBA zawiadomiło prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W październiku rozpoczęło się śledztwo. Rok nie wystarczył na jego zakończenie. W listopadzie 2014 r. Adamowicz został po raz piąty wybrany na prezydenta miasta nad Motławą. Dopiero po kolejnych czterech miesiącach usłyszał zarzuty. Doszedł do wniosku, że może to zaszkodzić partii, zawiesił więc członkostwo w PO. Ale nie widział problemu w dalszym sprawowaniu urzędu.
Dotarliśmy do obszernej dokumentacji tej sprawy. Jej lektura szokuje.
Wyjątkowa okazja
Spora część zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Adamowicza, które 3 października 2013 r. szef CBA Paweł Wojtunik skierował do Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, dotyczy właśnie tego ekskluzywnego osiedla. Przestępstwo popełnione przez prezydenta miało polegać na tym, że „2 grudnia 2005 r. od nieustalonego przedstawiciela […] Pomeranka Sp. z o.o. przyjął korzyść majątkową znacznej wartości w postaci nienależnego rabatu” przy zakupie dwóch mieszkań dla siebie i małżonki (rabat w wysokości 273 326 zł) i jednego dla swojej teściowej Janiny Abramskiej (zapłaciła mniej o 170 942 zł).
Paweł i Magdalena Adamowiczowie kupili dwa mieszkania na pierwszym piętrze bloku przy ul. Wypoczynkowej 6A. 83,3 m2 za 498 947 zł, co daje 5 989,76 zł za m2, i sąsiadujące przez ścianę 67,1 m2 za 410 014 zł — po 6 110,49 zł za m2. Dla porównania: inni klienci musieli zapłacić np. 7 792 zł za m2 w przypadku mieszkania o powierzchni 83,8 m2 na parterze (to najtańsze lokale na całym osiedlu, nie licząc tych należących do Adamowiczów i Abramskiej), 10 126 zł za m2 mieszkania o powierzchni 73,1 m2 na drugim piętrze i aż 10 553 zł za m2 innego lokalu na parterze o powierzchni 89,3 m2.
Janina Abramska kupiła mieszkanie w sąsiednim bloku. To lokal o powierzchni 86,3 m2, także na pierwszym piętrze. Teściowa prezydenta zapłaciła za niego 511 877,73 zł, czyli 5 931,38 zł za m2. W tym budynku na mieszkanie o podobnej powierzchni (88,6 m2), ale na parterze, ktoś inny musiał wydać 10 381 zł za m2.
Teściowa prezydenta jest bardzo obrotną kobietą. Sprzedawała już wędliny, zapiekanki, lody, próbowała bez powodzenia wejść w lokalną politykę. Teraz jest bardzo znanym w Gdańsku brokerem ubezpieczeniowym. Sama twierdzi nawet, że również na świecie.
Co ciekawe, Adamowiczowie i Abramska podpisali umowy przedwstępne na zakup mieszkań 2 grudnia 2005 r., kiedy na budowie osiedla nie wbito jeszcze nawet pierwszej łopaty. Do tej okoliczności za chwilę wrócimy. Z analizy dokumentów wynika, że uzgodniona wtedy cena nie została później skorygowana, co dzieje się zazwyczaj po tzw. inwentaryzacji powykonawczej. Dlaczego była tak niska? Nie ma na to żadnego wytłumaczenia, choć Adamowiczowie wskazywali, że była to premia właśnie za szybką decyzję, jeszcze przed rozpoczęciem budowy. Pani Magdalena w oświadczeniu złożonym na potrzeby kontroli 11 czerwca 2013 r.: „Z tego, co pamiętam, ceny naszych mieszkań były jednymi z wyższych”. Bardzo się myli. A może mówi o cenie przed rabatem?
Osiedle rośnie jak na drożdżach, coraz bardziej wgryza się w urokliwy park Prezydenta Ronalda Reagana. Mieszkania okazały się znakomitą inwestycją, ich wartość z dnia na dzień rośnie, i to znacznie. W realizacji jest już IV etap budowy. Sprzedaż idzie bardzo dobrze, bo trudno w Trójmieście o bardziej urokliwy zakątek. Niezwykle miła pani w biurze sprzedaży popatrzyła na nas z drwiną, gdy pytaliśmy o mieszkania w cenie ok. 6 tys. zł za metr. Teraz trzeba się liczyć z wydatkiem 14—18 tys. za metr.
