Każdej wolnej chwili wyciągał gdzieś z wewnętrznej kieszeni zniszczony, skórzany portfelik, a stamtąd fotografię młodej, ładnej dziewczyny. Jasna blondynka, z figlarnym kosmykiem wiszącym u czoła, z noskiem zadartym w górę i biało-lśniącymi zębami, z rozchylonymi z lekka wargami w niewinnym uśmiechu. Tylko oczy, jasne, poza figlarną iskierką kryły w głębi jakby zadumę jakąś, bojaźń przed czymś niepewnym, nienazwanym. Może to było przeczucie nadchodzących dni, może nieomylny instynkt kochającej duszy kobiecej…
Teraz stał, wpatrzony dłużej niż zwykle w obraz tych oczu. Nie słyszał zda się szalejącej wokół nawałnicy ogniowej.
Kolega z boku zerknął raz, drugi. Wreszcie nie wytrzymał.
- Szlag by się trafił z twoim patrzeniem. Ciągle w nią gały wylepiasz. Żal ci może, że wczoraj o 5-ej żeśmy się nie poddali. 12 godzin wyznaczonych w rozkazie przecie minęło. Z czystym sumieniem można było wywieszać białe gacie…
Rzucił się jakby rażony ogniem. Dłoń z karabinem wzniosła się groźnie, niepohamowanie ku górze. Spokojne, zadumane oczy grzmotnęły błyskawicą. Nos, jedyny biały w umorusanej twarzy wtórował wargom.
- Ty – rzęził nieledwie, ciężko dysząc - jeszcze słowo…
- Żartowałem przecież, znamy się nie od dziś - uspokajał kolega.
- Bo wiesz, wiesz przecież, że dziesięć razy trupem bym padł i dziesięć razy bym miał zmartwychwstać, to bym tu wracał. To przecie, zrozum, dla polski, i dla niej… dla Hanki…
- Uwaga. Natarcie wroga… – zagrzmiał głos komendy.
Już nie pamiętali burzliwej rozmowy sprzed chwili. Uwaga cała, myśl, dusza – wszystko to skupiało się w jednej woli i jednym pragnieniu – nie dać się, odeprzeć jeszcze raz wroga, i jeszcze raz i jeszcze. Aż do ostatka, dopóki wzrok będzie patrzał, dopóki ręka zdoła naciskać spust, dopóki przytomność nie zawiedzie…
Koło godziny pierwszej w południe drugiego dnia września nastąpiła zupełna cisza. Ustały działania bojowe.
Z niepokojem patrzył żołnierz polski w tę ciszę. Gorączkowo, raptownie przełykał jedzenie, ostatnie gorące jedzenie w znojnych dniach bezpamiętnej walki.
Nad Westerplatte stało mocne, południowe słońce. Rozgrzane powietrze przepływało lekkimi falami. W delikatnym, łagodnym wietrze smutnie jakoś i tęskno szemrały okaleczone drzewa. Lekką morką marszczyły się fale. Nad las ośmieliła się nadlecieć jakaś zbłąkana wrona.
Dziwny był ten spokój chwilowy. Groźny a tajemniczy. Nad kanałem błyskała w słońcu sylwetka „Schleswig Holstein”. W koszarach cicho pojękiwali ranni. Sztabowy lekarz biegał od jednego do drugiego, potem znów do apteczki, i znowu do rannych. Z głowę się chwytał z rozpaczy – już w drugim dniu zabrakło opatrunków, niezbędnych bandaży i waty. Wszystko zostało w niedopuszczonym przez Niemców jeszcze 28 sierpnia pociągu amunicyjnym.
Punkt opatrunkowy mieści się w piwnicy koszar. Ciemno tam i wilgotno. Chorzy leżą spokojnie. Któryś się modli po cichu. Na ścianie czernieje krzyż z jasną sylwetką Chrystusa.
