Niedawna wizyta Eriki Steinbach na Pomorzu wzbudziła wiele emocji, choć obyła się bez większych skandali. Nie zmienia to niczego w ocenie tej postaci. Zbyt często koncentrujemy się na poszczególnych czynach czy wypowiedziach Steinbach, podczas gdy prawdziwym problemem jest samo jej istnienie na scenie politycznej.
Podstawowym faktem, jaki często umyka polskim komentatorom, jest to, że nie mamy do czynienia z przypadkowymi wybrykami nieodpowiedzialnej jednostki, kogoś na kształt niemieckiego Palikota. Steinbach jest elementem długofalowej polityki konsekwentnie realizowanej przez niemiecką wspólnotę polityczną, włącznie z agendami niemieckiego państwa.
Najłatwiej prześledzić ten proces na przykładzie budowy centrum przeciw wypędzeniom. Był to pomysł autorstwa Związku Wypędzonych, początkowo ostro oprotestowany między innymi przez rządy Polski i Czech. Pomimo to władze republiki federalnej powoli, ale konsekwentnie, dążą do jego realizacji. Podgrzanie sporu nastąpiło wraz z doniesieniami o planowanym mianowaniu Eriki Steinbach do rady fundacji „Widoczny znak” mającej zarządzać centrum. Gorące protesty polskiej dyplomacji, w które zaangażował się osobiście Władysław Bartoszewski, doprowadziły do sukcesu – zablokowania nominacji Steinbach. Tak oczywiście mógłby sądzić tylko bardzo naiwny obserwator.
Oto bowiem projekt, w istocie autorstwa Steinbach i jej Związku Wypędzonych, postępuje nadal z poparciem i z finansowaniem niemieckiego rządu. Przedstawiciele „wypędzonych” mają znaczący wpływ na sposób jego realizacji, zasiadają w organach fundacji „Widoczny znak” i mogą skutecznie dążyć do realizacji przez nią poglądów Steinbach. Jakie ma przy tym znaczenie, czy akurat ona osobiście zasiada we władzach fundacji czy nie? Tak czy tak jej koncepcje są realizowane przez niemieckie państwo.
To są elementy szerokiego i złożonego procesu. Popatrzmy na inne elementy owego procesu: kolejne dzieła popkultury przedstawiające losy niemieckich ofiar II wojny światowej: bombardowanie Drezna, zatopienie „Wilhelma Gustloffa” itp. Niemiecka opozycja przeciwko Hitlerowi doczekała się już chyba większej ilości filmów, książek i opracowań niż było Niemców działających w owej opozycji. Znacząca część tych utworów powstała jako świadome działanie niemieckiego państwa jeżeli nie bezpośrednio to za pomocą różnorakich fundacji czy niemieckiej telewizji publicznej.
Po prostu powszechna świadomość niemieckiej odpowiedzialności za zbrodnie II wojny światowej stoi w sprzeczności z interesami niemieckiego państwa. Powoduje sytuację, w której republice federalnej mniej wolno (np. brak stałego przedstawiciela w Radzie Bezpieczeństwa ONZ) a więcej się od niej wymaga (chociażby zapłaty kolejnych odszkodowań i reparacji). Dlatego w długofalowym interesie Niemiec leży rozmywanie kwestii odpowiedzialności, wskazywanie z jednej strony, że zbrodni wojennych dokonywali bliżej niesprecyzowani narodowo „naziści” (którzy nie wiadomo skąd się na świecie wzięli), a z drugiej, że wśród Niemców było nie mniej niż wśród innych narodów ofiar wojny.
W taką politykę doskonale wpasowuje się działalność Steinbach. Po pierwsze, tak jak w wypadku centrum wypędzonych, służy jako owa koza z anegdoty o rabinie – wypuszczenie Steinbach z jakimś skrajnie rewizjonistycznym postulatem a następnie jego utrącenie, pozwala na spokojną realizację postulatów nieco łagodniejszych, ale nadal zdecydowanie rewizjonistycznych.