Neptun na fali
Uroki tej okolicy doceniło także sporo innych nietuzinkowych osób. Mieszkania przy Wypoczynkowej mają m.in. Ryszard Krauze, Gromosław Czempiński, Jacek Merkel, a także wielu innych zamożnych gdańszczan. Wszyscy oni za swoje lokale musieli zapłacić dużo więcej niż rodzina Pawła Adamowicza. Podobnie było w przypadku garaży. Prezydentostwo musieli wyłożyć jedynie 24 400 zł. Ich sąsiedzi — 34 770 zł.
Dlaczego prezydent został potraktowany przez dewelopera tak łaskawie? Według CBA zachodziło „uzasadnione podejrzenie”, że przyjął „korzyść majątkową znacznej wartości”. 22 grudnia 2005 r., zaledwie 20 dni po podpisaniu umowy przedwstępnej z małżonkami Adamowiczami, Rada Miasta Gdańska przyjęła uchwałę XLVI/1599/05 „o przystąpieniu do sporządzania miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego”. W uzasadnieniu czytamy, że „plan przewiduje złagodzenie obowiązujących parametrów urbanistycznych w stopniu, który nie spowoduje naruszenia podstawowych zasad ładu przestrzennego”. Oczywiście żadna tragedia krajobrazowa nie miała prawa się tutaj stać, bo nie było mowy o zbudowaniu wieżowców, ale postawienie bloków nieco gęściej i podniesienie ich o jedną kondygnację dało deweloperowi wymierną korzyść.
Firma Pomeranka Sp. z o.o. była przez władze Gdańska częściej traktowana ulgowo. Przytoczmy kazus zamiany działki przy ul. Wypoczynkowej i Piastowskiej sąsiadującej z kompleksem Neptun Park. Deweloper miał dostać teren o powierzchni 19 076 m2, a miasto w zamian — 115 mieszkań, którymi miało dysponować z puli tak potrzebnych w Gdańsku lokali komunalnych. Pomeranka nie dotrzymała terminów. Jednak gmina z niewiadomych powodów odstąpiła od naliczenia kary umownej za zwłokę. Chodziło o niebagatelną kwotę co najmniej 10 mln zł.
Już sam fakt, że prezydent kupuje mieszkanie po niższej od rynkowej wartości, kłóci się z dobrymi zwyczajami i przejrzystością funkcjonowania urzędnika państwowego. Taką opinię wyraziła również prokurator Małgorzata Feist z Poznania. W postanowieniu o umorzeniu w części postępowania napisała m.in.: „Nabyli poszczególne lokale, korzystając z preferencyjnych stawek zaoferowanych przez dewelopera za metr kwadratowy powierzchni użytkowych. Ujawnione w tym względzie dysproporcje cenowe pozostają bezdyskusyjne i w żadnej mierze nie da się tego faktu podważyć. […] Oczywistym na kanwie całości ustaleń faktycznych przedmiotowej sprawy pozostaje, iż okoliczności stwierdzonej transakcji sprzedaży wspomnianych mieszkań wraz z przynależnościami mogą co do istoty budzić zastrzeżenia, głównie ze względów moralno-etycznych”.
Dlaczego zatem nie można było postawić nikomu zarzutu? Ponownie oddajmy głos pani prokurator: „Żaden ze świadków, powołując się na niepamięć wynikającą z upływu czasu, nie był w stanie podać szczegółów rozmów, negocjacji prowadzonych z Magdaleną Adamowicz. […] Nie sposób także ustalić przyczyn, dla których przedstawiono Magdalenie Adamowicz i Janinie Abramskiej bezspornie korzystną ofertę cenową. […] nie stwierdzono żadnych dowodów, za pomocą których istnieje możliwość wykazania, iż istniał pomiędzy tymi zdarzeniami jakikolwiek związek, świadczący o wzajemnej zależności czy też wzajemnych oczekiwaniach co do wywołania sytuacji dla kogokolwiek korzystnej”.
Dziwna chęć umorzenia
Jednym z najbardziej niezrozumiałych dla nas dokumentów jest wniosek pani prokurator o warunkowe umorzenie postępowania prowadzonego w wyniku zawiadomienia szefa CBA. Śledcza z Poznania skrupulatnie argumentuje, że nie można ustalić, skąd wziął się majątek Adamowiczów. Na dodatek, jak stwierdza, prezydent i jego małżonka nie mówią prawdy o źródłach swoich pieniędzy. Funkcjonariusz publiczny nie mówi prawdy przed prokuratorem oraz urzędnikami skarbowymi! Mimo to prokurator Małgorzata Feist uznaje, że Adamowicz zasługuje na wnioskowanie do sądu o warunkowe umorzenie sprawy. Nie sposób tego zrozumieć.
