Czesław Nowak - Jeszcze przed grudniem 1970 jako jeden z nielicznych bezpartyjnych brygadzistów Morskiego Portu Handlowego w Gdańsku byłem rozpoznawalnym działaczem związkowym.
Grudzień 1970
Po drastycznych podwyżkach ogłoszonych przez naczelne władze partyjne i rządowe PRL w dniu 12 grudnia 1970. W niedzielny wieczór o godz. 20,00 za pośrednictwem radia i telewizji I sekretarz PZPR - Władysław Gomułka w mętnym wywodzie przekazał społeczeństwu swój komentarz o potrzebie podwyżek cen. Bredził coś o tym, iż podjęta decyzja o podwyżek cen spowodowana była przejawem wzrostu stopy życiowej Polaków.
Spowodowało to w narodzie wielkie rozgoryczenie, przygnębienie, oraz poczucie oszukania i beznadziejności.
Od rana w poniedziałek sprzedawano już w nowych cenach takie produkty produkty jak: mięso, ryby, mleko i przetwory spożywczo-owocowe. W perspektywie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia zdawało się to dla ludzi zabójcze. W zakładach pracy załogi były rozdyskutowane. U nas w gdańskim porcie spontanicznie ludzie zebrali się na stołówce. Na spotkanie z nimi udali się: dyrektor ekonomiczny portu - Ryszard Pytt, przewodniczący Rady Zakładowej Związku Zawodowych - Czesław Pawłowski oraz sekretarz KZ PZPR - Jan Polak. Działacze byli głusi na apele załogi i wezwania do cofnięcia tych drastycznych podwyżek. Bez żadnych kompetencji i upoważnień płynących z KW PZPR mieli jedno zadanie; uspokoić nastroje ludzi bez jakichkolwiek zobowiązań.
To portowców jeszcze bardziej rozgniewało. Wobec doniesieniom ze Stoczni Gdańskiej o tym, że tam ludzie strajkują spontanicznie ogłoszono strajk. Najbardziej aktywni w tym wiecu: Rajmund Choma i Romuald Micach zarządzili wyjście z zakładu i dołączenie do strajkujących w Gdańsku stoczniowców. Rozpoczął się masowy przemarsz w kierunku centrum gdzie na ulicach trwały konfrontacje stoczniowców z milicją obywatelską.
Do godziny 22,00 toczyły się zacięte walki portowców i stoczniowców w swoich roboczych uniformach i kaskach z oddziałami MO i ZOMO. Najgoręcej było w okolicach dworca PKP i gmachu KW PZPR. W wyniku czego spalono kilka pojazdów i kiosk Ruchu. Po trzeciej próbie udało się wzniecić ogień w gmachu KW PZPR.
Bilans tej nocy to udział 1700 funkcjonariuszy MO i ZOMO, 400 żołnierzy. Spalono dwa kioski Ruchu, 7 samochodów (w tym 3 MO), zniszczono 2 samochody ciężarowe, 1 autokar i 2 samochody osobowe, prywatne. Przez całą noc polowano na ludzi, aresztowano ponad 300 robotników, w tym 120 portowców.
We wtorek i w środę (15 i 16 grudnia) nastąpiła eskalacja wydarzeń. W Gdańsku ogłoszono godzinę milicyjną. Były pierwsze ofiary. Tłum demonstratorów określono na ponad 20 tys. Po stronie władz desygnowano prawie 3000 funkcjonariuszy MO i LWP. Bilans ofiar śmiertelnych w Gdańsku to 6 zabitych (4 osoby zastrzelone, 1 ofiara przejechana przez wóz opancerzony, 1 osoba zginęła w wyniku zderzenia z samochodem).
Grudzień 1981
Powiem tyle, że pod koniec 1981 roku na kilka tysięcy pracowników Portu Gdańskiego do NSZZ Solidarność nie zapisało się tylko niespełna 170 pracowników. Było to głównie kierownictwo portu - dyrektorzy, kierownicy wydziałów i rejonów. Ludzie funkcyjni.
Tak więc bez przypadku po ogłoszeniu Stanu Wyjątkowego byliśmy najdłużej trwającym strajkiem protestacyjnym w Polsce.
