Rozmowa z Małgorzatą Tarasiewicz, kandydatką na urząd prezydenta Sopotu z ramienia komitetu "Mieszkańcy dla Sopotu"
- Dlaczego działaczka społeczna, która walczyła o prawa człowieka zdecydowała się kandydować na urząd prezydenta Sopotu?
Małgorzata Tarasiewicz: Mam poczucie, że jest to naturalna konsekwencja mojej dotychczasowej pracy. Dotychczas zajmowałam się działalnością polegającą na monitorowaniu realizacji zobowiązań wyborczych składanych przez polityków wobec najsłabszych grup społecznych, jak to się mówi, „społecznie wykluczonych”, między innymi wobec kobiet krzywdzonych, samotnych matek czy samotnych kobiet starszych. Było szukanie możliwości udzielenia wsparcia i znalezienia najlepszych rozwiązań w kwestiach społecznych czy nawet sytuacjach patologicznych, takich jak przemoc domowa. Dzięki współpracy z różnymi instytucjami międzynarodowymi miałam okazję przyjrzeć się, jak miasta w różnych miejscach na świecie radzą sobie z trudnymi społecznymi problemami, ale szczególnie w jaki sposób planują budżet pod kątem realizacji potrzeb wszystkich grup społecznych. Organizowałam też szkolenia dla kobiet, które kandydowały w wyborach samorządowych odnośnie umiejętności tworzenia programów wyborczych czy identyfikacji najważniejszych problemów dla wybranych grup społecznych. Teraz mam poczucie, że nadszedł czas, aby wziąć sprawy w swoje ręce i wykorzystać swoje doświadczenie w pracy samorządowej. Monitorowanie polityków jest bardzo ważne, ale przychodzi taki moment, kiedy widzi się, że miasto rozwija się w zupełnie niepożądanym kierunku i samemu trzeba przejąć inicjatywę.
fot. Anna Maria Biniecka
- Jaki jest Pani pomysł na Sopot? Co należy zmienić?
Małgorzata Tarasiewicz: Zdecydowałam się kandydować dlatego, że sposób, w jaki sposób Sopot teraz wygląda, jak jest zarządzany, budzi mój zdecydowany sprzeciw. Niestety z Placu Przyjaciół zrobiono wybetonowaną pustynię, chyba dlatego, że gdy leje się tam alkohol, a podpite tłumy go zanieczyszczają, to teraz wystarczy zmyć go wodą i następnego dnia znów może się tam kręcić „zabawa”. To nie tak miało być. Z tego, co pamiętam ja i wszyscy rdzenni mieszkańcy Sopotu, było to miasto o charakterze może nie aż wykwintnym, ale niewątpliwie z pewną klasą, słusznie cenioną w całej Polsce. Kiedyś wydarzenia kulturalne ściągały elity artystyczne z całej Polski. Teraz, myślę nieprzypadkowo, zwykli ludzie mogą się bać nie tylko wydarzeń w stylu „nocny rajd szaleńca w Hondzie”, ale i zwykłego podpitego tłumu kłębiącego się przed lokalami, do których zapraszają dziewczęta z zielonymi parasolkami. W tym tłumie nie można nie być narażonym na wulgarny język, który rodziców z małymi dziećmi zmusza do ucieczki z Monciaka i okolic. Moim zdaniem Sopot powinien pozostać kurortem, uzdrowiskiem, które nie będzie elitarne, ale zachowa przynależną mu klasę. Teraz zapomniano już, że Sopot był przede wszystkim miastem zieleni, miastem „ogrodem” turyści często nie wiedzą, że w Sopocie jest nie tylko plaża i kasyno gry, ale i piękne lasy, rezerwat przyrody z unikalnymi drzewami, takimi jak np. nigdzie indziej niespotykane w tej liczbie wspaniałe okazy daglezji kalifornijskich. Te lasy zimą są rajem dla narciarstwa biegowego i mogą przyciągać do Sopotu ludzi na wypoczynek o każdej porze roku. Tymczasem powoli miasto zaczęło zmieniać swój charakter, zielone tereny są wyprzedawane i zabudowywane osiedlami deweloperskimi. Wszystko po to, by spłacać wielkie długi zaciągnięte na budowę mariny czy Ergo Areny. To nie jest metoda. Marina służy tylko bardzo bogatym, a zwykłym ludziom pozostaje tylko płacenie długów za ten zbytek oraz odkopywanie naszego skarbu – mola - z piasku nanoszonego z powodu błędnie zaprojektowanej mariny. Hala sportowo-widowiskowa służy co prawda również sopocianom, ale koszt jej budowy obciążył miasto długami z których trudno będzie się wydobyć. Jeżeli najcenniejsze tereny zielone będą nadal wyprzedawane, to wartość gruntów w Sopocie zacznie spadać, bo nikt tu nie będzie chciał mieszkać na stałe, traktować Sopotu jako miłego miasta gdzie komfortowo wychowuje się dzieci czy miło spędza emeryturę. Nie jestem przeciwniczką rozbudowy, ale architektura nowych budynków musi być dostosowana do charakteru sopockiej przestrzeni, a nie kopiować zabudowę, która równie dobrze mogłaby stanąć na przedmieściach każdego innego miasta. Nie może być tak, że projekty odzwierciedlają podejście: „byle taniej, byle szybciej, byle sprzedać i zarobić”. Rezultatem jest fakt, że miasto się wyludnia. Bogaci ludzie z innych miast kupują nowe apartamenty tylko żeby przyjechać na weekend, albo ewentualnie na wynajem, a nie ma normalnych szkół, na ulicach nie bawią się dzieci. Uważam, że Sopot nie rozwija się tak, aby jego mieszkańcom żyło się lepiej, a zmierza w kierunku centrum tandetnej rozrywki. Brakuje mi rzetelnej współpracy władz miasta z mieszkańcami polegającej na wiarygodnych konsultacjach społecznych, panelach obywatelskich i jawności miejskich finansów.
