Brządkowski wygrał proces i wybory » Trudno było sobie wyobrazić inny finał - Karnowski i Pobłocki muszą zapłacić po 2500 zł na cel społe... Dzień Ziemi w Przedszkolu nr 31 » Ekologia i dbanie o środowisko były głównymi tematami Dnia Ziemi zorganizowanego w Przedszkolu nr 31... Nowi włodarze w Pruszczu Gdańskim i Kwidzynie, bez zmian Kartuzach i S... » W niedzielę odbyła się II tura wyborów samorządowych. W Pruszczu Gdańskim i Kwidzynie wybrano nowe w... Rozprawa w trybie wyborczym w Tczewie » Łukasz Brządkowski, kandydat na prezydenta Tczewa pozwał swojego konkurenta i wspierającego go posła... Kalkowski milczy o pracy w PORD, Gołuńskiego zaprosi prokurator - prze... » Przedwyborcze napięcie w Szemudzie i Kartuzach. Skazany za niewypłacenie 300 tys. zł wynagrodzeń nau... Barwy pomorskiego sejmiku: Od Struka do Ścigały » Z poparciem 39 799 gdańszczan pomorski lider PO Mieczysław Emil Struk uzyskał najlepszy indywidualni... Ryszard Czarnecki w tygodniku „Sieci”: Polacy, idźmy z Trumpem! » W nowym numerze „Sieci” Ryszard Czarnecki, poseł do Parlamentu Europejskiego w zaskakującym wywiadzi... O pożytku głupoty i jeszcze raz o budowie CPK » Nie musiałem zbyt długo czekać na odpowiedź, choć z góry wiedziałem, że taka będzie musiała nastąpić... T. Rakowski ocenia: Dwie drużyny w Gdańsku » O wyniku wyborczym PiS w Gdańsku, o rozłamie wewnątrz partii i kampanii, która była prowadzona dwuto... Gdańska rada: liderzy i outsiderzy » Dziś remanenty wyborcze. W Gdańsku najwięcej głosów do rady miasta uzyskała Aleksandra Dulkiewicz, k...
Barwy pomorskiego sejmiku: Od Struka do Ścigały
czwartek, 18 kwietnia 2024 16:32
Barwy pomorskiego sejmiku: Od Struka do Ścigały
Z poparciem 39 799 gdańszczan pomorski lider PO Mieczysław Emil
Arged Malesa - Energa Wybrzeże LIVE: 57:32
sobota, 20 kwietnia 2024 20:28
Arged Malesa - Energa Wybrzeże LIVE: 57:32
W niedzielę o godz. 14.00 w Ostrowie rozpocznie się mecz 2. kolejki
Wymiana zdań właścicieli Lechii*Gedania znów zawiodła
piątek, 19 kwietnia 2024 14:48
Wymiana zdań właścicieli Lechii*Gedania znów zawiodła
I LIGA FORTUNA
Ostatnia kolejka I-ligowa nie była
Lechia wykonała kolejny krok do powrotu do ekstraklasy
sobota, 20 kwietnia 2024 19:14
Lechia wykonała kolejny krok do powrotu do ekstraklasy
Kolejne trzy punkty i kolejny krok Lechii do ekstraklasy.

Galeria Sztuki Gdańskiej

Michał Wójcik - „Na początku jest rysunek”
sobota, 13 kwietnia 2024 18:02
Michał Wójcik - „Na początku jest rysunek”
Tytuł ostatniej wystawy Michała Wójcika nie może zaskakiwać.

Sport w szkole

Rozdano medale w wioślarstwie halowym
sobota, 30 marca 2024 16:46
Rozdano medale w wioślarstwie halowym
22 marca w hali sportowej Szkoły Podstawowej 94 po raz kolejny

"Gdańska" w antrakcie

Coppelia
wtorek, 09 kwietnia 2024 15:19
Coppelia
Bardzo trudno we współczesnym teatrze trafić na klasykę w
Powstaniec z Gdyni
piątek, 05 stycznia 2024 16:35
Powstaniec z Gdyni
„Powstaniec 1863”- to długo oczekiwany film o wielkim bohaterze

Muzeum Stutthof w Sztutowie

2076 dni obozu pod Gdańskiem
piątek, 16 września 2022 18:15
2076 dni obozu pod Gdańskiem
Obóz koncentracyjny Stutthof wyzwoliły wojska III Frontu

Foto "Kwiatki"

Zimowe oblicza Trójmiasta
sobota, 13 lutego 2021 11:08
Zimowe oblicza Trójmiasta
Zimowe oblicze Trójmiasta w obiektywie Roberta
Debata w Szemudzie: Dołkowski pyta, Kalkowski kluczy
środa, 17 kwietnia 2024 12:38
Debata w Szemudzie: Dołkowski pyta, Kalkowski kluczy
II tura wyborów samorządowych w gminie Szemud wchodzi w
Spotkali się, by oszacować możliwości założenia muzeum
poniedziałek, 10 kwietnia 2017 18:04
Spotkali się, by oszacować możliwości założenia muzeum
Fundacja „Mater Dei”, ta sama dzięki której w dużej mierze

Dlaczego nie głosuję na Tuska

środa, 04 października 2023 12:35
Już dni dzielą nas od kolejnych wyborów. Niektórzy twierdzą, że

Makowska: Miasto to nie spółka z o.o.

