rozmowa z ks. Marcinem Hinztem, nowym biskupem Diecezji Pomorsko-Wielkopolskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP, o krzyżu pod Pałacem Prezydenckim, ofiarach katastrofy smoleńskiej, o dzisiejszym luteranizmie w Polsce.
- Co należy do obowiązków biskupa luterańskiego?
- Są to typowe zajęcia prowadzącego diecezję. Prowadzę nadzór nad dziewiętnastoma parafiami rozsianymi na Pomorzu, Kujawach, Wielkopolsce. Do tego dochodzą agendy diecezjalno-duszpasterskie i diakonia odpowiedzialna m.in. za pracę charytatywną. Charakterystyczne dla tej diecezji jest jeszcze prowadzenie działalności duszpasterskiej w wojsku, szczególnie w Marynarce Wojennej. Biskup sprawuje również pieczę nad stroną internetową diecezji, co w dzisiejszych czasach uważam za ogromnie ważne zadanie, kładę na to szczególny nacisk. Do ciekawszych obowiązków należy również wprowadzanie rad parafialnych, wprowadzanie w urząd nowych proboszczów i oczywiście wizytowanie parafii. Jako biskup biorę też udział w konferencji biskupów ewangelickich, reprezentuję Kościół luterański na zewnątrz przy okazji różnych uroczystości państwowych. Na przykład wkrótce będzie to rocznica powstania Uniwersytetu Gdańskiego. Staram się brać udział w życiu społeczno-kulturalnym regionu.
- Biskupem jest ksiądz od niedawna. 4 grudnia 2010 r. nastąpił wybór na to stanowisko, a ingres odbył się niedawno, 19 lutego 2011 r. Jak do tego doszło?
- Moja rodzina od czterech pokoleń jest związana z ewangelicką parafią Św. Trójcy w Warszawie. Wcześniejszych losów rodziny nie znam. Mój dziadek był księdzem na Mazurach, a ja sam od młodych lat byłem związany z działalnością młodzieżową. Jako licealistę interesowały mnie filozofia i teologia. Idąc za głosem powołania i zainteresowań skończyłem studia teologiczne w Chrześcijańskiej Akademii Teologii i filozofię w Uniwersytecie Warszawskim. Nie prowadzimy seminarium duchownego, ale równolegle do studiów teologicznych kościół prowadzi pracę formacyjną dla przyszłych duchownych. Po studiach pracowałem naukowo na ChAT, po powrocie ze stypendium doktoranckiego w Bonn odbyłem praktykę kościelną. Następnie w 1995 roku ordynowano mnie na duchownego i przez trzy lata byłem wikariuszem w parafii na Żyrardowie.
- Znał ksiądz Adama Pilcha, pełniącego obowiązki Naczelnego Kapłana Ewangelickiego w Wojsku Polskim, który zginął 10 kwietnia w trakcie katastrofy prezydenckiego samolotu?
- Doskonale. To był proboszcz mojego pierwszego wikariatu. Poznaliśmy się jednak wcześniej, jeszcze na studiach. On kończył, a ja zaczynałem. Następnie biskup Jan Szarek skierował mnie do Żyrardowa, gdzie właśnie ks. Adam Pilch, wtedy jeszcze podpułkownik, był proboszczem. Od ks. Pilcha nauczyłem się tzw. rodzinnego prowadzenia parafii, czyli budowania rodzinnej atmosfery, rozkładania równej uwagi na wszystkie grupy wiernych, począwszy od dzieci i młodzieży, przez studentów i młodych pracujących aż do okazywania szacunku osobom starszym. Wspominam również żyrardowskie czasy poprzez obecność chóru parafialnego w Parafii Warszawskiej Wniebowstąpienia Pańskiego, którego później brakowało mi, gdy byłem proboszczem w Częstochowie, na szczęście w Sopocie również świetnie działa. Ks. Adam Pilch nauczył mnie również powierzania pewnych odcinków pracy poszczególnym osobom. Pokazywał, że trzeba ufać innym, że nie można wszystkiego robić samemu, że to daleko nie zaprowadzi. Dziś, pracując jako biskup, bardzo cenię te doświadczenia. Również dzięki niemu zostałem skierowany do służby kapelańskiej w wojsku – to było przeżycie i niesamowita przygoda. Trzynaście razy skakałem ze spadochronem, przeszedłem również kurs ratownictwa śmigłowcowego – w ramach jednego z ćwiczeń leciałem przyczepiony na linie z prędkością 140 kilometrów na godzinę – niezapomniane wrażenie. Dziś brakuje biskupa Pilcha. Mimo, że w pewnym momencie nasze drogi się rozeszły, to zawsze mogłem do niego zadzwonić i podzielić się swoimi troskami, uzyskać dobrą radę. Wiem, jakie to ważne, bo sam często odbieram telefony od młodszych kolegów z prośbą o duszpasterską pomoc.