Wymieniając wzrastającą z roku na rok kwotę, której Paweł Adamowicz nie wpisał do oświadczenia majątkowego, pani prokurator zaznacza, że prezydent Gdańska i jego małżonka w latach 2005—2008 „pozyskali znaczne dochody, co do których stwierdzono brak precyzyjnych danych wskazujących na rzeczywiste źródło ich pochodzenia”. Przypomnijmy, że chodzi o ponad 320 tys. zł, których „brakuje” w oświadczeniu z 2012 r. Sytuacja jest co najmniej dziwna, bo miażdżący wniosek zawiera także pean na cześć prezydenta, który zdołał w terminie złożyć wymagane oświadczenia majątkowe, co jest obowiązkiem każdego piastującego taki urząd. A to, że zawarł w nich nieprawdziwe dane, przyjęte jest jako… „wypadek mniejszej wagi”.
Prokurator z Poznania wnioskowała o umorzenie sprawy, mimo że na każdym etapie kontroli oceniano, iż państwo Adamowiczowie mijali się z prawdą, próbując dowieść, skąd mają nieujawnione pieniądze. Zarzekali się, że błąd tkwi w darowiznach przekazanych ich córkom przez pradziadków.
We wniosku o umorzenie są także kwestie mieszkań, których Adamowicz nie wykazał w oświadczeniach. Mieszkanie przy ul. Szafarnia 5 z pięknym widokiem na gdański Żuraw i Starówkę małżonkowie kupili 4 lutego 2010 r. Lokal przy ul. Piastowskiej 60b — 2 stycznia 2009 r. od Uniwersyteckiej Spółdzielni Mieszkaniowej w Gdańsku, której Magdalena Adamowicz, trójmiejska prawnik, była członkiem. Dopiero 23 grudnia 2013 r. Paweł podarował mieszkanie Magdalenie, a więc „Paweł Adamowicz miał obowiązek wykazać te nieruchomości lokalowe w zasobie posiadanego wówczas majątku nieruchomego”. Wykazał je dopiero w oświadczeniach złożonych w latach 2011—2012.
Daleko od prawdy
Zakończona wiosną 2013 r. kontrola CBA wykazała, że w oświadczeniach majątkowych prezydenta sukcesywnie rosła suma ukrywanych środków finansowych — od 38 tys. w 2007 r. do 320 tys. w roku 2012. Wtedy małżonkowie musieli zrozumieć, że sprawa jest poważna. Ich wersja w skrócie brzmi tak: cała rodzina, a zwłaszcza dziadkowie Magdaleny, sukcesywnie przekazywali wysokie darowizny córkom Adamowiczów.
Dodatkowo darowizny nie były zgłaszane do Urzędu Skarbowego. 1 lipca 2013 r. Magdalena Adamowicz złożyła więc w US jako opiekun prawny małoletnich córek tzw. czynny żal, tłumacząc lakonicznie prezenty dla swoich dzieci od ich pradziadków. Rzekomo „byli zaawansowani wiekiem i reprezentowali tzw. odmienną kulturę prawną, byli więźniami obozów i represji. Byli podejrzliwi wobec formalnych procedur i nie życzyli sobie jako darczyńcy dokonywania żadnych formalności”.
Trzeba przyznać, że to odważna argumentacja, zwłaszcza ze strony doktor prawa, której mąż również jest prawnikiem. Na domiar złego powinni oni wiedzieć, że od 2007 r. przepisy nakładają obowiązek wykazywania darowizn jedynie na obdarowywanych, a urzędników skarbowych wiąże tajemnica (Adamowiczom przypomniał o tym dyrektor gdańskiej Izby Skarbowej w piśmie z września ub.r.). Gdyby więc państwo prezydentostwo postępowali zgodnie z prawem, dziadkowie Magdaleny nie musieliby nawet nic wiedzieć o „dokonywaniu formalności”.
Wraz z czynnym żalem małżonka prezydenta złożyła w skarbówce oświadczenia o 16 (!) darowiznach, jakie mieli przekazać jej córkom pradziadkowie w latach 2006—2011, w wysokości od 12,5 do 90 tys. zł. Ich suma wynosi zawrotne 549 tys. zł.