Stan Wyjątkowy został ogłoszony w niedzielę rano. Od piątku w Gdańsku trwało posiedzenie Krajowej Komisji NSZZ Solidarności. W obliczu zagrożenia duża część krajowych działaczy przeniosła się do nas, do portu. Bowiem stocznia w niedzielę nie pracowała. Rozładunki i załadunki w porcie toczą się 7 dni w tygodniu i 24 godzony na dobę. Gościliśmy wielu ludzi z kraju (m.in. Mirosław Krupiński, Eugeniusz Szumiejko i Jan Waszkiewicz. W związku z tym zapewne uznano nasz Komitet Strajkowy jako Ogólnopolski. To właśnie 14 grudnia 1981 roku z Portu Gdańskiego ogłoszono i opublikowano 1 Komunikat Krajowego Komitetu Strajkowego NSZZ Solidarność.
Po spacyfikowaniu strajku w Stoczni Gdańskiej do portu przeniesiono Regionalny Komitet Strajkowy ze Stanisławem Jaroszem na czele. W skład tego komitetu weszło 16 Komisji Zakładowych gdzie trwały strajki. Z każdym dniem ubywało tych zakładów. Ludzie byli wyczerpani i zmęczeni.Brakowało już nawet żywności, którą przynoszono z zewnątrz. Stłumiono strajk w gdańskim ZNTK. W sobotę 19 grudnia spacyfikowano Rafinerię Gdańską. Władze widząc, że strajki jeszcze nie wygasły, przedłużyły okres zawieszenia pracy w stoczniach do 4 stycznia 1982 roku. Dla nas, dla portowców stało się jasne, że nie można liczyć na wsparcie stoczniowców i już niebawem będziemy osamotnieni. Po pacyfikacji Rafinerii Gdańskiej wzmożone siły wojska i ZOMO zaczęły koncentrować się pobliżu Letniewa i Brzeźna... W każdej chwili mógł nastąpić szturm na Rejon I i Rejon II Portu gdańskiego.
Mając świadomość o spacyfikowaniu, poza nielicznymi kopalniami, oporu protestujących w skali całego kraju i grożącym portowcom wielkim niebezpieczeństwie postanowiliśmy wznowić rozmowy z przedstawicielami wojska. Ustalono, że na teren portu wkroczy Marynarka Wojenna, a robotnicy zakończą protest. Wysoka dyscyplina strajkujących przejawiająca się porządkiem trwała do końca. W ciągu godziny strajkujący mieli usunąć urządzenia obronne (kontenery, rury, butle gazowe itp) i opuścić zakład otrzymując gwarancje nietykalności dla Komitetu Strajkowego i uczestników strajku.
Wystarczyło kilka dni władza zapomniała o tych uzgodnieniach i po kolei aresztowano przywódców strajku. Jeszcze w Grudniu 3 osoby a w styczniu i w lutym wobec ukrywających się pozostałych członków Komitetu Strajkowego. Do marca w Sądzie Marynarki Wojennej w Gdyni skazano kilkunastu portowców za kierowanie strajkiem wysokimi wyrokami od 2 do 7 lat pozbawienia wolności.
Stanisław Fudakowski - w grudniu 1970 student III roku psychologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W grudniu 1981 członek Prezydium Krajowej Komisji NSZZ "Solidarność".
Grudzień 1970
Wydarzenia grudniowe w 1970 roku zastały mnie w akademiku studenckim. Po pierwszych podsłuchach Radia Wolna Europa wsiadłem w pociąg i udałem na Wybrzeże. Wysiadłem na dworcu we wtorek rano, 15 grudnia. Była godzina milicyjna i ulice były puste aczkolwiek pełne bałaganu, kamieni, porozrzucanych koszy. Stały czołgi i transportery opancerzone. Dotarłem chyłkiem do domu. Myślałem sobie, że jakby co to pokażę bilet kolejowy z Lublina. W domu obudziłem mamę i babcię. Były mocno przestraszone, że zdecydowałem się przyjechać. W środę udałem się do centrum. Od samego rana było piekło. Paliły się samochody i kioski. Sklepy zdemolowane. Ludzi coraz więcej, milicji i wojska też. Wreszcie udało się kilku robotnikom dostać się od piwnicy do gmachu KW PZPR. Pokazał się dym i ogień. Kilka osób zostało ewakuowanych helikopterem. Niektórzy skakali z I piętra na wcześniej wyrzucone fotele w celu amortyzacji. W tym dniu zginęło kilka osób. Widziałem stoczniowca w kasku i w roboczym ubraniu tuż przy krawężniku w okolicach baru "Ruczaj" rozjechanego przez transportera z jedną nogą...