alt





Rozmowa z Lidią Makowską, prezeską Kultury Miejskiej, działaczką wrzeszczańską




- Od jak dawna można o Pani mówić, jako o „działaczce wrzeszczańskiej”? I dlaczego Wrzeszcz?
Lidia Makowska: We Wrzeszczu mieszkam od pięciu lat. Przeprowadzka tutaj była przełomem w moim życiu, zawodowym i osobistym. Jestem kulturolożką, przez 10 lat zajmowałam się polityką kulturalną w rejonie Morza Bałtyckiego, z perspektywy gdańskiego Nadbałtyckiego Centrum Kultury, a potem przez 3 lata także w Brukseli. Interesuje mnie sztuka krytyczna, zaangażowana politycznie. Zrozumiałam jednak, że aby kultura była narzędziem zmiany systemowej, partycypacji czy demokracji bezpośredniej, muszę wrócić z tej „międzynarodowej kariery” do jakiegoś lokalnego miejsca. Zmiany – jak postulował Jacek Kuroń – trzeba zaczynać od własnego podwórka. Szybko się przekonałam, że w Polsce działa system niewiarygodnie represyjny dla organizacji pozarządowych, w sensie kontroli, podziału grantów, znikomego wpływu NGO-sów [organizacji pozarządowych] na stanowienie polityki.

- Przecież w Gdańsku działa bardzo wiele prężnych organizacji pozarządowych…
Lidia Makowska: To prawda, ale mamy specyficzną sytuację, bo organizacje pozarządowe nie zajmują się polityką. Istnieje fetysz: „my działamy apolitycznie”, czyli nie zajmujemy się polityką, ale usługami dla neoliberalnego państwa i gminy, które coraz więcej zadań zrzucają na organizacje. Stowarzyszenia przejmują te zadania wraz z pieniędzmi i całkowicie uzależniają się od samorządu czy państwa. W Gdańsku skutecznie działają organizacje charytatywne, zajmujące się ubóstwem, bezrobotnymi, domami dziecka. Jestem pełna podziwu, jak oni świetnie sobie radzą, za pieniądze o wiele mniejsze, niż te, jakie otrzymuje Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej na te same zadania. 

- Skoro te stowarzyszenia przejmują zadania miasta i realizują je taniej od niego no to chyba dobrze, a że nie angażują się w politykę, może ich ona nie interesuje?
Lidia Makowska: Ale sektor NGO to nie tylko działalność pomocowa, ale i kontrola społeczna. A tej w Gdańsku brakuje. Bo nie ma na nią  środków, także na szczeblu krajowym, bo kontrolowanie nie jest przyjemną aktywnością i mało osób chce się w to angażować. A poza tym, każda zmiana niesie lęk przed nowym, wolimy stare mechanizmy, niż ryzyko eksperymentów. Dlatego bardzo szybko zorientowaliśmy się, że jeśli chcemy realnie zmieniać rzeczywistość, musimy na najbliższe kilka lat  przyjąć metaforyczne pole działania, by zachęcać mieszkańców, a nie odstraszać od polityki miejskiej.

- I tą metaforą stał się Wrzeszcz.
Lidia Makowska: Tak, trochę przypadkowo, bo pewnie jeśli sprowadziłabym się na Orunię, to byłaby to Orunia, a gdybym została w Brukseli, moją metaforą byłby obszar wokół Rue Danseart i Saint-Catherine. Banalnie brzmi hasło „myśl globalnie, działaj lokalnie”, ale Wrzeszcz jest dla mnie mikrokosmosem, taką soczewką, w której widać politykę państwa, ale przede wszystkim politykę miejską: od stanowienia prawa, po współpracę mieszkańców z władzami miasta.

- Od czego zaczęliście?
Lidia Makowska: W 2007 roku sformułowaliśmy swoisty manifest, wychodzimy z teorii „prawo do miasta” Henry Lefebvre’a, francuskiego socjologa, który swoje myśli ogłosił w 1967 roku, i one do dziś pozostają niezwykle aktualne. Ciągle bardzo ważną kwestią  pozostaje pytanie: do kogo należy miasto?

- Więc do kogo należy miasto?
Lidia Makowska: To pytanie jest żywo dyskutowane w kręgach akademickich, tu ścierają się rozmaite teorie. Ale w praktyce europejskiej, od 40 lat zarządzanie miastem przekazywane jest w ręce urzędników i rozmaitych ekspertów, a mieszkańcy, szczególnie w Polsce  traktowani są jak klienci i petenci. Wyszliśmy z założenia, że my nie chcemy być klientami, tylko po prostu mieszkańcami. Dlatego od razu wprowadziliśmy termin „mieszkańcy”. Zrobiliśmy cykl spotkań pod tytułem „My, mieszkańcy o naszej przestrzeni”, uważamy, że określenie „społeczeństwo obywatelskie” jest terminem, który nic nie mówi i niczego nie wyjaśnia. To taka nowomowa neoliberalna. Nam chodzi o to, żebyśmy wszyscy poczuli się mieszkańcami miasta, przejęli współodpowiedzialność za jego rozwój.

- Jak chcecie sprawić, żeby radni czuli się mieszkańcami?
Lidia Makowska: Przypominamy na każdym kroku, że wszyscy jesteśmy użytkownikami miasta. Radni nam mówią z pozycji władzy: szanowni mieszkańcy Wrzeszcza, powinniście Państwo dbać o Park Jaśkowej Doliny. A my na to odpowiadamy: Panie radny, powinniśmy wspólnie się tym zająć, gdzie pan mieszka? Chodzi pan do tego parku? Przyjęliśmy schemat działania ruchu obywatelskiego. Jesteśmy stowarzyszeniem, ale w naszej Pracowni Kultury Miejskiej w byłym browarze spotyka się wiele grup obywatelskich, nieformalnych i formalnych. Ogniskujemy energię, wspólnie się od siebie uczymy. Myślę, że w Polsce nadszedł teraz, podobnie jak 20 lat temu, czas nowego entuzjazmu obywatelskiego. Po 20 latach wiary, że gospodarka rynkowa zrobi za nas wszystko,  zdajemy sobie sprawę, że płacimy wysokie podatki, a państwo jest nieskuteczne,  urzędnicy często niekompetentni i niesprawni, a radni oddaleni od problemów mieszkańców.