Rodzina Adamowiczów może uchodzić wręcz za wzór hojności. Oto bowiem okazuje się, że także prezydent Gdańska w latach 2008—2012 otrzymał od swoich rodziców darowizny na kwotę 140 tys. zł oraz akcje PKO BP o wartości 215 tys. zł. Prezydentowa zaś w latach 2005—2012 dostała od rodziców 247 tys. zł. Akurat te rodzinne gesty zostały formalnie zarejestrowane w postaci umów. Tym bardziej dziwi, że nie zadbano o takowe w przypadkach prezentów od pradziadków.
CBA, Izba Skarbowa, Urząd Skarbowy, prokuratura oraz sąd stwierdziły jednoznacznie: tych darowizn po prostu nie było! Choć Magdalena Adamowicz z pasją opowiadała o zamożności, zaradności i oszczędności swoich dziadków, żadna z powyższych instytucji jej nie uwierzyła.
CBA zauważyło m.in., że „kwoty oraz ich źródła pochodzenia […] wskazują na celową próbę dopasowania przez Kontrolowanego środków wskazywanych jako należące do dzieci z tytułu otrzymywanych przez nie darowizn, tak by były one zgodne z kwotami niewykazanymi w składanych oświadczeniach majątkowych”.
Dyrektor gdańskiej Izby Skarbowej w piśmie z września ub.r., odnosząc się do rzekomych inwestycji darowizn od pradziadków (Paweł z Magdaleną mieli je składać na lokatach, w akcjach i funduszach inwestycyjnych), zwrócił uwagę, że Adamowiczowie (prawnicy!) nie mieli zezwolenia sądu opiekuńczego na takie działanie. Parokrotnie wspomina również o „nieudokumentowanej zamożności pradziadków”, „niewiarygodnych darowiznach”, skali majątku pradziadków „opartej na przypuszczeniach”, którym „wręcz przeczy treść zeznań spadkobierców”. Izba Skarbowa zakwestionowała też rzekomą nieufność pradziadków do organów skarbowych (to z tego powodu mieli przez lata trzymać gotówkę w domowych skrytkach), skoro prowadzili działalność gospodarczą.
Podobnie stwierdziła wcześniejsza instancja — pierwszy US w Gdańsku, umarzając postępowanie w sprawie podatku od spadków i darowizn — uznając, że darowizny nie miały miejsca: „Nie zostały załączone żadne dokumenty potwierdzające zgromadzenie i posiadanie znaczących oszczędności przez wskazanych darczyńców”.
I wreszcie najważniejszy, jak się zdaje, dokument w sprawie majątku Adamowiczów — pisemne uzasadnienie wyroku sądu (warunkowo umarzającego postępowanie). Sędzia Anna Jachniewicz wielokrotnie „nie daje wiary” tłumaczeniom Adamowicza: „W ocenie Sądu wyjaśnienia oskarżonego w tej kwestii stanowiły wyraz przyjętej przez niego linii obrony mającej uzasadnić pochodzenie środków pieniężnych znajdujących się na kontach bankowych małżonków, które znalazły się na wskazanych kontach głównie na skutek tzw. wpłat własnych. Podanie przez oskarżonego, że środki te pochodziły z darowizn dokonanych na rzecz jego dzieci, miało na celu wykazanie, że wskazane kwoty nie należały do majątku oskarżonego i jego żony w ramach wspólności majątkowej, a co za tym idzie, że nie podał nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. W toku postępowania nie ustalono ostatecznie, jakie było pochodzenie części pieniędzy zgromadzonych na kontach oskarżonego. […] Istotne dla tego postępowania było natomiast ustalenie, że środki te nie wchodziły w skład majątku małoletnich dzieci oskarżonego, ale stanowiły część jego majątku i jako takie winny być wykazane w oświadczeniu majątkowym”.
I dalej: „Nie dano oskarżonemu wiary co do tego, że część z tych środków nie wchodziła w skład jego majątku i stanowiła majątek osobisty jego dzieci. Trudno jest także ostatecznie ustalić, czym kierował się oskarżony, składając takie wyjaśnienia. Można jedynie wysnuć tezę, że mógł się obawiać nałożenia na niego przez Urząd Skarbowy wysokiego podatku od nieujawnionych dochodów”.