W czwartek już nie wyszedłem z domu i nie pojechałem do Gdyni gdzie miała miejsce prawdziwa masakra ludzi udających się do pracy. Tam otworzono ogień do bezbronnych robotników. Wojsko strzelało do ludzi jak do kaczek i do pasji doprowadziło mnie uzasadnienie w procesie Grudnia 1970 w 2013 roku, gdy sędzia określił ten mord jako "pobicie z użyciem broni".
Zdaję sobie sprawę, że żołnierze LWP działali na zasadzie "ślepych bagnetów" jednak był też inny przypadek. Po latach doczytałem się w dokumentach IPN jak mechanik czołgu - Jan Czaja, odmówił oficerowi wykonanie rozkazu. W okolicach gdyńskiego sądu, kiedy dowódca czołgu rzucił rozkaz: "Mechanik całą naprzód!" na wprost zgromadzonego tłumu. On wyłączył silnik i krzyknął: Przecież to są Polacy!
Jak wrócił do jednostki w Kołobrzegu został odosobniony w areszcie na 2 miesiące. Ukończył służbę bez urlopów i przepustek. Jak kończył służbę zasadniczą to musiał jeszcze "odsłużyć" te 2 miesiące aresztu. O tym trzeba mówić bowiem w przyszłości da to wielu do przemyśleń.
Tak więc Grudzień 1970 był dla nie wielką lekcją i nauką. Po powrocie na uczelnie miałem zajęcia z etyki z ks. kardynałem Karolem Wojtyłą. Często na zajęciach dużo rozmawialiśmy o trudnych doświadczeniach społeczeństwa w wydarzeniach grudniowych. Nabraliśmy wówczas przekonania, że władza jest gotowa nawet strzelać w obronie swoich przywilejów i interesów.
Grudzień 1981
Tym razem byłem w centrum nie tylko wydarzeń ale także w tzw. centrum decyzyjnym.
Od września 1973, po ukończeniu studiów rozpocząłem pracę w Instytucie Psychologii Pracy, świadcząc usługi na rzecz kilkudziesięciu zakładów pracy Trójmiasta. Miałem szeroki dostęp do wielu przedsiębiorstw. Małych i dużych. Praktycznie wszystkie stocznie i porty w Gdyni i w Gdańsku, stały przede mną otworem. Po wizycie Ojca Świętego w 1979 nastroje były gorące. Wszyscy czuli, że niebawem coś b. ważnego się wydarzy. I tak się stało. Już rok później we wrześniu wziąłem udział w wielu wyborach do władz komisji zakładowych NSZZ "Solidarność". Osobiście zostałem wybrany do władz Zarządu Regionu i do Prezydium Związku. Mocno zaangażowałem się w działania związku. Od rana do wieczora to była najlepsza praktyka w zakresie psychologii pracy.ÂÂ To był okres wielkich emocji i dużego entuzjazmu.
Apogeum tych doświadczeń wydarzyło się podczas I Zjazdu NSZZ Solidarność w hali Olivia. Zredagowaliśmy słynną Odezwę do Narodów Europy Wschodniej apelując aby wszyscy poszli naszym śladem. To był prawdziwy kocioł i burza pomysłów prawie 1000 ludzi i ich doradców, którzy zjechali do Gdańska z całej Polski w roli delegatów. Mówię o tym wszystkim bowiem budowało to moją pozycję w krajowych władzach Solidarności.
Jeśli chodzi o Grudzień 1970 to w tym czasie trwał Krajowy Zjazd Komisji Krajowej w siedzibie gdańskiego Regionu we Wrzeszczu. Ja byłem w komisji interwencyjnej KK NSZZ "S" i już od piątku dochodziły do nas sygnały o nadzwyczajnej koncentracji oddziałów wojskowych i milicyjnych wokół Gdańska. Dzień przed ogłoszeniem Stanu Wyjątkowego - w sobotę 12 grudnia, udałem się do Gdyni gdyż w stoczni ogłoszono wotum nieufności wobec przewodniczącego - Tarasiewicza. Spędziłem tam cały dzień. Wróciłem późnym wieczorem. Nie pojechałem do zarządu regionu gdyż byłem niesamowicie wyczerpany. Pojechałem do domu. Jeszcze przed północą próbowałem zadzwonić do kolegów i podzielić się informacją o sytuacji w gdyńskiej stoczni. Telefon był już głuchy... Powiedziałem mamie, że musi w poniedziałek zgłosić awarię. Po godz. 8 rano zostałem obudzony przez sąsiada. "- Co ty nic nie wiesz? Jaruzelski ogłosił stan wyjątkowy". Niezwłocznie wyszedłem z domu. Podjechałem do siedziby regionu. Z daleka zobaczyłem przy budynku kilka patroli policyjnych. Wycofałem się. W związku z tym, że stocznia w niedzielę nie pracuje udałem się do Portu Gdańskiego gdzie załogi pracują w niedziele i święta. Tam się okazało, że z Prezydium Krajowej Komisji tylko ocalał Mirek Krupiński, Eugeniusz Szumiejko i moja skromna osoba.
