Mieszkańcy w ostatnich latach podnieśli się nieco z kolan próbując domagać się swoich praw do miasta. Czy jednak niefortunny system liczenia głosów metodą d'Hondta, który faworyzuje duże ugrupowania, da szansę by małe obywatelskie ugrupowania, ruchy miejskie uzyskały swoich przedstawicieli w samorządach?
Pytanie o szanse oddolnych przedstawicieli mieszkańców w Radach Miasta nadal pozostaje otwarte. Z jednej strony trudno zmierzyć się lokalnym organizacjom z nieformalnymi przedstawicielami deweloperów działających w skali całego kraju i innych, często własnych biznesów, którzy dysponują wielkimi budżetami na kampanie wyborcze. Podobnie niełatwo jest wygrać z przedstawicielami partii politycznych. Nieprzemakalne plakaty zaprzyjaźnionych z wielkim biznesem ugrupowań przyjeżdżają w kontenerach z drukarni w Niemczech, a ruch miejski może swoje plakaty nakleić na sklejce z Castoramy i zawiesić na drucie na latarni.
Jednak mieszkańcy nie dają się już tak łatwo nabrać. Minęły czasy kiedy byle błyskotka, czy smak czekolady Milka zza zachodniej granicy bezwarunkowo zachwycał i budził poczucie niższości. A pan w garniturze za kilkanaście tysięcy mógł wcisnąć wyborcom byle kit.
Dzięki takim zabiegom edukacyjnym jak budżet obywatelski do wielu wyborców dotarło, że część podatków, które z bólem płacą zasila budżety miast, a następnie Rady Miejskie podejmują decyzje o wydatkach, których mieszkańcy nie aprobują. Wiedzą lepiej? Raczej nie. Próbują jak długo się da wykorzystać bierność i niewiedzę mieszkańców, którzy zajęci innymi sprawami nie zdołają się zorganizować w obronie swoich pieniędzy.
Seniorów, radni mamią błyskotkami w stylu opieki geriatrycznej, z której w rezultacie niewielu mieszkańców skorzysta. Rzucają ochłap dla matek z małymi dziećmi w postaci kilku dodatkowych miejsc w żłobku albo przeznaczą kilkanaście tysięcy na pomoc dla chorych na Alzheimera. Prawdziwe wydatki są jednak gdzie indziej.
Czy gdyby faktycznie ktoś zapytał mieszkańców w uczciwych konsultacjach czy chcą budowy mariny na końcu mola za 71 milionów, która spowoduje tworzenie się tomboli i konieczność wydobywania piasku z dna morskiego dwa razy w roku to zgodziliby się na taką bzdurę? Czy chcieliby oddać w ramach Partnerstwa Prywatno-Publicznego najlepsze działki w mieście, żeby je zabetonować, a potem stawiać na nich za milion złotych krzewy w betonowych donicach i drewniane konstrukcje?
Nikt z własnego, domowego budżetu takiego wydatku by nie zrobił. A tymczasem radni w naszym imieniu podejmują absurdalne decyzje i zamiast finansować to czego mieszkańcy najbardziej potrzebują, dosłownie jak w przypadku mariny, wyrzucają pieniądze w błoto.
Â
Tymczasem to mieszkańcy wiedzą najlepiej czego im potrzeba tylko trzeba pozwolić im decydować.
Małgorzata Tarasiewicz
- 26/09/2018 16:54 - Karnowski i jego świta węszą spiski PiS-u
- 21/09/2018 20:57 - Lipiński in flagranti
- 13/09/2018 16:33 - Sopot: Kuracja... kurortu
- 10/09/2018 15:35 - Grażyna Czajkowska: „Niemożliwe nie istnieje...”
- 07/09/2018 19:41 - Grażyna Czajkowska kandydatką Kocham Sopot na prezydenta Sopotu
- 06/09/2018 07:31 - W Sopocie powstaną kolejne miejsca przyjazne… żulom?
- 01/09/2018 07:15 - Sopocki faraon zastał kurort zabytkowy, a zostawił betonowy
- 24/08/2018 21:54 - Zemsta za podpis
- 02/08/2018 17:59 - Nowa tożsamość Sopotu?
- 26/07/2018 18:35 - Dlaczego Sopot nie ma atrakcyjnych sklepów?