fot. Anna Maria Biniecka
- W jaki sposób chciałaby Pani przywrócić Sopotowi charakter kurortu, zapobiec wyludnieniu miasta?
Małgorzata Tarasiewicz: My, mówię my, bo mówię o całym naszym komitecie "Mieszkańcy dla Sopotu", od lat staramy się wciągnąć mieszkańców w zarządzanie miastem. Uważamy, że jeśli mieszkańcy są zepchnięci na bok i nie bierze się ich zdania pod uwagę, a wręcz przeciwnie, słyszymy ze strony urzędu miasta głosy, że "jak was nie stać, żeby tu mieszkać, to się po prostu wyprowadźcie", to wszystko idzie w przeciwną stronę niż byśmy chcieli. Żeby utrzymać charakter prawdziwego kurortu, żeby zgodnie połączyć interes mieszkańców z potrzebami turystów, trzeba stworzyć lokalną przedsiębiorczość. Wcale nie musi być tak, że rządzą tu wielkie firmy hotelarskie czy zarządzające apartamentami z Krakowa czy Warszawy, a ludzie z Sopotu są zatrudnieni tylko jako stróże i sprzątaczki. Dlaczego sopocianie nie mieliby założyć małej firmy, która na przykład wynajmuje apartamenty albo zarządza grupą osób, które sprzątają czy tworzą usługi dla turystyki. Ważne, że będą stąd, tu będą płacić podatki, tu będą normalnie żyć, zakładać rodziny i czuć się u siebie, a nie wyczekiwać aż ktoś da im robotę posługacza na jakimś luksusowym jachcie.
- Kiedyś wizytówką Sopotu był festiwal w Operze Leśnej, ale od kilku lat nią nie jest, po tym jak jego organizacje przejęły telewizje.
Małgorzata Tarasiewicz: Nawet jeżeli jest to ogólna tendencja, to przecież nie musimy jej powielać. Dlaczego oddaje się na przykład zarządzanie molem czy nadzór nad festiwalem, zamiast samemu to organizować i utrzymać pewien poziom i styl? Gdy zleca się to firmom zewnętrznym, czy robi się outsourcing, ten poziom zanika, miasto traci nad tym kontrolę. Firmy, które się tym zajmują są nakierowane na zysk, a nie na jakość, a tu konieczna jest synteza zysku i jakości.
- Kolejna wizytówka Sopotu, której już nie ma to turniej na kortach Sopockiego Klubu Tenisowego.
Małgorzata Tarasiewicz: Tak, to kiedyś było jedno z najbardziej prestiżowych wydarzeń, mające wymiar nie tylko sportowy, ale również kulturalny i towarzyski, które przyciągało publiczność na wysokim poziomie. Sopot jest znany z tych turniejów tenisowych i to jest jego wizytówka. Takie rzeczy trzeba rozwijać i wspierać, budować na nich prestiż miasta.
fot. Anna Maria Biniecka
- Wspomniała Pani, że władza odsunęła się od mieszkańców. Może wynika to z tego, że w Sopocie, podobnie jak w Gdańsku i Gdyni, od lat mamy tego samego prezydenta.