Adamowicz na łopatkach? Nic podobnego! Sąd stwierdził bowiem ostatecznie, że „czyny przypisane oskarżonemu nie były szkodliwe w stopniu znacznym”. A ponieważ Adamowicz nie był wcześniej karany, wyraził żal z powodu podania nieprawdy w oświadczeniach i złożył korektę oświadczeń majątkowych, został potraktowany wyjątkowo łagodnie — orzeczono warunkowe umorzenie sprawy na dwuletni okres próby i 40 tys. zł na cele społeczne. Wyrozumiała sędzia skonstatowała: „Doświadczenie wyniesione z tej sprawy z pewnością uwrażliwi oskarżonego na kwestie podawania precyzyjnych informacji w oświadczeniach składanych pod rygorem odpowiedzialności karnej. W związku z powyższym należy uznać, że spełniona jest także przesłanka uzasadnionego przypuszczenia, iż pomimo warunkowego umorzenia postępowania oskarżony będzie przestrzegał porządku prawnego, w szczególności nie popełni przestępstwa. Istnieje zatem wobec oskarżonego pozytywna prognoza kryminologiczna”.
Gotówka im się mieszała
To niepojęte, że wymiar sprawiedliwości przeszedł do porządku dziennego nad
zagadkowymi źródłami majątku Adamowiczów. Wystarczy pobieżna lektura materiałów tej sprawy, by postawić podstawowe pytanie: skąd rzeczywiście wziął się majątek prezydenta Gdańska?
2 lipca 2013 r. prezydent Gdańska pisał do szefa CBA: „Jako zasadę podstawową przyjąłem, iż wszelkie posiadane przeze mnie środki majątkowe będą umieszczane w instytucjach finansowych w taki sposób, aby zawsze była możliwość kontroli mojego stanu posiadania. Dlatego wszelkie posiadane środki pieniężne są umieszczane wyłącznie na kontach bankowych albo lokowane są w papierach wartościowych, o których informacja jest powszechnie dostępna dla organów kontrolnych […]. Gdybym chciał lub miałbym cokolwiek do ukrycia, nie gromadziłbym pieniędzy na jawnych dla organów kontrolnych kontach! Wystarczyłoby wynajęcie zwykłej skrytki w banku lub trzymanie w przysłowiowej skarpecie, co z oczywistych powodów pozostawałoby poza zasięgiem właściwych organów kontrolnych”.
Adamowicz zapomniał chyba o wcześniejszym liście do Pawła Wojtunika — z kwietnia — z którego wynika, że pokaźna gotówka chowana w domu była jednak u Adamowiczów czymś normalnym: „W okresie będącym przedmiotem kontroli babcie i dziadkowie, rodzice chrzestni oraz inni członkowie naszych rodzin oraz przyjaciele rodziny z okazji narodzin córek, chrztów, pierwszej komunii, kolejnych urodzin czy imienin oraz świąt Bożego Narodzenia czy innych zwyczajowo obdarowywali nasze dzieci prezentami często w postaci gotówki. […] Przed ślubem mieliśmy duże oszczędności, żona pochodzi z zamożnej rodziny. W tzw. domowych schowkach gromadziła pieniądze przedmałżeńskie oraz prezenty ślubne. Kwoty z prezentów ślubnych były bardzo znaczące jak na tamte czasy, a żona dbała o to, aby były nietykalne, na czarną godzinę. Z czasem gotówka »ślubna« mieszała się z gotówką córek. Mamy orientacyjne zestawienia roczne, ile jest której, ale nie detaliczne”.
Co zatem jest prawdą? „Wszelkie posiadane środki pieniężne są umieszczane wyłącznie na kontach bankowych” czy też żona „w domowych schowkach gromadziła pieniądze”? Elementarna logika wyklucza prawdziwość obu tych stwierdzeń. Wydaje się, że nie w każdym domu „zwyczajem” jest wręczanie kilkuletnim dzieciom kopert z kilkoma czy nawet kilkudziesięcioma tysiącami złotych. W tym przypadku pan prezydent jednak przesadził. Gdański sąd w postanowieniu o warunkowym umorzeniu postępowania przywołał takie jego rozbrajające tłumaczenia: „Ustosunkowując się do nieformalnego charakteru tego rodzaju darowizn pieniężnych, świadkowie wskazali, że wynikało to wyłącznie ze zwyczaju panującego w rodzinie, podkreślając, że powszechnie znany jest fakt, iż rodzice przekazują swym dzieciom lub wnukom tego rodzaju środki, nie zachowując żadnej formy dokumentu, np. w przysłowiowej kopercie”.