- Jak konkretnie to robicie?
Lidia Makowska: Działamy dwutorowo. Analizujemy pola miejskiej aktywności, bo jesteśmy analitykami, większość z nas to nauczyciele, kuratorzy, pracownicy akademiccy. Oraz praktycznie, poprzez konkretne działania edukacyjne. Nasza diagnoza nie jest optymistyczna:  20 lat samorządów w Polsce wprowadziło sprawny sektor usług pozarządowych, natomiast nie wpłynęło na uspołecznienia miasta.
W Unii Europejskiej politykę miejską regulują precyzyjne zapisy Karty Lipskiej. Miasto należy do wspólnoty mieszkańców, na jego czele stoi zarząd (u nas prezydent), który jest rozliczany przez mieszkańców. Funkcjonują konkretne procedury i mechanizmy planowania przestrzennego w oparciu o mechanizmy uspołeczniania decyzji, m.in. regulamin konsultacji społecznych. W Polsce Karta Lipska pozostaje praktycznie nie znana, co oczywiście nie jest przypadkowe, nie ma woli politycznej, by wdrażać elementy demokracji bezpośredniej w planowaniu przestrzeni miejskiej. To tak, jak z polityką równościową, która oficjalnie jest, ale w praktyce jej nie widać.


alt


- Jak wygląda demokracja w Gdańsku?
Lidia Makowska: „Demokracja gdańska” podobna jest do sopockiej, poznańskiej czy wrocławskiej. Ja ją nazywam „demokracją anty-obywatelską”.  To jest problem miast Polski, problem systemowy, który polega na tym, że – co jest widoczne w polityce prezydenta Adamowicza –  miastem – jak firmą - zarządza prezydent, zarząd i urzędnicy, liczy się budżet i zysk,  a radni są głównie po to, by zatwierdzać tę politykę.

- Co w tym złego?

Lidia Makowska: Miasto to nie spółka z o.o., która ma wypracować zysk. Miasto to wspólnota mieszkańców. Do jego zarządzania potrzebna jest odwaga, wizja, wrażliwość społeczna, myślenie o równowadze pomiędzy biznesem a mieszkańcami i ekologicznym rozwojem. A tymczasem gdańscy włodarze poprzez wizje rozwoju miasta rozumieją gigantyczne inwestycje, typu Europejskie Centrum Solidarności, stadion w Letniewie czy poszczególne deweloperskie budowy, np. kontrowersyjne blokowisko Quattro Towers w sercu Wrzeszcza. Inwestycje, owszem, służą prestiżowi i marketingowi politycznemu, ale głównie prezydenta. ECS oczywiście też będzie służyło mieszkańcom, ale czy z  nami konsultowano, po co nam   nowy gmach muzealny? W Gdańsku brakuje równowagi między bizantyjskimi inwestycjami a codziennym drobnym otoczeniem, małą pływalnią w szkole, świetlicami kultury, zadbanym parkiem. Radni miejscy siłą rzeczy są wplątani w ten mechanizm „promocji miasta”, czyli tak naprawdę nie wiadomo, co promują za grube miliony. Bo co to jest miasto? Prezydent, zarząd, prace rady miasta czy my – mieszkańcy? To, że prezydent Adamowicz zostanie wybrany na nową kadencję jest po prostu wpisane w istniejący system. Obecny prezydent wydaje olbrzymie środki na promocję swoich działań, swojego urzędu i bilbordową promocję miasta. , a na promocję aktywności mieszkańców, wspólnot mieszkaniowych, społeczności szkolnych i sąsiedzkich idą symboliczne grosze.

- Jak postrzegana jest wasza działalność?
Lidia Makowska: W środowisku organizacji pozarządowych i wśród urzędników spotykaliśmy się na początku z niezrozumieniem i uśmieszkami zadziwienia. Ot, donkiszoteria. W Gdańsku panuje przekonanie, że należy zacisnąć zęby i walczyć o jeden przystanek autobusowy, bo, gdy się wywalczy ten jeden ładny przystanek autobusowy, to następny powstanie jeszcze ładniejszy. Tymczasem od 20 lat buduje się w Gdańsku jeden brzydki przystanek i cztery kolejne równie brzydkie. O każdy trzeba osobno walczyć i tym samym siły na działania obywatelskie są w Gdańsku marnotrawione. Takie myślenie wspierają też media głównego nurtu, które potrzebują bohaterów, walki, krwistych sporów.

- Co proponujecie, jako odpowiedź na zastaną sytuację?

