Jeszcze tak niedawno mogliśmy oglądać Joannę Bogacką w przedstawieniu „Baba Chanel” w reżyserii Adama Orzechowskiego, dziś trudno mówić o niej w czasie przeszłym. W wielkim blasku zeszła ze sceny...
‒ Mam poczucie, że jest ciągle obecna, że zaraz będzie grała przedstawienie... ‒ mówi Adam Orzechowski, dyrektor Teatru Wybrzeża. ‒ Na tę myśl o niej składają się z jednej strony świeże emocje towarzyszące pracy nad spektaklem i świadomość, że zagrała u mnie swoją ostatnią rolę, a z drugiej... sentyment. Po ostatnim przedstawieniu mieliśmy spotkanie wieńczące sezon, spotkaliśmy się u jednego z kolegów i Joasia mnie odwiozła do domu.
Już wtedy była chora, od lat walczyła z chorobą i jej nawrotami. Umiejętnie skrywała niedomagania zdrowotne.
‒ Nie wszyscy o tym wiedzieli. Naprawdę bardzo dobrze wyglądała i była też wobec siebie bardzo wymagająca, żadnej taryfy ulgowej – mówi Orzechowski. ‒ Była osobą dość skrytą, nie dopuszczała wszystkich do swoich tajemnic.
Gdańsk – moja miłość
Wiele osób nie rozumiało choćby jej decyzji zawodowych, odmówiła Łomnickiemu, kiedy zakładał Teatr na Woli, Maciejowi Prusowi, gdy objął Teatr Dramatyczny w Warszawie.
– Urodziłam się w Gdańsku przez przypadek. I tak tu zostałam. Pracowałam w teatrach Krakowa i Warszawy. Wielokrotnie proponowano mi bardzo dobre stałe angaże w tych miastach, ale zawsze wracałam do Trójmiasta. Zastanawiałam się często, dlaczego to robię i nie znajdowałam odpowiedzi ... Teraz już wiem! Po prostu kocham to miasto. Prawie tak jak moich synów, rodzinę i ten szalony diabelski zawód – mówiła w jednym z wywiadów.
Wybrała Teatr Wybrzeże z którym związała się na całe swoje życie, to właśnie gdańska publiczność mogła ją oglądać w ponad setce spektakli teatralnych. Nie sposób wymienić jej wszystkich ról. Zagrała choćby Arkadinę w „Mewie” Czechowa, Matkę w „Ślubie”, Księżną w „Operetce” Gombrowicza, Markizę de Merteuil w „Niebezpiecznych związkach”, Agafię w „Ożenku” Gogola.
– Nie widziałem wszystkich spektakli, w których występowała, ale gdy myślę o kreacji Kolady w „Babie Chanel”, Elżbiety w „Personie”, Milly Boles w „Na początku był dom” to z każdych tych przedstawień wyłania się inna Joasia. Miała taki dar zmieniania się i kreowania tych postaci ciągle od zera. Ciągle szukała możliwości zaistnienia na nowo, jak choćby w komedii „Dar z nieba”, w której grała zalkoholizowaną mamusię pana młodego. Bardzo długo nosiłem w pamięci jej obraz z „Procesu” Kafki w reż. Majora, w którym grała panią Grubach, nalewającą herbatę z dużej odległości do filiżanki. Na co dzień natomiast wzbudzała sympatię kolegów, dyrektorów i reżyserów. Wszyscy chcieli z nią pracować, bo z jednej strony była otwarta, a z drugiej strony chciała, żeby stawiać przed nią nowe zadania – wspomina dyrektor Teatru Wybrzeże.
Nic dziwnego, że lista reżyserów z którymi pracowała jest długa. Grała i u Stanisława Hebanowskiego, Marka Okopińskiego, Zygmunta Hübnera, Danuty Baduszkowej, Krzysztofa Babickiego, Anny Augustynowicz jak i Jana Klaty, w którego przedstawieniu pt. „H.” na podstawie „Hamleta” zagrała Gertrudę. Miała też swoich ulubionych reżyserów, przez których obsadzana była regularnie: Ryszarda Majora, Macieja Prusa oraz André Hübnera-Ochodlo z sopockiego Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej.
Aktorka zagrała także w wielu spektaklach Teatru Telewizji, filmach i serialach. Wystąpiła m.in. w filmie „Linia” Kazimierza Kutza, niezależnym obrazie „Oda do radości” oraz w serialach „Szaleństwo Majki Skowron”, „07 zgłoś się”, „Barwy szczęścia”.
Ułuda, że to talent
Perfekcjonistka. Wymagająca i ambitna. Pytana o talent powiedziała kiedyś, że... nie ma talentu. „Byłam zdolna i niezwykle pracowita. Stąd ułuda, że to talent. Wszystko muszę zdobyć wielką pracą” ‒ twierdziła. Mówiła także, że nie lubi grać, woli próbować.
