Piłka rzucona z prawego skrzydła „Kuba” Cirkowski mały taki kieszonkowy grajek, więc przeszła nad nim i po koźle raptem odskoczyła, jakby tylko delikatnie muskając błotnistą płytę boiska. Ledwie przez moment była bezpańska. Dziekanowski czyhał przez cały mecz na taką okazję. Skoczył jak rasowy miler na ostatniej prostej. Trzy, cztery krótkie, energiczne kroki i okpił sforę ścigantów. Wszedł po skosie na pole karne, jeszcze moment a…
Czyżniewski obserwował tę akcję od początku. Zresztą każdą. Bo w mazistej lodowej kaszy piłka harcuje nie gorzej niż latawiec w podmuchach wiatru. Więc od razu wiedział, że po tym koźle „Kuba” będzie przegrany. Z boku biegł jeszcze Wiesiek, ale nie mógł zdążyć. Pomyślał, że ten pojedynek trzeba wygrać: twarzą w twarz z chłopakiem, który dworował sobie niedawno z obrońców Interu. Tylko tyle na więcej nie miał czasu. Podszedł na piąty – szósty metr od bramki. Darek był już w polu karnym, szedł trochę z boku, od jego lewej ręki. Brakowało mu czterech kroków, gdy napastnik się zdecydował. Osaczony przez zajadle goniących go obrońców, musiał coś wybrać. Strzelił miękko, pasówką, właśnie na lewą rękę. Bramkarz już się kładł, gdy piłka zawadziła o napięte palce lewej dłoni. Prawą ją przyklepał. Była jego. Nie przeszła. Gdyby „Dziekan” zaryzykował lekki, półgórny strzał w prawy róg, Bałtyk przegrałby pewnie drugi mecz w tym sezonie, a bramkarz Czyżniewski…
Andrzej Czyżniewski (w niebieskiej koszulce) podczas majowego meczu dla Hospicjum na PGE Arena
Być może coraz częściej myślałby o wypieku pączków. W końcu to żaden wstyd dla futbolisty być mistrzem cukiernictwa. No, chyba że wypieki zakalcowate. Wtedy lepiej zaufać kobiecej praktyce. Wstydzić się nie musi. Tort marcepanowy, który przed wysoką komisją musiał zmajstrować, smakował ponoć egzaminatorom jak wyroby Bliklego. Uwierzył im na słowo, bo jedno czego nie znosi organicznie, to właśnie słodyczy.
O 6 rano jest już w cukierni. Potem dopiero jedzie na trening. Uchodzi, zresztą słusznie za dwuzawodowa. Oba fachy traktuje poważnie, więc koledzy trochę docinają. Może po prostu zazdroszczą tej życiowej stabilizacji? Pierwsza jednak nadal jest piłka. Gdy ma się 33 lata, to owszem doświadczenie, rutyna mogą pomóc, ale dopiero wtedy, kiedy będziesz szybki, sprawny, gibki. To wymaga pracy. A praca bramkarza bywa wyjątkowo znojna., błędy zaś, wyjątkowo spektakularne, jakby widzom jako meczowy przysmak serwowano.
"Czyżyk" w efektownej paradzie
Nie jest bramkarzem doskonałym. Przyznaje, że paru spraw w tym zawodzie nie dopatrzył należycie, wyrzutu piłki ręką na przykład. Ma siłę, mógłby cisnąć ją daleko, pod środkową linię, dać sygnał do kontrataku. Niestety raz i drugi nie wyszło, zmysłu orientacji nie ma, chyba nie wyćwiczony, w porę nie odkryty. Za to w bramce czuje się wybornie. Łapie na linii takie piłki, ze frajerom odbiera mowę. Sam na sam napastnik też ma niewielki szanse, no chyba że drybler taki jak Darek. Idzie zawsze do końca, bez strachu, aż do nóg szarżującego gracza.
Czasem wydaje się, że nie ma litości. Że wychodzi tak jak Schumacher, żeby zniszczyć, odebrać wiarę. Sponiewierał tak Karasia. Poszedł na styk, na zdarzenie. I to ich, znaczy Bałtyk, uratowało. Piłka trafiła w biodro, podskoczyła wyżej i farfoclem opadła za poprzeczką. Do Karasia potem biegło dwóch panów z walizeczką.
Czyżniewski się uśmiecha. Jakby przekornie. Opowiada taka historię – grał wtedy jeszcze w Bydgoszczy, w Zawiszy. Mieli w drużynie dwóch chłopaków z papierami na granie. Jeden skończony wirtuoz, żongler, strzelec, drybler, taktyk, słowem jakby od kołyski naznaczony boiskiem. I drugi tez niezły, ale przy pierwszym jakby bladziutki. Dwaj chłopcy z czerwonymi czuprynami: Krzysztof Całus i Zbigniew Boniek. Wystarczyło jednak, że na meczu ktoś krzyknął ty rudzielcu! – Całus mógł zejść z placu. Boniek przeciwnie, zagrywał wtedy jeszcze lepiej, a potem spokojnie podchodził do trybuny i dokładnie pokazywał, co mu można zrobić. Taki był i taki pozostał.