Lidia Makowska: Proponujemy systemowe zmiany, pozytywistyczną pracę grupową, edukację. I to jest nudne i mało spektakularne, nie sprzedaje się w mediach, nie kreuje romantycznej wizji samotnego rycerza walczącego ze smokiem (śmiech). Najpierw sformułowaliśmy określenie „my mieszkańcy”, jako narrację podkreślającą, kto jest właścicielem miasta, kto je współtworzy, buduje ale i rozlicza radnych, i urzędników.
Po drugie – we współpracy z Sopocką Inicjatywą Rozwojową - proponujemy narzędzia systemowe takie jak powszechne konsultacje społeczne czy budżet obywatelski. Wspólnie z Marcinem Gerwinen z Sopotu przygotowaliśmy projekt inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców, który w listopadzie 2009 roku przedłożyliśmy radom miast Gdańska i Sopotu. Do tej pory propozycje uchwał mógł wnosić zarząd miasta i co najmniej 7 radnych, teraz będzie to mogła robić także grupa mieszkańców. 
Gdyby system demokracji pośredniej działał dobrze, mielibyśmy poczucie istnienia „naszego radnego”, który dobrze reprezentuje nasze interesy. Niestety gdańscy radni, szczególnie w obecnej kadencji działają w moim przekonaniu źle. Podzielili się na dwa kluby: jeden rządzący (PO), drugi zmarginalizowany (PiS). Klub PO jest właściwie maszynką do głosowania pomysłów prezydenta Adamowicza i jego zastępców, a PiS nie ma sprawnych mechanizmów działania.

- Przypominam sobie walkę o uchwałę lokatorską Inicjatywy Nic O Nas Bez Nas...
Lidia Makowska: To dobry, konkretny przykład. Radni Prawa i Sprawiedliwości zainteresowali się – na wniosek Inicjatywy Nic O Nas Bez Nas, walczącej przeciwko podwyżkom czynszów lokatorskich  -  rewizją spornej uchwały w sprawie gospodarowania mieszkaniami komunalnymi.. Klub PiS w Radzie Miasta Gdańska nie przygotował jednak nowych  rozwiązań  i zapisów prawnych do poszczególnych punktów tej uchwały. Radni PiS spektakularnie postulowali, by w głosowaniu odrzucić całą uchwałę, wiedząc, że PO ma większość w radzie i każdy wniosek PiSu przeciwko PO przepadnie. To nieprofesjonalne działania, bo po to są kluby i partie, by miały swoich prawników, pracowały w  komisjach i odnosiły się do konkretów, a nie do demagogii.

- Na czym polega więc problem z Radą Miasta Gdańska?
Lidia Makowska: Na upartyjnieniu i dyscyplinie klubowej, która wiąże zaangażowanym, wrażliwym społecznie radnym ręce. Radni wolą zajmować się  rzeczami, które są spektakularne, jak odrzucenie Jana Brzechwy jako patrona szkoły, a nie sprawami, które wymagają codziennej, żmudnej pracy i eksperckiej wiedzy.

- Dlaczego tak się dzieje?
Lidia Makowska: To kwestia systemu, a nie samych radnych. Niektórzy radni mają dobrą wolę i czasami  zabierają się za tematy ważne, choćby sprawa  rad dzielnic.

- To przecież dobrze, że radni wspierają tworzenie rad dzielnic?
Lidia Makowska: Jasne, rady dzielnic są przecież instrumentem demokracji bezpośredniej. W Gdańsku jednak jest kłopot z realizacją tej idei. Kompetencje rad osiedli czy dzielnic nie różnią się wiele od możliwości działania ruchów obywatelskich, jak nasza inicjatywa wrzeszcz.info.pl, portal MojaOrunia.pl czy grupa Nic o Nas Bez Nas. Problem polega na tym, że rady osiedli mają ograniczony wpływ na decyzje, ich głos jest jedynie doradczy, i bardzo często w praktyce nie uwzględniany. Szczególnie widoczne jest to przy procedurach uchwalania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Urzędnicy i radni odrzucają wnioski mieszkańców, czasami z 20 konstruktywnych propozycji nie przechodzi żadna. 

- Ale przecież rady dzielnic dostają od miasta pieniądze na swoje pomysły...
Lidia Makowska: To prawda, ale co to za pieniądze, 3,5 złotego na mieszkańca, a na ostatniej sesji radni dorzucili jeszcze 50 groszy na głowę, ma być 4 złote. Powiedzmy, że  na Górny Wrzeszcz przypadnie rocznie około 70 tysięcy, za co bez problemu wybudować można na przykład plac zabaw i zrobić kilka festynów.

- Co złego jest w radach dzielnic?
Lidia Makowska: Nie ma w nich nic złego, ale w momencie, kiedy pytamy: jakie kompetencje mają te rady? A one nie różnią się niczym od kompetencji ruchu mieszkańców, czy ruchu obywatelskiego, jak ludzie skupienia wokół portalu wrzeszcz.info, mojaorunia.pl albo grupy Nic o Nas Bez Nas. Cztery lata temu zaprosił nas radny z Wrzeszcza Maciej Krupa na rozmowę o funkcjonowaniu rad dzielnic. Ja zrozumiałam, że nie mają prawie żadnych kompetencji i siły sprawczej, więc wycofałam się z tego pomysłu. Szkoda mi było społecznikowskiej energii na zbieranie podpisów, wybory, zabawę z 10% progiem wyborczym, by stworzyć radę dzielnicy, która zrobi niewiele więcej niż my robimy wokół wrzeszczańskiego ruchu, a do tego oznacza masę papierkowej roboty. Oczywiście zachęcaliśmy mieszkańców do utworzenia rady, ale przez cztery lata nie wyłoniła się we Wrzeszczu żadna skuteczna grupa inicjatywna. Natomiast radni traktują rady osiedli i dzielnic jak fetysz, bo jest to w ich mniemaniu kolejny instrument „demokracji gdańskiej”, który nie wnosi kontroli, natomiast  jest kolejnym narzędziem, któremu zleca się usługi na rzecz miasta.

- Co w tym złego?

