Byliśmy prawdziwą drużyną
Prawdziwą furorę robi ostatnio na wybrzeżowych boiskach drużyna oldbojów Lechii. Gdańszczanie odnieśli już trzy efektowne zwycięstwa w rozgrywkach Pucharu Polski na szczeblu wojewódzkim, wygrywając po drodze 5:0 z Rozstajami Gdańsk oraz po 6:0 z Fosforami Wiślinka i KP Starogard Gdański. Trenerem tego zespołu jest, a jakżeby inaczej, Jerzy Jastrzębowski pod którego wodzą biało-zieloni wywalczyli 26 lat temu to trofeum i awansowali z III ligi do ekstraklasy.
- Kto był pomysłodawcą powołania do życia tej sentymentalnej poniekąd drużyny?
- Ten zespół powstał z inicjatywy jego obecnego kierownika, Zbyszka Zalewskiego. "Gebels" zadzwonił do mnie i zapytał, czy znowu nie poprowadziłbym chłopaków. Po odejściu z Bałtyku nie podjąłem pracy w innym klubie i z radością zgodziłem się objąć drużynę, do której czuję wielki sentyment. Cieszę się, że mają w niej okazję występować prawdziwi lechiści. I ci trochę młodsi i trochę starsi.
- Które jest to już pańskie podejście do Lechii?
- Nie określiłbym tego w ten sposób, bo teraz działamy społecznie. Ale uwzględniając Lechię/Polonię prowadzę biało-zielonych czwarty raz.
- Mamy trenera sprzed 26 lat. Kto jeszcze z tamtego składu gra w tym zespole?
- Są bracia Andrzej i Janusz Wydrowscy, Romek Józefowicz, Lech Kulwicki, Andrzej Marchel i Jarosław Pajor. Pojawił się również bramkarz Marek Woźniak. Chcielibyśmy żywcem przenieść całą ówczesną drużynę, ale wiadomo, że z różnych względów, chociażby odległego miejsca zamieszkania, nie wszyscy mogą z nami zagrać.
- Na miejscu jest Aleksander Cybulski, ale on, mając na karku 47 lat, wciąż występuję na ligowych boiskach i u was grać nie może.
- Olek to fenomen. W tym wieku wciąż prezentuje znakomitą formę, a zdrowia, umiejętności, sylwetki i kondycji może mu zazdrościć wielu znacznie młodszych piłkarzy.
- Innym fenomenem jest z pewnością Leszek Kulwicki?
- Zgadzam się. "Jadzia" ma już 58 lat, a w ostatnim meczu z KP Starogard Gdański, w którym to zespole większość zawodników mogłoby być, z racji wieku, nie jego synami ile wręcz wnukami, świetnie zagrał na środku obrony i niczym nie ustępował młodszym kolegom. To był prawdziwy popis piłkarskiej mądrości. Pewnych rzeczy można się nauczyć, ale niektórych, jak umiejętności ustawienia się i antycypacji zagrań rywala, nie da się wytrenować. Z tym trzeba, podobnie jak Leszek, zwyczajnie się urodzić.
- Wróćmy do tych pięknych chwil sprzed lat. Czy obejmując jako młody szkoleniowiec Lechię po spadku do III ligi w 1982 roku przypuszczał pan, że w ciągu dwóch lat awansujecie do ekstraklasy, zdobywając po drodze Puchar i Superpuchar Polski, a kwintesencją tych sukcesów będzie rywalizacja w Pucharze Zdobywców Pucharów z Juventusem Turyn?
- Byłbym osobą bardzo zadufaną w sobie, gdybym powiedział, że w to wierzyłem. Owszem, będąc razem z Józiem Gładyszem szkoleniowcami na dorobku marzył nam się spektakularny wynik, ale nikt nie przypuszczał, że uda nam się to osiągnąć tak szybko i w takim stylu.
- Co było siłą tamtego zespołu?
- Byliśmy prawdziwą drużyną. Udało nam się stworzyć fajny kolektyw, w których 80 procent chłopaków wywodziła się z Gdańska. Po awansie do II ligi pozyskaliśmy trzech zawodników, Jurka Kruszczyńskiego, Maćka Kamińskiego i Olka Cybulskiego, którzy zostali od razu zaakceptowani przez kolegów. Do dzisiaj mówi się, że były to najlepsze transfery Lechii. Do tego towarzyszyło nam ogromne zainteresowanie kibiców, była atmosfera, były wyniki. Były też, o czym mało kto pamięta, problemy finansowe, ale to nie miało wpływu na postawę chłopaków.
- Co pan obecnie porabia?
- Na razie prowadzę tylko oldbojów Lechii. Wcześniej trenowałem Bałtyk Gdynia, ale odszedłem z tego klubu w dziwnych okolicznościach po wywalczeniu awansu do II ligi.
- Dlaczego dziwnych? Przecież każdy pracodawca ma prawo wybierać sobie pracowników.
- Ja tego nie neguję. Ma takie prawo, ale ważna jest też forma i czas. Miałem umowę do czerwca, ale prezes w rozmowie, której świadkami były inne osoby zapewniał mnie, że nadal będę prowadził Bałtyk, a podpisanie nowego kontraktu jest tylko kwestią czasu. Tymczasem działacze zatrudnili innego szkoleniowca, a ja zostałem trochę na lodzie. Przecież w żadnym klubie nie czekają na przyjście trenera do ostatniej chwili, tylko chcą tę kwestię jak najszybciej mieć za sobą. Kiedy odchodziłem z Gdyni wszystkie miejsca były już obsadzone. Czyli było pozamiatane.
Rozmawiał
Marcin Domański
< Poprzednia | Następna > |
---|
- 31/10/2009 17:37 - Rozmowa z Dariuszem Gobisem
- 31/10/2009 17:33 - Rozmowa z Andrzejem Głowackim
- 31/10/2009 17:31 - Rozmowa z Tomasz Kafarskim
- 31/10/2009 17:27 - Rozmowa ze Sławomirem Nowakiem
- 22/10/2009 09:53 - Mówi:Ivans Lukjanovs
- 22/10/2009 09:38 - Rozmowa z Januszem Kaczmarkiem
- 25/09/2009 10:12 - Polacy mają gust