Z Romanem Korbanem, urodzonym na Huculszczyźnie mieszkańcem Gdańska i Gdyni, średniodystansowcem i trenerem lekkoatletycznym, mistrzem i rekordzistą Polski, olimpijczykiem z Helsinek w 1952 roku startującym w biegu na 800 m, od 1980 r. mieszkańcem Sydney rozmawia Artur S. Górski
- W 1952 roku Zygmunt Chychła – gdański bokser, przywiózł pierwszy po wojnie polski złoty medal olimpijski. Żegnano was wtedy hucznie przed wyjazdem na olimpiadę?
Roman Korban: W 1952 roku olimpijczyków w Gdańsku ani na całym Wybrzeżu nikt nie żegnał. W 1952 roku Gdańsk przeżywał zgoła inne atrakcje. To był rok, w którym 2 stycznia ruszyła kolejka elektryczna w kierunku Sopotu, do Wyścigów, po jednym torze. To był rok, w którym ulice Piwna i Szeroka trochę odgruzowano z ruin i fundamenty położono pod kamienice Starego Miasta. Jedną z super sportowych sensacji na terenie Gdańska w 1952 roku był bieg uliczny „Głosu Wybrzeża”, który zgromadził blisko tysiąc zawodników sprawnych w pracy i gotowych do obrony socjalistycznej ojczyzny. Te tematy wypełniały wówczas łamy prasy. Więcej było w niej apeli o udział w wykopkach ziemniaczano- buraczanych niż helsińskiej olimpiady.
- Jest pan autorem kilku książek o historii sportu. Pochodzi pan z terenów południowo-wschodniej Rzeczpospolitej. Jak trafił pan na Wybrzeże?
Roman Korban: Urodziłem się w Nadwórnej, miejscowości w województwie stanisławowskim. O historii tych terenów wiele się nie mówiło. W Polsce ludowej o to nie dbano. Przed wojną na Huculszczyźnie była bieda z nędzą. Wtedy roboty szukało się w COP i nad morzem, gdzie inżynier Kwiatkowski budował Gdynię. Ojciec mój wyjechał do Gdyni i po dwóch latach przysłał nam pieniądze na bilety do Gdyni. To była sensacyjna podróż. W 1939 ojciec pojmany został do obozu w Westfalii, a nas Niemcy wyrzucili z Gdyni. Całą wojnę szwendaliśmy się po Generalnej Guberni. Wróciliśmy w 1945 roku do naszej gdyńskiej doli i niedoli.
- Dzisiaj zachowuje pan niespotykaną kondycję i pogodę ducha. Czy sport jest tego przyczyną?
Roman Korban: Jest taki naiwny wierszyk „Ktoś kto biega całe życie - ten się czuje znakomicie”.
- W 1980 roku zabiegł pan do Australii. To była ucieczka?
Roman Korban: Nie, tak bym tego nie nazywał. Nie buduję legend. Wyjechałem, ale nie w charakterze uciekiniera politycznego. Wcześniej zacząłem wyjeżdżać. Po prostu udawałem pisarza (śmiech). Pisałem na temat historii sportu polonijnego. Amerykanie są czuli na punkcie promocji. Nawet jak mi się wiza przeterminowała to Ameryka dawała mi prawo wjazdu.
- W Australii był pan czynnym trenerem?
Roman Korban: Sport niestety porzuciłem. Australijczycy forują swoich znanych trenerów. Od 1980 w Sydney ukończyłem rehabilitację ze specjalnością "kontuzje kręgosłupa". Pracowałem w klinice rehabilitacji. Dawało mi to niemałą satysfakcję. Okazało się, że to taka moja kolejna sympatia…
fot. Włodzimierz Amerski
- 11/07/2012 18:20 - Awizowane składy na mecz w Zielonej Górze
- 10/07/2012 20:57 - Arka Gdynia: Przygotowania starszyzny w cieniu sukcesu juniorów
- 10/07/2012 16:58 - Bieniuk po latach wraca do Lechii
- 10/07/2012 16:50 - Kolejne osłabienie Trefla Sopot
- 10/07/2012 09:23 - SWC: Kangury w finale, Anglicy i Czesi w barażu
- 09/07/2012 12:36 - Gdańska „13” na Olimpiadę
- 08/07/2012 13:03 - Z Sopotu na londyńską olimpiadę – reprezentacja 4+1
- 08/07/2012 11:43 - SWC: Rosjanie pogodzili Polaków i Duńczyków
- 08/07/2012 09:34 - Niemcy wygrali Puchar Narodów w Sopocie
- 06/07/2012 21:27 - SWC: Półfinał wielkich nieobecnych