Lidia Makowska: To ten sam spaczony system, o którym cały czas mówię. Demokracja gdańskich rad osiedli  jest demokracją fasadową. Tworzy się jednostkę pomocniczą po to, żeby społecznicy  zajmowali się kolejną usługą, czyli wybudowaniem placu zabaw, jego prowadzeniem i sprzątaniem psich kup, zdejmując kolejny obowiązek z władz miejskich. Tymczasem w radach osiedli  powinno współtworzyć się politykę miejską, proponować konkretne zmiany systemowe, pilnować środków publicznych, egzekwować realizację obietnic wyborczych. Najlepiej pod tym względem działa w Gdańsku Rada Osiedla Strzyża. Nasi sąsiedzi – społecznicy znad Strzyży potrafią walczyć i o Park Piłsudskiego i wybudować plac zabaw. Walczą już tak jedenaście lat, są bardzo pomocni.

- Ale władze cieszą się poparciem…

Lidia Makowska: Dwa lata temu Urząd Miasta zamówił w Pracowni Badań Socjologicznych przy Uniwersytecie Gdańskim raport o pracy prezydenta, wiceprezydentów i radnych. Ten raport został w mediach przedstawiony, jako raport, gdzie prezydent pracuje na czwórkę z plusem, a radni na trójkę z plusem. A w tym raporcie są takie historie, jak informacja, że tylko 1/5 respondentów jest w stanie wymienić nazwisko chociaż jednego radnego. Na  pytanie „skąd czerpiesz informacje, na temat tego, co dzieje się w mieście?”, 0% badanych odpowiedziało, że od miejskich radnych. Gdybyśmy mieli system kontroli obywatelskiej, ten alarmujący raport pokazywałby, że radni są niewiarygodni i nie mamy do nich zaufania, skoro nikt się nie wybiera do radnego po informacje o inwestycjach, edukacji, kulturze.

- Na czym dzisiaj polega współpraca radnych z mieszkańcami?

Lidia Makowska: Podam konkretny przykład z ostatnich miesięcy: radny siedzi na dyżurze, przychodzą do niego mieszkańcy i mówią: Chcemy uprzątnąć teren rekreacyjny na ul. Podleśnej we Wrzeszczu, gdzie zachowały się dwa przedwojenne boiska, to nie będzie dużo kosztowało, bo zrobimy to sami. I jeden radny mówi z marszu: to jest absolutnie niemożliwe, bo budujemy Baltic Arenę, a drugi mówi: Tak, to dobry pomysł, to ja napiszę interpelację do prezydenta i do Zarządu Dróg i Zieleni. I ten drugi radny po kilku monitach dostaje odpowiedzi z kilku wydziałów magistratu: To niemożliwe, bo budujemy Baltic Arenę, i podobną odpowiedź od ZDiZ: nasz budżet w tym roku na to nie wystarczy, najprawdopodobniej w przyszłym także nie. Dwa miesiące później radny siedzi na dyżurze, znów przychodzą ci sami mieszkańcy, on wyjmuje grubą teczkę z pismami i mówi: No proszę zobaczyć, ja zrobiłem wszystko co w  mojej mocy, ale niestety się tego nie da zrobić. Mieszkańcy odchodzą i mówią: przecież to miasto jest zupełnie nieskuteczne, a radny bezradny. A radny po dyżurze myśli: to przecież  nie ja jestem winien, że nie można wygospodarować drobnych 10 tys. złotych na uporządkowanie pięknego placu rekreacyjnego, który mieszkańcy zagospodarowaliby w czynie społecznym. To jest zły system i ten radny też to wie, ale nie może nic zrobić, bo jest w klubie PO i nawet, jakby chciał głosować przeciwko jakiejś kuriozalnej decyzji, to i tak go przegłosują. Wobec tego wielu radnych się nie angażuje, bo jak wychodzą do mieszkańców, to dostają po głowie. Radni  i urzędnicy stają się chłopcami do bicia,  ponieważ system nie ma wypracowanych narzędzi konsultacji, negocjowania, skutecznych modeli finansowania drobnych miejskich inwestycji. To błędne koło zarówno dla radnych, urzędników jak i mieszkańców. 


alt


- Więc winny jest system?
Lidia Makowska: Winny jest cały łańcuch powiązań, od ideowych kwestii – marketingu politycznego, zamiast rzeczywistej polityki, po instrumenty działania, między innymi organizacje zajmujące się świadczeniem usług, zamiast sprawowania funkcji kontrolnych. Jeśli ten system będzie działał przez kolejne 4 lata to w następnych wyborach  znowu będziemy mieli bezkonkurencyjnego kandydata na prezydenta, czyli pana Adamowicza. Ten łańcuch trzeba przerwać.

- Jak to zrobić?
Lidia Makowska: My przyjęliśmy dwie drogi działania: drogę akademicką, analityczną – namysł nad systemem i alternatywnymi wizjami, i drugą- praktyczną – czyli wprowadzenie konkretnych instrumentów, takich jak inicjatywa uchwałodawcza mieszkańców, powszechne konsultacje społeczne czy elementy budżetu obywatelskiego. Organizujemy także szereg działań edukacyjnych w obszarze kultury miejskiej, między innymi Wędrówki po Wrzeszczu, wystawy prac młodych architektów, warsztaty artystyczne, angażujemy się w działania na rzecz wyrównywania szans.
Przywracamy też do obiegu publicznego sformułowanie, że „my, mieszkańcy współtworzymy politykę miejską”. Mówimy: świetnie, że budujemy place zabaw, ale jak to się ma do polityki miejskiej, do wizji rozwoju dzielnicy?