‒ Joasia to taki rzadki, szlachetny przypadek. Już na pierwszej próbie znała cały tekst na pamięć. Była taką osobą, która chciała zgłębić postać, którą ma zagrać, ale też i dowiedzieć się od reżysera w jakim kontekście ona funkcjonuje. Miała świadomość, że pewne rzeczy umie zrobić, ale też charakteryzowała ją pokora w podchodzeniu do tej postaci, niezależnie od tego, czy mówiła dużo czy mało, czy była bardziej ważna czy mniej... Pamiętam ją w monologu w „Ożenku”, ile razy próbowała, żeby zdobyć poczucie pewności, panowania nad sobą, ale też i nad widzem. Joanna była aktorką, ciekawą swojego zadania. Na tym etapie dochodzenia do roli, nie było żadnych zachowań gwiazdorskich. Aczkolwiek, kiedy była już na scenie, i kiedy miała poczucie, że to wszystko już zostało przepracowane, wyćwiczone, przemyślane, lubiła te momenty panowania na scenie, panowania nad widzem, nad materią. Myślę, że to jest coś, co daje adrenalinę, coś co widzowie bardzo lubią, ale też i na ten moment bardzo czekają – opowiada Orzechowski.
Piękna kobieta, wspaniała aktorka
Joanna Bogacka studiowała aktorstwo (w latach 1964-68) w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera, czyli popularnej łódzkiej Filmówce razem na roku z Florianem Staniewskim.
– Zapamiętałem ją jako piękną kobietę, wspaniałą aktorkę. Będzie jej dojmująco brakowało. Latem – kiedy siedzieliśmy sobie w naszym aktorskim gronie powiedziała – „Jak tak patrzę sobie na Was, to coraz bardziej Was kocham” – wspomina Florian Staniewski.
Kolejna wielka rola
Joanna Bogacka spełniała się także w roli pedagoga, wykładając przedmioty sceniczne na Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina oraz w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. To właśnie jej uczniowie, dzień po śmierci Bogackiej, powiesili na budynku Teatru Wybrzeże zdjęcie aktorki, pod nim ustawili w kształt serca zapalone znicze.
Mówiło się o niej, że jest bardzo wymagającą nauczycielką, trzymającą na pewną odległość swoich podopiecznych.
– To nie był taki wymyślony dystans podyktowany poczuciem wyższości, tylko raczej ochroną własnego wnętrza, pewnej gwarancji, którą noszę w sobie i nie chcę tego swojego wnętrza naruszyć. Działo się to i na poziomie koleżeńskim i teatralnym, i też w relacjach nauczyciel-uczeń. Z jednej strony była traktowana przez nich jak mistrzyni, pani profesor, a z drugiej strony dzwonili do niej i utrzymywali z nią kontakty. Pokora, z którą Joasia wchodziła w świat dramatu, nad którym pracowała – była godna naśladowania. Widziałem, jak młodzi ludzie podglądali ją, naśladowali, traktowali jak mentora – wspomina dyrektor Teatru Wybrzeże.
Joanna Bogacka zmarła 26 listopada. Prochy artystki złożono 3 grudnia w rodzinnym grobie na cmentarzu Komunalnym w Sopocie. Jej przejściu na drugą stronę kurtyny towarzyszyła religijno-artystyczna ceremonia pogrzebowa z muzyką i poezją. Ksiądz Krzysztof Niedałtowski w pożegnalnej mowie zacytował słowa Petrarki: „Nad śmiercią triumfuje tylko sława”, ale w przypadku aktorki należy ją rozumieć inaczej niż tylko popularność, lecz jako dobre imię i dobrą pamięć, którą Joanna Bogacka po sobie pozostawiła.
Urszula Abucewicz
- 24/12/2012 14:28 - Śnieg: SLD przeciwko liberalnej utopii
- 24/12/2012 13:24 - Ciepło w Gdańsku dopiero po południu
- 23/12/2012 16:34 - Święta pomorskich sportowców i muzyków
- 23/12/2012 16:23 - Cztery dzielnice Gdańska bez ciepła
- 23/12/2012 11:56 - „Kapitan własnej duszy"
- 22/12/2012 11:03 - Wigilia dla samotnych przymorzan
- 19/12/2012 18:58 - Spotkanie opłatkowe w siedzibie Pracodawców Pomorza
- 19/12/2012 16:35 - Jerzy Młynarczyk szefem rady programowej TV Gdańsk
- 19/12/2012 16:13 - „Solidarność” nagradza Lecha Kaczyńskiego i krytykuje rząd Tuska za zaniedbywanie przemysłu
- 18/12/2012 11:59 - Jarmark Świąteczny w Gdańsku – estetycznie na plus