- Jak powinny wyglądać relacje państwo – kościół z punktu widzenia luterańskiego biskupa?
- Państwo, naturalnie, powinno posiadać charakter świecki. Jednak formuła relacji państwo – kościół powinna dopuszczać przyjazny rozdział, a to oznacza, że przedstawiciele kościołów jako reprezentanci pewnego środowiska powinni brać udział w życiu publicznym. Nie wyobrażam sobie np. prac komisji bioetycznej, czy jakiejkolwiek etycznej, bez udziału teologów. Oczywiście, występujących obok filozofów, prawników, przedstawicieli innych środowisk. Tak jak nie możemy wyobrazić sobie uroczystości patriotycznych bez żołnierzy, kombatantów, harcerzy, tak uważam, że powinna brać w nich udział reprezentacja duchownych różnych wyznań. Rolą demokratycznego państwa jest podkreślanie wielokulturowości Polski i jej szerokich tradycji tolerancji. Nie można dopuścić do monopolu jednego wyznania w życiu publicznym, a zjawisko takie występuje już w wielu jego rejonach.
- Luteranie mogliby stać pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim?
- Nie mieści się to w naszej pobożności. Też w katastrofie smoleńskiej straciliśmy bliskich, ważne dla nas osoby. Modliliśmy się 10 kwietnia jak i w następne dni, braliśmy udział w uroczystościach żałobnych. Jednak zdecydowanie w naszej mentalności nie mieści się wykorzystywanie najważniejszego symbolu do celów jawnie politycznych.
- Na czym jeszcze powinno polegać przyjazne rozdzielenie państwa od kościoła?
- Uważam, że w szkołach, bądź salach katechetycznych powinny być prowadzone lekcje religii finansowane przez państwo. Zdecydowanie potrzebni są kapelani w więzieniach jak i możliwość kontaktu z duszpasterzem w szpitalu. Równie konieczna jest obecność kapelana na misjach wojskowych i w jednostkach. Rzeczywiście, bezsensem jest fakt istnienia kościołów garnizonowych w miejscowościach, gdzie nie ma wojska, ale to wina Ministerstwa Obrony Narodowej. Po prostu duszpasterstwo musi dostosować się do nowej, zawodowej armii. Należy odnaleźć właściwe proporcje obecności kościoła w całym życiu publicznym, by przeciętny obywatel nie miał wrażenia przesytu.
- Działa również państwowa Komisja Regulacyjna, która zajmuje się oddawaniem luteranom zawłaszczonych po wojnie dóbr. Jak układa się Wasza współpraca?
- Jest jeszcze kilka wniosków, które nie zostały rozpatrzone. Jednak nasze wspólne prace nie przebiegają aż tak pomyślnie. Po wojnie parafia w Gdańsku posiadała osiemnaście kościołów i ogromny majątek. Dziś wszystkie świątynie są rzymsko-katolickie a inne nieruchomości zostały nam oddane w niewielkim, marginalnym wręcz ułamku. Niewielką część majątku odzyskaliśmy, ale nie udało się np. dostać żadnego naszego cmentarza na terenie Trójmiasta – pokazuje to najlepiej, jak trudno ewangelikom odzyskiwać majątek. Owszem, zaniedbane cmentarze na terenie Pomorza gminy oddawały nam wręcz z radością, ale tych najważniejszych nekropolii nie zwrócono. Nie mieliśmy tak łatwych negocjacji jak kościół rzymsko-katolicki.
- Jest kilka kwestii, w których zdanie kościoła jest brane pod uwagę. Jakie jest Wasze stanowisko w sprawie zapłodnienia in vitro?
- Dopuszczamy korzystanie z tej metody, z zastrzeżeniem o nietworzeniu nadliczbowych embrionów, które później nie miałyby zostać implantowane przez przyszłą matkę. Traktujemy in vitro jako metodę wsparcia rodziny, wiedząc o jej ogromnej wartości. Dlatego też uważamy, że małżeństwa, które nie mogą mieć dziecka drogą naturalną, mają prawo do korzystania z osiągnięć nauki i techniki. Podobnie pięćdziesiąt lat temu wiele kościołów sprzeciwiało się przeszczepowi organów, a już dziś wiele zachęca do oddawania swoich organów po śmierci.