Po drugie, Steinbach swoimi wypowiedziami i działaniami wprowadza i podtrzymuje w publicznym obiegu opinie i postawy, których w obecnej chwili nie mogą popierać niemieckie czynniki oficjalne, które w dzisiejszych czasach przywódcom poważnego państwa po prostu nie uchodzą – ale których podtrzymywanie leży w interesie Niemiec jako pozostawienie opcji na przyszłość. Czasy przecież mogą się zmienić. Nawiasem mówiąc można naszym zachodnim sąsiadom pozazdrościć tego poczucia ciągłości interesu państwa. Tego, że rządy zmieniają się co kilka lat, koniunktury geopolityczne co kilkadziesiąt lat – a niemiecka wspólnota polityczna ma być wieczna i już dziś wypracowuje opcje, które mogą się okazać przydatne w innych czasach, dla przyszłych pokoleń. Straszliwie to kontrastuje z krótkowzrocznością i powierzchownością polskiej polityki, która jest w stanie sprawy istotne w kontekście dziesięcioleci odpuszczać nawet nie za realne zyski na dziś, ale za kilka pochwał w zagranicznej prasie i ordery od zagranicznych fundacji.
Przykładowo, przy całym wzruszeniu pojednaniem Kohla i Mazowieckiego w Krzyżowej i historycznym osiągnięciem zjednoczenia Niemiec – dyplomacja RFN nie zaniedbała uzyskania w traktacie o dobrym sąsiedztwie wyjątkowych przywilejów dla niemieckiej mniejszości w Polsce, tworzących z niej nieomal podmiot prawa międzynarodowego. Czy trzeba dodawać, że w tym samym czasie polska dyplomacja oszołomiona tymi samymi uściskami nie dopilnowała analogicznych praw dla mniejszości polskiej w Niemczech – ba, nie dopilnowała nawet faktycznego zniesienia dekretu Goeringa o odebraniu Polakom w Niemczech praw mniejszości narodowej (który to stan trwa do dziś).
Steinbach więc, w długofalowej polityce Niemiec, służy nie tylko jako jeden z elementów rozmywania odpowiedzialności za II wojnę światową dziś, ale również służy pozostawieniu iluś spraw (chociażby roszczeń majątkowych) jako otwartych. Steinbach pełni rolę niemieckiego buta w drzwiach, których obecnie nie można otworzyć – ale nie da się też definitywnie zamknąć. Nie muszę chyba udowadniać, że utrzymywanie sytuacji, w której Ziemie Zachodnie są w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób traktowane jako obszar specjalnego zainteresowania i specjalnych interesów Niemiec uderza wprost w polską rację stanu. W naszym interesie jest całkowite zamazanie odrębności tych ziem od reszty terenów Polski (chociażby odrębności w stosunkach majątkowych). Oraz oczywiście podtrzymanie jasnego podziału historycznego na narody agresorów i narody ofiar w II wojnie światowej. Mówiąc krótko – swoją działalnością Erika Steinbach uderza wprost w polski interes narodowy i nie możemy zamykać oczu na okoliczność, iż robi to ze stałym, aczkolwiek nieoficjalnym i często pośrednim poparciem niemieckiego państwa. A mówimy o osobie, której kariera polityczna zaczęła się w latach 70-tych od ostrego sprzeciwu wobec uznania przez RFN granicy na Odrze i Nysie.
Tym bardziej, że jako się rzekło czasy się zmieniają i bywają różne. Nie można na przykład wykluczyć rozpadu wspólnoty europejskiej (chociażby na tle problemów gospodarczych) i powrotu do polityki ostro stawianych, nawet nie maskowanych jak obecnie, interesów narodowych. Nasi zachodni sąsiedzi mają już teraz gotową narrację i na takie czasy, a wypracowuje ją właśnie Erika Steinbach.
Marcin Horała
wiceprezes Powiernictwa Polskiego
- 23/06/2011 14:01 - Jaworski: Tusk zakazał nikt w Boże Ciało nie przyszedł
- 16/06/2011 19:57 - Albertowicz: Skauting leży
- 08/06/2011 22:15 - Jacek Pauli: Żarty się skończyły
- 07/06/2011 00:00 - Albertowicz: Polskie hokejowe piekiełko
- 02/06/2011 10:26 - Albertowicz: Ogórki i spekulacje
- 26/05/2011 10:19 - Albertowicz: A w Gdańsku "wszyscy" zadowoleni
- 23/05/2011 16:32 - Formela: Plajta Boba
- 17/05/2011 13:51 - Albertowicz: Bojkot kadry, czyli kibice pokazują siłę
- 12/05/2011 08:49 - Albertowicz: Jak zbudować silnego Trefla
- 06/05/2011 17:24 - Tusk – Pierwszy „Kibol” Rzeczpospolitej