- Jakie są reakcje?

Lidia Makowska: Spotykamy się ciągle się z komentarzami: „organizacje pozarządowe działają apolitycznie”, a to mylenie pojęć między politycznością, rozumianą jako spór idei i negocjowanie wspólnych rozwiązań  a polityką, rozumianą jako partyjniactwo. W Polsce, ponieważ partie polityczne działają niewydolnie, od razu wszelka działalność polityczna kojarzy się z partyjniactwem. Określenie „polityka” nabrało znaczenia pejoratywnego, a my postanowiliśmy to słowo odczarowywać i rozszerzać demokrację pośrednią o elementy demokracji bezpośredniej.

- Co to takiego ta demokracja bezpośrednia?
Lidia Makowska: Na poziomie miasta, system polityczny, w którym mieszkańcy – na ustalonych wspólnie zasadach – współdecydują o służbie zdrowia, edukacji, budżecie, mają narzędzia, by ich głos był wiążący. Ten system działa w Unii Europejskiej, w Brazylii. Chcielibyśmy, żeby w Gdańsku pojawiły się dwa elementy takiej formy demokracji: budżet obywatelski i konsultacje społeczne. W Gdańsku obowiązuje uchwała o  konsultacjach społecznych, ale jak do tej pory, zgodnie z tą uchwałą, zrobiono tylko jedne konsultacje – obligatoryjne, bo dotyczące zmiany granic miasta związanych z budową nowej hali na granicy z Sopotem. Radni miasta Gdańska w obecnej kadencji nie zainicjowali żadnych konsultacji społecznych, stworzyli martwy dokument. Wszystkie spotkania  konsultacyjno - informacyjne, o ile w ogóle się odbywają, zależą tylko od widzimisię poszczególnych dyrektorów urzędów, inwestorów lub Biura Rozwoju Gdańska.

- Czy to źle?
Lidia Makowska: Tak. My domagamy się jednego, jasnego, zunifikowanego mechanizmu konsultacji społecznych,  dotyczącego wszystkich inwestycji i decyzji podejmowanych o mieście. Prezydentowi Adamowiczowi udało się przekonać opinię publiczną, że jeśli włączy się do podejmowania decyzji mieszkańców, to nic się w mieście nie da zrobić, niczego nie wybudujemy, bo mieszkańcy są siłą destrukcyjną. A to nieprawda, rozwój miasta to ciągły proces ścierania się interesów biznesu, mieszkańców, ochrony środowiska itp. Inaczej mamy ciągłe konflikty wokół każdej kolejnej inwestycji, bo mieszkańcy często dowiadują się o nowej budowie, gdy wjeżdża koparka na podwórko. Albo przedstawia im się do „konsultacji” gotowy, zatwierdzony projekt, tak jak Trasę Słowackiego czy blokowisko Quattro Towers. Tymczasem tylko z rozmowy, z transparentnych konsultacji – a nie autorytarnej urzędniczej decyzji - może wyniknąć konstruktywne rozwiązanie, akceptowane przez większość.

- Jak miałyby wyglądać takie konsultacje?

Lidia Makowska: Przedstawia się kilka alternatywnych wizji, jest zespół ekspertów, którzy tłumaczą mieszkańcom wizje, rzetelnie i uczciwie są oszacowane koszty, jak również ekspercko przemyślane możliwości finansowania inwestycji i wtedy mieszkańcy, dobrze poinformowani, mogą współdecydować. W Gdańsku się tego nie robi.

- A konsultacje w sprawie Wysepki?
Lidia Makowska: To dobry pierwszy krok, ale to na razie pierwsze przymiarki, a nie konsultacje. Ale cieszę się z tego kroku Biura Rozwoju Gdańska, widzę ogromny postęp w myśleniu. Jeszcze 4 lata temu nasze postulaty o rzetelne konsultacje były wołaniem na puszczy. Próbowano nas nawet zastraszać, np. groźbą pozwu sądowego o zniesławienie dyrektora Biura Rozwoju Gdańska (śmiech). To na szczęście już przeszłość, obecnie – dzięki determinacji i pionierskiej działalności kilku grup obywatelskich - coraz lepiej układa się współpraca gdańskich planistów z grupami mieszkańców. Obserwuję u urzędników wzrastającą świadomość,  że doszliśmy do ściany, że bez zmian systemowych, bez uspołecznienia decyzji,  nie da się prowadzić polityki przestrzennej. Radni i urzędnicy mają już dość roli „chłopców do bicia”, zaczynają też  namacalnie czuć, że mieszkańcy mają coraz większą siłę.

- A jak w praktyce działają konsultacje społeczne w Gdańsku?

Lidia Makowska: Ten mechanizm przećwiczyliśmy na projekcie inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców, gdzie początkowo proponowaliśmy 200 podpisów mieszkańców [jako wystarczające, by projekt obywatelski trafiał pod obrady Rady Miasta], radni podnieśli tę liczbę do 500, potem 1000, co było do przyjęcia, jako konsensus, ale prezydent Adamowicz autorytarnie zadecydował, że to będzie 2000 podpisów. Bez konsultacji z nami, autorkami projektu inicjatywy uchwałodawczej mieszkańców.