- Jak jest w kwestii wyświęcania kobiet?
- Każdy krajowy kościół luterański ma swoją autonomię. Rzeczywiście, w większości krajów w kościołach ewangelicko-augsburskich kobiety są wyświęcane. Jednak polski synod, powołując się na polską tradycję, takiej decyzji nie podjął. Argumenty teologiczne, w naszym mniemaniu dopuszczają taką możliwość, jednak staramy zwracać się w stronę tradycji kraju, w którym działamy. Kobiety mogą natomiast pełnić urząd diakona – mogą prowadzić nabożeństwa, ale bez sprawowania sakramentu Komunii Świętej i bycia proboszczem. Na przykład, w Żyrardowie doskonale jako diakon radzi sobie Halina Radacz, jest ona jednocześnie dziennikarką i redaktorką w telewizji publicznej z ramienia naszego kościoła.
- A jak jest ze związkami homoseksualnymi?
- Znowu jest rożnie w rożnych krajach. W Skandynawii kościół luterański zwraca się bardziej ku rytmom społecznym, wyświęca się tam takie związki. Natomiast w Europie kontynentalnej dużo większą uwagę kładzie się na Biblię, a w Starym i Nowym Testamencie nie sposób znaleźć wątku dopuszczającego możliwość błogosławieństwa par homoseksualnych. Jesteśmy również przeciwnikiem adopcji dzieci przez takie związki. Zawsze staramy się zwracać baczną uwagę na tradycję i uwarunkowanie społeczne. Mamy świadomość, że rewolucyjne zmiany do niczego dobrego nie prowadzą. Oczywiście, w świeckim społeczeństwie pluralistycznym pary żyjące w takich związkach nie mogą być prześladowane, co nie znaczy, ze kościół musi popierać ten rodzaj regulacji seksualnej. Polscy luteranie uważają, że rodzina to związek mężczyzny i kobiety i jest to właściwa droga spełnienia seksualnego.
- Jak układają się wasze relacje z kościołem rzymsko-katolickim?
- Opierając się na moich doświadczeniach, mogę powiedzieć, że jak najbardziej pozytywnie. Najważniejszy jest tu Tydzień Modlitwy o Jedność Chrześcijan, który odbywa się od 18 do 25 stycznia każdego roku. Muszę też powiedzieć, że w wojsku codzienna współpraca z kapelanami układała się bardzo dobrze. Również krótkie doświadczenia trójmiejskie oceniam jak najbardziej pozytywnie. Bardzo rzadko spotykałem się z objawami marginalizacji czy przejawami nietolerancji. Zazwyczaj następowało to ze strony osób starszych. Otwarcie kościoła rzymsko-katolickiego jest niepodważalnym faktem.
- Czym dziś może przyciągać luteranizm?
- Często ludzie wychowani w tradycji ateistycznej, bądź agnostycznej w dorosłym życiu poszukują miejsca w świecie. U nas odnajdują, co uważam za ważne, biblijną wiarę. Nie koncentrujemy się na obrzędowości, instytucjach, ale na budowaniu Kościoła wokół prawd wiary ewangelicznych i tworzeniu bogatej wspólnoty parafialnej. W Trójmieście są lekcje religii w tygodniu, w niedzielę prowadzona jest szkółka niedzielna dla dzieci równolegle do nabożeństwa. Mamy spotkania młodzieżowe, godziny biblijne, gdzie studiujemy Pismo. Koło diakonii pracuje charytatywnie. Są dwa koła pań, zarówno młodszych jak i starszych. Prowadzimy spotkania wykładowe dla osób spragnionych rozważań na poziomie akademickim. Staramy się, żeby każdy kto, chce budować swoją pobożność i wiarę mógł u nas odnaleźć drogę do Chrystusa, ale i do samego siebie. Każdy może też skorzystać z rozmowy duszpasterskiej, gdyż każdy z duchownych, zarówno ksiądz jak i biskup, jest przede wszystkim duszpasterzem.
Rozmawiał Maciej Ciemny
< Poprzednia | Następna > |
---|
- 26/03/2011 08:18 - Szlachetko: Doktryna jest śmiercią myślenia
- 11/03/2011 10:44 - Z dwupłatowca na prom kosmiczny
- 31/01/2011 21:43 - Niepubliczne placówki są trochę jak jemioła
- 29/01/2011 10:32 - W demokratycznym państwie rządzą partie
- 21/01/2011 16:14 - Deklaracja, z której można mnie rozliczać
- 15/01/2011 10:18 - Przyczyną awarii wyłącznie warunki atmosferyczne