Małgorzata Tarasiewicz: Jestem zdecydowaną zwolenniczką wprowadzenia kadencyjności władzy. Dwie kadencje, według mnie, to maksimum. Abstrahując nawet od sytuacji Sopotu z „monopolem” obecnego prezydenta, każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę, że z czasem nawet najuczciwsi ludzie popadają w rutynę i mogą powstawać nieformalne grupy interesów. Często spotykam się z opiniami, że "nasz prezydent wszystko wie". A ja proponuję inny układ – to mieszkańcy wiedzą, co jest dla nich najlepsze, a władze winny się ich głosu słuchać.
- Czy łatwo jest dotrzeć Pani i innym kontrkandydatom urzędującego prezydenta do mieszkańców?
Małgorzata Tarasiewicz: W tych wyborach nie ma równych szans. Obecne władze zapewniły sobie znaczącą przewagę. W sklepach wiszą plakaty przedstawicieli Platformy prezydenta Jacka Karnowskiego, bo właściciele nie obawiają się ich wieszać. W moim przypadku gdy proszę kogoś, żeby może powiesił plakat, to nawet od ludzi mi życzliwych, słyszę - "Popieram panią, będę głosował, ale nie mogę zawiesić, sama pani rozumie…". Druga sprawa to epatowanie wyborców rzekomymi osiągnięciami dotychczasowych władz. Ciągle są jakieś otwarcia - otwarcie łącznika w Szpitalu Reumatologicznym, jest Dzień Otwarty w Inkubatorze Przedsiębiorczości, podobno niedługo odbędzie się otwarcie ścieżki rowerowej (śmiech). Uważam, że prezydenci na czas wyborów powinni wziąć urlop i prowadzić kampanię spoza urzędu.
fot. Marcin Gerwin
- Jednym z punktów Pani programu jest uaktywnienie mieszkańców. Jak chce tego Pani dokonać?
Małgorzata Tarasiewicz: Działamy już od paru lat. Współpracowałam z Sopocką Inicjatywą Rozwojową. Inicjatywa była pomysłodawcą budżetu obywatelskiego, który upowszechnił się w całej Polsce. Budżet obywatelski to był początek. Mamy pomysł ma panele obywatelskie czyli bardzo zaawansowaną formę konsultacji społecznych. W przypadku dyskusji nad jakąś inwestycją do panelu zaprasza się przedstawicieli lokalnej społeczności, ale dobranej w taki sposób, aby odzwierciedlała strukturę wieku i płci naszego miasta. Chcemy, żeby każdy miał swój głos, żeby każda grupa miała swojego przedstawiciela w panelu, żeby poznać różne perspektywy. Uważamy, że konsultacje społeczne nie są przeprowadzane w sposób rzetelny. Chcielibyśmy, aby ten głos się naprawdę liczył, a nie było to tylko takie odfajkowanie, że na parę dni przed przyklepaniem inwestycji robi się rzekome, w gruncie rzeczy fikcyjne, konsultacje społeczne. Zaproponowaliśmy obywatelski projekt uchwały, który ma na celu ustawienie tablic informacyjnych dla mieszkańców tak, żeby były nie tylko przed wyborami, ale przez cały czas, żeby na nich informować o wszelkich zmianach planu zagospodarowania przestrzennego, żeby wszystkie inwestycje były na nich przedstawione. Wszystko powinno być tak przedstawione, żeby dotrzeć w realny sposób do jak największej liczby osób. Każdy mieszkaniec ma prawo wiedzieć, co się w jego mieście dzieje i na co wydawane są jego pieniądze.
Rozmawiał
Tomasz Łunkiewicz
- 06/11/2014 13:29 - Dość obietnic – pielęgniarki protestowały w Gdańsku
- 05/11/2014 17:11 - Polscy kierowcy mówią: piętnujemy postawy stwarzające zagrożenie na drodze
- 05/11/2014 15:57 - Negocjacje ceny wody - tajne przez poufne
- 05/11/2014 14:48 - Przedwyborcze debaty w szkołach - uczniowie nie są zainteresowani
- 05/11/2014 14:43 - Pomysły SLD na rewitalizację i bezpieczeństwo miasta
- 03/11/2014 14:11 - Pracodawcy narzędziem prezydenta - ostry protest W. Bartelika
- 31/10/2014 19:51 - O samorządzie bez radnego - czy Adamowicz agituje w szkole?
- 31/10/2014 19:47 - Oddam port w obce ręce - kto nadzoruje wielką spółkę?!
- 30/10/2014 18:53 - Korzeniewska: W Gdyni nigdy noszenie teczki za politykiem nie będzie kluczem do kariery
- 30/10/2014 18:46 - Uczeń, pracodawca – każdy głos, a nie Kodeks liczy się w prezydenckiej kampanii?