- Czym jest budżet obywatelski?
Lidia Makowska: Znowu dam konkretny przykład: budżet Gdańska, to nic innego jak nasze składki. Powinien działać podobnie jak w gospodarstwach domowych: rodzina zbiera się przy stole, by wspólnie zadecydować, czy kupić pralkę czy jechać na wakacje. Tak też powinno być w mieście: jest pula pieniędzy do wydania, i my – jako mieszkańcy – powinniśmy współdecydować, jak  zainwestujemy nasze składki. Tak jednak nie jest, to prezydent decyduje o budżecie, zatwierdzają go radni, a my mamy poczucie, że nie mamy wpływu i kontroli nad naszymi pieniędzmi.
Proponujemy, aby, początkowo w mniejszej skali, stworzyć kilka budżetów obywatelskich na inwestycje w poszczególnych dzielnicach, na temat których mieszkańcy będą mogli się wypowiedzieć i współdecydować – na ściśle ustalonych zasadach, o których wspominałam przy konsultacjach społecznych. Budżety obywatelskie funkcjonują w miastach brytyjskich czy niemieckich. W Gdańsku cały czas natomiast funkcjonuje świadomość, że jest tylko jedna droga – droga prezydenta Adamowicza i nie ma sensu spierać się o inne, alternatywne rozwiązania, a już nie daj Boże ich wdrażać.(śmiech). To kończy się procesem sądowym, ja mam jeden cywilny i jeden karny, oba wytoczył mi deweloper Hines Polska od Quattro Towers. Zapewne je wygram, ale przecież nie w sądach powinna się toczyć debata o miasto. Demokracja to permanentny proces negocjacji, nie trzeba się jej bać, bo w toku dyskusji łatwiej jest  wypracować konstruktywne rozwiązanie. Zawsze są grupy bardziej bojowe czy roszczeniowe, ale traktowane poważnie potrafią wypracować rozsądny głos.

- A jak teraz jest w Gdańsku?
Lidia Makowska: To co funkcjonuje w Gdańsku, to lęk przed mieszkańcami. Ciągle się zapomina, że Gdańsk jest miastem akademickim i wielu mieszkańców jest ekspertami w dziedzinie architektury, komunikacji społecznej, kultury, prawa, ekonomii. Chcielibyśmy naszą wiedzę zawodową przeznaczyć na działalność społecznikowską. Dwadzieścia lat temu taki pomysł był  utopią, bo byliśmy zachłyśnięci wolnorynkową transformacją, i wierzyliśmy w „sprawne państwo”.  Dzisiaj widzimy, że to nie do końca się sprawdza. Jest zatem coraz większe grono rozsądnych mieszkańców, którzy są w stanie poświęcić swój czas na współzarządzanie miastem, na działalność obywatelską. Ja -  z perspektywy czteroletniego doświadczenia, widzę coraz więcej chętnych do działań w zakresie polityki miejskiej.

- Przecież mieszkańcy mogą próbować przekonywać radnych do swoich pomysłów.
Lidia Makowska: Tak, ale teraz ciągle wygląda to tak, że dziś będziemy walczyć o ładniejszy przystanek tramwajowy na naszej ulicy, a jutro o ładniejszy przystanek autobusowy na tej samej ulicy. My natomiast chcielibyśmy to załatwić systemowymi rozwiązaniami.

- Jak ocenia pani uchwałę rady miasta o stworzeniu Górnego i Dolnego Wrzeszcza?
Lidia Makowska: Choć temat 4 lata wisiał w powietrzu, radni na sierpniowej sesji, bez  konsultacji ze środowiskiem wrzeszczańskim, a mamy tutaj raptem 5 organizacji, które się udzielają obywatelsko, podzielili Wrzeszcz na pół. Teraz w mediach radny Gorecki [Jarosław, przewodniczący Komisji Samorządu i Ładu Publicznego] mówi, że było to „szeroko konsultowane”. Tak, słyszeliśmy jakieś plotki, głosy, nieformalne uwagi. Ale to nie były konsultacje, nie zastosowano przejrzystych mechanizmów.

- A co radni mieli zrobić?

Lidia Makowska: Radni powinni pisemnie przedstawić swoje propozycje, udostępnić je w internecie, zapraszać na spotkania. Za to właśnie pobierają dietę. Na tych spotkaniach powinno się dyskutować różne wizje, rozmawiać o korzyściach i zagrożeniach podziału Wrzeszcza, a sprawozdania ze spotkań powinny trafić do internetu. My – jako ciało oddolne, za pomocą naszego narzędzia komunikacji, czyli portalu wrzeszcz.info.pl -  - moglibyśmy przeprowadzić sondy wśród mieszkańców, badać oddolnie wolę wrzeszczan.  Tak się jednak nie stało. Nie wiem kogo zapytał radny Jarosław Gorecki, żeby mógł powiedzieć: „szeroko konsultowaliśmy”. Gdzie jest jakikolwiek zapis tych konsultacji?

- Ale można teraz zgłaszać swoje pomysły, w ramach konsultacji oficjalnych.
Lidia Makowska: To demagogia. Rada wprowadziła konsultacje z mieszkańcami, bo tego wymaga Ustawa o Samorządzie Gminnym, ale właściwie to i tak stawianie nas, mieszkańców w sytuacji dokonanej: "zapraszamy na konsultacje, ale one i tak niewiele zmienią, bo uchwała i tak wejdzie w życie."

- Może uchwała została przygotowana w oparciu o głosy ekspertów? 
Lidia Makowska: Też nie. We Wrzeszczu funkcjonuje Regionalne Centrum Informacji i Wspomagania Organizacji Pozarządowych, które dostało grant ponad 800 tys. złotych, z programu Kapitał Ludzki Europejskiego Funduszu Społecznego na projekt „Nic o Mnie Beze Mnie”.  Projekt trwa dwa lata i składa się z fazy eksperckiej polegającej na badaniu, monitorowaniu i mapowaniu, fazy wywiadów i sond, następnie stworzeniu raportu, który zostanie upowszechniony w 2011 roku. W ramach raportu  rzetelnie badano m. in.: czego od rad dzielnic chcieliby mieszkańcy, jakie powinny mieć kompetencje, czym powinny się zajmować, kto miałby w nich zasiadać.