Niezwłocznie przystąpiliśmy do omówienia strategi jakie na czas siłowych rozwiązań przewidywał statut i regulaminy związku. Doszliśmy do jedynej decyzji: STRAJK I BIERNY OPÓR. Dzień później przemieściliśmy się za pomocą portowych motorówek do Stoczni Gdańskiej, która od poniedziałku 14 grudnia także ogłosiła strajk. Trwaliśmy jako trzy komitety strajkowe: stoczni gdańskiej z przewodniczącym Alosiem Szablewskim, Krajowej Komisji z Mirkiem Krupińskim na czele i mój komitet strajkowy Zarządu Regionu. We wtorek, 15 grudnia zostaliśmy wsparci przez studentów z Uniwersytetu Gdańskiego. Trwaliśmy do środy do 16 grudnia, kiedy o g.5,00 rano wojskowe transportery staranowały Bramę nr 2.
Załoga podjęła decyzję, że trzech kierujących strajkiem (Szablewski, Krupiński i Fudakowski) zostaną ukryci i wyprowadzeni ze stoczni. Przez kilka tygodni ukrywałem się pod różnymi adresami. Wreszcie pod koniec lutego dotarła do mnie wiadomość, że z naszej trójki tylko ja zostaję na wolności. Zadzwoniłem do mojego zakładu pracy. Szef powiedział, że pytali o mnie tylko w grudniu. Teraz jest spokój. Zaproponował mi jeszcze 3 dni urlopu i mogę wracać do pracy. Wróciłem do zakładu pod koniec lutego. Dnia 15 marca ok. g.11,00 przyjechało po mnie dwóch panów. Zapytałem: dlaczego tak późno? - Mieliśmy dużo roboty - odpowiedzieli. Zostałem osadzony w areszcie przy ul. Piwnej w Gdańsku. Przebywałem tam ponad 10 dni i w międzyczasie wożono mnie na rozprawy do sądu. Bronił mnie mec. Siła-Nowicki. Było chyba 5 posiedzeń, w końcu skazano mnie na 5 lat i pozbawiono praw obywatelskich na 3 lata. Odsiedziałem 1,5 roku. Jako skazany zostałem pozbawiony pracy i zarobków w przeciwieństwie do ludzi internowanych, którzy wszelkie prawa pracownicze mieli zachowane.
Jak to wspominam? Mogę powiedzieć, że w jednej chwili poczułem się jakbym utracił wszystko. Runął mi na głowę sufit. Jednak były to inne czasy, inni ludzie. Pełna akceptacja i zrozumienie wśród środowiska u sąsiadów. Pomoc i poparcie czułem na każdym kroku. Podziemne komisje zakładowe dbały o swoich skazanych członków. Mimo tych trudności i pełnego wykluczenia chciało nam się żyć. Dla ludzi, dla tych którzy okazywali nam wdzięczność. Wówczas doskonale kształtowały się charaktery ludzkie. Aż strach pomyśleć co byłoby teraz, kiedy wokół mnóstwo nienawiści i obojętności.ÂÂ
Wysłuchał: Mariusz Popielarz
- 12/12/2025 17:07 - Godność 13 grudnia: Precz z komuną i rządem Tuska
- 26/11/2025 17:42 - Prezydent powołał Grzegorza Ksepko w skład Krajowej Rady Sądownictwa
- 25/11/2025 10:06 - Forum Wsparcia i Zdrowia w Żukowie
- 25/11/2025 09:47 - "Merkus" w Bąkowie - inny klimat handlu
- 23/11/2025 07:13 - Wildstein: "Cenzura zawsze występują pod wzniosłymi szyldami"