Trzy tuziny rachunków bankowych
Pewne jest, że małżeństwo swój majątek szeroko dywersyfikowało. Jak wykazało śledztwo, w inkryminowanym czasie korzystali z usług różnych banków, w których prowadzone były na ich rzecz rachunki bieżące i lokaty. Uzasadnienie warunkowego umorzenia postępowania, które otrzymaliśmy z gdańskiego sądu, wymienia je precyzyjnie. W sumie mieli 36 rachunków w 11 instytucjach finansowych. Godna podziwu organizacja majątku!
Skoro Paweł Adamowicz, niezwykle zapracowany człowiek (prezydent wielkiego miasta, prominentny polityk rządzącej wówczas partii, członek rad nadzorczych dwóch wielkich spółek, ojciec dwójki dzieci i działacz społeczny — chętnie chwali się aktywnością na tym polu) tak świetnie poruszał się w świecie instrumentów finansowych, aż trudno uwierzyć, że mogła mu się przytrafić taka niefrasobliwość przy składaniu oświadczeń majątkowych. Uwierzyć trudno, ale sąd uwierzył.
Prokuratorowi Adamowicz tłumaczył ją wręcz wzruszająco. Wyjaśniając „pomyłki” w oświadczeniu z 2010 r., powoływał się na „kumulatywne okoliczności”, tj. zagrożoną ciążę żony, pobyt ojca w szpitalu przed operacją okulistyczną oraz… katastrofę smoleńską — konieczność organizacji kilkutygodniowej (sic!) żałoby oraz ceremonii pogrzebowych: „Nadto chcę nadmienić, że moje osobiste więzi ze zmarłymi, wynikające z długoletnich przyjaźni, a tym samym moje duże zaangażowanie we wspomniane już wyżej uroczystości spowodowało to, że nieświadomie, w sposób zupełnie niezamierzony omyłkowo nie wpisałem w treść swojego oświadczenia majątkowego z dnia 22 kwietnia 2010 r. nieruchomości przy ul. Piastowskiej 60 w Gdańsku”. Ukoronowaniem tych tłumaczeń jest zdanie: „Zakup mieszkania w Gdańsku przy ul. Piastowskiej 60b miał miejsce na początku 2009 r., przez co zatarł się w mojej pamięci”.
Przeciętnemu człowiekowi być może trudno to zrozumieć, ale postawmy się w niełatwej sytuacji właściciela siedmiu mieszkań — zakup jednego z nich ma przecież prawo „zatrzeć się w pamięci”…
— To pachnie powrotem do czasów komunizmu — komentował prezydent Sopotu Jacek Karnowski, którego oświadczenia majątkowe także budziły w przeszłości wątpliwości. Janusz Śniadek, szef PiS na Pomorzu, ripostuje: — Pan Adamowicz nie był do tej pory ścigany i to właśnie mi się kojarzy z PRL. To wtedy funkcjonowała kasta nietykalnych, którzy mogli wszystko. Teraz też zwykłego obywatela urzędy skarbowe są w stanie ścigać i wycisnąć do ostatniej złotówki, a jego jakoś nie.
Marek Pyza, Marcin Wikło
Przedruk za zgodą wydawcy Fratria Sp. z o.o., skróty od redakcji
- 02/08/2016 20:41 - Fiasko puczu w TVP. Kurski nadal prezesem TVP
- 02/08/2016 16:04 - Jacek Kurski stracił funkcję prezesa TVP
- 02/08/2016 16:01 - Gdyński port ma nowego prezesa – ze SKOK
- 02/08/2016 10:58 - Skąd P. Adamowicz miał 753 699,40 zł - ustala prokuratura
- 02/08/2016 07:05 - Co i gdzie na tegorocznym Jarmarku Św. Dominika
- 01/08/2016 12:57 - Kupcy na trzy tygodnie przejęli władanie w Gdańsku
- 30/07/2016 08:34 - Test kaw w kawiarniach na Starym Mieście
- 27/07/2016 21:14 - Wystawa "Lux in Oriente - Lux ex Oriente" w Bramie Zielonej
- 27/07/2016 13:34 - Koralewski: Prezydent Adamowicz bardziej dba o własny interes, niż interes gminy
- 26/07/2016 14:09 - Owczarczak a nie Piotrusiewicz za Zych-Cisoń