- Wygląda na poważne opracowanie. W czym więc problem?

Lidia Makowska: Bezpośrednio od osób zaangażowanych w cały proces badań i raportu wiem, że radni dzieląc Wrzeszcz czy Chełm / Ujeścisko nie uwzględnili rekomendacji ekspertów, nawet  nie zorganizowali spotkania z autorami i koordynatorami raportu. Czy to nie jest konkretny przykład, jak w Gdańsku marnowana jest nie tylko społecznikowska energia, ale marnotrawione są publiczne, europejskie środki? Badania i raporty kosztowały spore pieniądze, a przy zmianie terytorium dzielnic nie skorzystano z wypracowanej wiedzy. Czy radni i urzędnicy gdańscy działają sprawnie i efektywnie? Kto ich rozliczy ze zmarnowanych środków i ciężkiej pracy RCI?

- To mógłby być dobry temat dla RCI w rozpoczynającej się kampanii wyborczej.

Lidia Makowska: Racja, tylko, że organizacje pozarządowe trwają przy swoim fetyszu „apolityczności”. Regionalne Centrum Informacji i Wspomagania Organizacji Pozarządowych od początku istnienia jest orędownikiem apolityczności sektora ngo, co oznacza, że nie miesza się bezpośrednio do sprawowania władzy. I okazuje się, że gdy na swój apolityczny sposób zajęło się tematem politycznym – czyli radami dzielnic i wypracowało rzetelne raporty, nie jest partnerem dla władzy w kwestii współdecydowania. To porażka organizacji pozarządowych w Gdańsku, ale też moment na przebudzenie, bo „apolityczne ngo-sy” zaczynają sobie powoli zdawać sprawę, że zapędziły się w ślepy zaułek. Nawet jak się zajmują politycznym projektem, to nie bierze się ich zdania pod uwagę.
Organizacje społeczne zaczynają dostrzegać, że „aktywizowanie społeczności lokalnych” za pomocą festynów nie prowadzi do poważnego ich traktowania w wymiarze współzarządzania.

- Zbliżają się wybory. Czy planuje Pani w nich startować?
Lidia Makowska: Nie, już 4 lata temu zdecydowałam, że bezpośrednio nie będę się angażować w kandydowanie  do rady miasta, choć mam zaproszenia od wielu komitetów wyborczych. Uważam, że trzeba skupić energię na upowszechnianiu wiedzy i narzędzi demokracji bezpośredniej, edukację w działaniu. Jako ruch mieszkańców mamy większe pole działania i siłę rażenia, niż poprzez moje fasadowe zasiadanie w upartyjnionej radzie miasta, w roli niezależnej radnej, pozbawionej realnej siły sprawczej.  Cztery lata czekaliśmy, by móc pytać kandydatów na prezydentów i radnych o nasze 3 sprawy: rzeczywiste konsultacje społeczne, budżet obywatelski i inicjatywę uchwałodawczą. 

- Nie lepiej naciskać na bardziej konkretne działania? Na przykład dobre przeprowadzenie remontu ulicy Wajdeloty?
Lidia Makowska: Mam pełną świadomość, że mieszkańcy woleliby, byśmy pytali konkretnie o to, czy przy Podleśnej powstanie boisko, czy Szkoła Podstawowa nr 45 będzie miała wreszcie wyremontowane podejście, by nasze dzieci nie wchodziły do pięknie odnowionej szkoły przez bagno. Ja wiem, że tak do tej pory ten system działał, że ktoś szedł z konkretnym interesem do radnego i przez 4 lata, wykorzystując swoją władzę, radny ten interes załatwiał. Betonowano wejście do szkoły albo dawano 10 tys. złotych na boisko, w zależności od skuteczności  radnego. Tymczasem jedno wejście do szkoły to za mało, bo dwadzieścia innych czeka na remont, a ten system tak działa, że załatwia jednostkową sprawę. Dlatego my chcemy wdrażać modele do ich całościowego ogarnięcia. Chcemy pytać kandydatów na radnych i prezydenta o mechanizmy i instrumenty demokracji bezpośredniej. O to, jak w nadchodzących czterech  latach, my mieszkańcy będziemy mieli wpływ na to, na co wydawane są nasze pieniądze.

- I co dalej? Jak to potem wyegzekwujecie?

Lidia Makowska: Idą nowe wybory i nowa kadencja. To kolejne cztery lata, kiedy chcemy się skoncentrować na edukacji nowych radnych, jacykolwiek by oni nie byli. Mam nadzieję, że zaczynając od stycznia 2011 roku żmudną oddolną pracę z nowymi radnymi uda nam się im wytłumaczyć, że radny jest naszym reprezentantem, a nie feudalnym panem u władzy, a mieszkaniec partnerem, a nie klientem czy petentem. I za cztery lata hasło budżet obywatelski, regulamin konsultacji społecznych czy obywatelska inicjatywa uchwałodawcza będą w Gdańsku codzienną praktyką.


Rozmawiał Jacek Wierciński

Fot. Patryk Zdrojewski


Inne artykuły związane z:
Related news items:
Newer news items:
Older news items:
 

Dodaj komentarz


Kod antysapmowy
Odśwież