I dlatego piłkarz – tłumaczy Czyżniewski – jeśli chce pokazać się, musi być jednak przygotowany na draństwo i podjąć walkę według bezwzględnych reguł. I napastnik, i bramkarz uczestniczą w niej świadomie na tych samych zasadach, podejmując to samo ryzyko. Cena bywa różna. W jego przypadku był to wstrząs mózgu, utraty przytomności. Ostatnia w Szczecinie, Hawrylewicz – nie dość, że strzelił im dwie bramki, to jeszcze przyłożył mu prosto w splot słoneczny. Akurat gdy się ocknął, przygotowywano zmianę. Mimo to grę kontaktową podejmuje zawsze. Chyba nawyk z hokeja. Ślizgał się wtedy w polu a na lodzie, wiadomo najmniej kontuzji mają ci, co bodiczków nie szczędzą. To mu zostało i na swoim przedpolu nie on, jego gospodarz czuje strach.
Teraz, gdy z Bałtyku odeszli Walczak i Gierszewski, jego rola w obronie jest znacznie ważniejsza. Tym bardziej, że to drużyna milczków, trochę zbyt cichych i niemrawych chłopaczków. Grał kiedyś w Arce z Musiałem. Gdyby ktoś Adamowi zasznurował usta, nie byłoby piłkarza, który w najgorętszych chwilach na Wembley luźno zagrywał piłkę pietą. W polu musi być ktoś, wyznaje Czyżniewski kto warknie, przywróci porządek, w chwilach gdy nie idzie, gdy z kolektywu robi się rumowisko. A że on krzyczy najwięcej? Proste, nie lubi przegrywać. W ogóle, czy to w cymbergaja czy w lidze. Dlatego chce, żeby wszyscy żyli spotkaniem.
Przed sobą ma zaś czterech spokojnych ludzi, do tego niezbyt jeszcze doświadczonych. Zenek – dobra technika, rutyniarz, trudny do przejścia, ale kiepsko strzelający: Darek – kiedyś wahadłowy pomocnik, dziś próbowany zamiast Mirka, który płaci za lata spędzone u możnych na ławie; Mietek – artysta, drepcze kroczkiem szczwanego lisa, gdyby był wyższy mógłby grać u Piechniczka; i Wiesiek – ten z kolei ma serce do walki, ale fauluje za często. Kiedyś defensywa była ich atutem, teraz starają się trzymać piłkę jak najdalej. Muszą, bo punkty trzeba zbierać, a nie oddawać innym kolekcjonerom.
Gdyby nie wierzył w powodzenie tej zabawy, oddałby sprzęt do magazynu. Są zbyt słabi finansowo, żeby sprostać rygorom, tym ukrytym, pozaboiskowym, gry o ligę. Wyniki pierwszej wiosennej kolejki świadczą, że interes kręci się jak dobra ruletka. Kilku potentatów złotówkowych nie żałuje grosza. Bałtyk im dorównać na tym specyficznym polu nie może, ale tez muszą starać się prowadzić aktywniejszą, powiedzmy, politykę. Jednak tak naprawdę to pozostaje im boisko.
Przypominają trochę stary warsztat rzemieślniczy, długi czas niedoinwestowany, w którym skorodowały najważniejsze tryby. Konserwowane doraźnie jakoś funkcjonowały, wzmacniane od przypadku do przypadku, byle tylko zyski były na koncie. Cóż brakowało pieniędzy, by mogli grać Urban, Iwan i paru innych. Dzisiaj Wybrzeże nie jest atrakcyjne i dlatego, sami o tym wiedzą, w ich składzie nie ma artystów a nazwisk nie skandują młodociani fani.
A Darka musiał wyłapać. Założyli się w grudniu na wczasach w Zakopanem. Do tej pory oszukał go pięć razy. Więc się zawziął. Kiedyś w Lublinie sędzia wydrukował karnego dla Motoru. Poszedł do Iwanickiego: ten kant to już przesada, nie strzelisz tego. Też wtedy zawziął się. Złapał jedynego swojego karnego w lidze.
W Gdyni zatrzymał Dziekanowskiego, uratował punkt. Tylko tyle, taka rola bramkarza.
Marek Formela
Dzienniku Bałtyckim - Rejsy, 21.03.1986 r. nr 68.
- 19/07/2013 18:56 - ZAPARKUJ w Parku Oliwskim. W ten weekend!
- 19/07/2013 17:23 - Nie ma ostatecznej wersji raportu CBA o majątku prezydenta Gdańska
- 19/07/2013 17:16 - "Olena" najlepszym filmem krótkometrażowym SOPOT FILM FESTIVAL 2013
- 19/07/2013 16:13 - Miasto dźwiga tunel za dwa procent udziałów
- 19/07/2013 16:07 - W Gdańsku o 33 proc. wzrosła liczba rowerzystów
- 18/07/2013 13:42 - Duda do Borusewicza: Nikczemność i świństwo
- 17/07/2013 14:03 - Odwołana dyrektor NFZ dziękuję
- 17/07/2013 13:05 - Tramwajem na Piecki Migowo
- 17/07/2013 09:32 - 753 Jarmark św. Dominika
- 17/07/2013 09:10 - Na Pomorzu miliony na auta służbowe