Konieczny jest zwrot ku mieszkańcom, traktowanym przez włodarza jak najemcy
Z Karolem Rabendą, wiceprezesem partii Porozumienie, sygnatariuszem porozumienia Koalicja dla Gdańska rozmawia Artur S. Górski
- W przedwyborczym dyskursie w Gdańsku pojawiają się nazwiska kilku kandydatów do startu w rywalizacji o fotel prezydenta miasta. Atutem mają być znane nazwiska, tyle że znane szerzej z działalności w Gdańsku ojców tychże pretendentów. A jaki plan dla Gdańska ma Karol Rabenda?
- Ten plan można w skrócie zdefiniować jako miasto zwrócone w stronę mieszkańców. Pilnej korekty wymaga polityka urzędu, skierowanie jej w stronę mieszkańców. Ważne decyzje dla miasta i jego obywateli są od lat podejmowane w gabinetach prezydenta i jego najbliższej ekipy. O wiele rzadziej ścierają się racje w dyskusji publicznej, czyli de facto decyzje nie zapadają w wyniku debaty na naturalnym jej forum, jakim powinna być Rada Miasta. Mieszkańcy są traktowani jako najemcy, którzy mają z większym lub mniejszym smakiem konsumować decyzje włodarzy, ustawiających się w roli właścicieli miasta.
- Mówi pan o filozofii zarządzania miastem. Plan wyborczy oparty o parkingi i buspasy to jednak niewiele jak na ambitną aglomerację. Czy jest szansa by w Gdańsku pojawili się poważni inwestorzy, czy też jesteśmy skazani li tylko na biurowce, w których miejsce pracy opiera się na wtyczce do komputera lub na dostępie do Wi-Fi?
- Znamy wartość nowych technologii i wartość innowacyjnych wytworów. Podobnie jak inwestycji w infrastrukturę czyniącą miasto łatwiejszym do życia. Tak się nie zadziało. Szkoda. Przecież przez lata w „centrali” rządziła opcja przyjazna obecnemu gdańskiemu prezydentowi, z nim politycznie skoligaceni ludzie. Niewiele jednak dla miasta i mieszkańców z tego wynikało. Zabrakło pomysł na miasto. Bo tym nie jest nasycenie przestrzeni miejskiej owymi biurowcami, do których trzeba dojechać, czy sprzyjanie firmom deweloperskim.
- Ależ Gdańsk miał wyjątkowy pułap startu. Porównując zmiany, ich zakres, od 1990 roku, które dokonały się w Gdańsku z Lublinem czy Białymstokiem, to ów gdański progres nie jest już tak okazały…
- I ów sukces, ten mit gdański, blednie. Jest potencjał, a zaplecze decyzyjne w Warszawie było przez co najmniej lat osiem. Wynik w wyścigu wielkich miast jest poniżej naszych ambicji i oczekiwań mieszkańców.
- Może zabrakło napędu ze strony intelektualnego potencjału szkół wyższych? Są nowe budynki. Z poziomem kształcenia kadr nie jest chyba najlepiej, bo uczelnie w rankingach są daleko…
- Uczelnie gdańskie mają spory potencjał. Zwróćmy uwagę choćby na Politechnikę Gdańską. Uczelnie są autonomiczne i radzą sobie całkiem nieźle na tle innych w kraju. Dużo gorzej jeśli porównamy z uczelniami europejskimi. Rankingi są dla nas nieprzychylne. Wypadamy po prostu mizernie. Wspomniałem politechnikę bo szansę upatruje też w sojuszu nauki z biznesem. Gdańsk powinien być miastem studentów…
- Którzy znajda miejsca pracy w magistracie? Urząd zatrudniający ponad 1100 urzędników to poważna machina. Bywa biurem podróży, czasem redakcją. Po wyborach wystarczy przestawienie wektora?
- Przez z górą 20 lat panowania jednego włodarza, co już samo w sobie jest patologią, pomijając wątki aferalne związane z prezydentem, rodzi się scementowanie układów, jak i brak odpowiedzialności. My, ze standardami prezentowanymi przez gdańskie władze zostaliśmy w latach 90. Przecież osoba z zarzutami powinna pożegnać się ze stanowiskiem. Po prostu odejść.
- Czy zadziała żelazna miotła?
- Przecież był skandal z liczeniem głosów przy budżecie obywatelskim, przy narzucanych strefach płatnego parkowania, czy w końcu temat propagandowego rozbudowanego miejskiego portalu pochłaniającego gigantyczne pieniądze, czy w końcu kłopoty wymiaru sprawiedliwości z samym szefem urzędników, z prezydentem Adamowiczem, którym służby i sądy zajmują się od czasu premierostwa Donalda Tuska. Tak się nie da sprawnie rządzić. Propaganda nie wystarczy. Konieczna jest zmiana samego podejścia do zarządzania. W tej krainie z lat 90 tkwimy w standardach, które sprawiają, że część mieszkańców stwierdza: „co tam! Włodarz ma problemy z rozliczeniem majątku, ale jaki jest taki jest, przecież jest jednak prezydentem, my go znamy”. W standardach obowiązujących przecież w innych regionach byłby ktoś taki wyeliminowany z życia publicznego.
- Czyli Gdańszczanom udaje się narzucić myślenie rodem z prowincji dawnej Rosji, z ukazami, z mentalnością usłużną wobec „wszechmocnego rewizora Chlestiakowa”?
- Tak silna jest siła przyzwyczajenia i propagandy oraz efekt układów towarzyskich, politycznych, gospodarczych i finansowych. Taki sposób rządzenia jest dlatego wygodny.
Przy braku debaty publicznej, nie ma dialogu z opozycją, a rozmowy od czasu do czasu z mieszkańcami są tylko parawanem to nie dziwmy się skutkom. Prezydent Adamowicz jeśli rozmawia to z własnym środowiskiem, przez własne media. Tak nie buduje się wartości życia publicznego i umykają z pola widzenia władzy codzienne problemy.
- 19/02/2018 08:54 - Bunt gdańskiego barona - Adamowicz sam(o)rządzi
- 18/02/2018 20:56 - Beton na boiskach AWFiS
- 15/02/2018 18:38 - Oświadczenie Piotra Dudy
- 08/02/2018 16:26 - Co ustali prokurator? - Grunwaldzka 597
- 06/02/2018 08:40 - Tlen jako opium?
- 06/02/2018 08:21 - Impulsy płyną z Tel Awiwu - wywiad z Leszkiem Millerem
- 06/02/2018 08:18 - Prezes Obajtek z Energi do Orlenu
- 02/02/2018 14:42 - Na wokandzie sądu w Wejherowie - "Dla Gazety Gdańskiej " : Poszkodowana Natalia Nitek komentuje w sprawie obelżywych zachowań Hansa G.
- 31/01/2018 20:57 - Odpowiedź Miasta na interpelację nie satysfakcjonuje radnej Anny Wirskiej
- 31/01/2018 19:16 - Bożena Sikorska: Wolne niedziele – wreszcie czas dla rodziny