W koszarach żołnierze zluzowani przed chwilą z placówek i wartowni. Ktoś śpi. Któryś najspokojniej czyta. Przy oknie stoi starszy strzelec wpatrzony w fotografię swojej Hanki. Coś do niej szepce. Kolega obserwuje go spod oka i wzrusza ramionami. Ale po chwili sam gmera po kieszeniach, wydostaje fotografię małego chłopaczka, spogląda na nią z westchnieniem i jakby zawstydzony i zły na siebie za „głupie sentymenty” szybko ale starannie chowa z powrotem.
W przyległej izbie głośno za to i gwarno. Dym papierosowy gęstym obłokiem wznosi się ku powale.
- Palcie chłopcy, bo coś mi niedobrze wygląda ten spokój. Czuję, że będzie mocno gorąco. Może, cholera, ostatni raz palicie…
– Psiamać, zakajane (zawzięte) szwaby, wojny się im zachciało. Ale i tak w d… dostaną.
- Czy tylko, zanim to ujrzysz, sam kity nie wyciągniesz? – warknął ktoś gniewnie w odpowiedzi.
Na chwilę zaległo milczenie. Każdy coś ważył w sobie. Sytuacja była rzeczywiście tragiczna. Jak można było zorientować się z komunikatów radiowych, na posiłki nie można było liczyć. Niemcy uderzyli z takim impetem, że całe siły należało im rzucić na odpór. Trudno było myśleć o małych odcinkach.
Ciszę przerwał porucznik, stojący w drzwiach wiodących z przyległej kwatery:
- Co u was tak cicho, chłopaki? Zaśpiewajcie cokolwiek, a mocno, niech fryców szlag trafi ze złości. Podali przez radio, że Gdańsk już ich. Nieprawda, bo my tu jeszcze siedzimy.
Karabin maszynowy
to idealna broń,
i każdy chłop morowy
chętnie się garnie doń
grzmotnęło zaraz po sali. Pewnie niosła się pieśń ta daleko do stanowisk niemieckich. Dziwnym mogły się im wydać wesołe jej, żywe słowa, im ponurym siepaczom. Trudno im było pojąć, by w takim potrzasku, jakim stawało się Westerplatte, mógł jeszcze ktoś śpiewać … Z satysfakcją za to wznieśli Niemiaszki oczy ku górze. Oto z hukiem, ze świstem 47 nurkowców „Stukasów” przypuszczało pierwszy atak bombowy na Westerplatte. Pociemniało w powietrzu. Huk ćwierćtonówek, złowrogi świst bomb zapalających – pomieszały się w jedno z łomotem burzonych murów, z sykiem i podmuchem wylatującej w górę ziemi, z trzaskiem łamiących się drzew. AÂÂ nad tym piekłem wzbijały się co chwila nowe złowrogie poświsty pikujących „Stukasów”. Nalot jak nagle nadszedł, tak nagle ustał. Ale z koszar nie popłynęła już nowa beztroska piosenka. Ciężkie były skutki ataku. Wartownia numer 3 przestała istnieć wraz z całą załogą. Zamilkły uszkodzone zupełnie moździerze. Przerwały się wszelkie wewnętrzne połączenia telefoniczne. Ciężko zburzone zostały kwatery. Odłamki bomb dosięgły nawet piwnicy gdzie leżeli ranni. Dochodzą teraz nowi...
Cisza po nalocie trwała krócej niż poprzednio. Rozpoczął się znowuż silny ogień nękający ze wszystkich kierunków. A potem znów natarcia, coraz mocniejsze, coraz silniejsze, ostatnie w tym dniu odparte zostaje tuż przed północą.
Obok siebie ułożono zabitych, śród nich starszy strzelec. Padł trafiony w płuca w chwili kontrataku z placówki „Fort”. Gdy przyniesiono go do koszar, po założeniu prowizorycznego opatrunku, ostatkiem sił prawa ręką sięgnął po szkaplerzyk i podniósł go sobie do ust. Wzrokiem błagał jeszcze o coś, bo mówić już nie mógł. Zrozumiano go. Najbliższy z kolegów odszukał i podał mu w lewą dłoń fotografię Hanki. Jeden brzeg postrzępiony był kulą i zalany krwią.
Umierający do ostatniej chwili patrzał i uśmiechał się. I tak trzymając w jednej ręce szkaplerzyk, w drugiej podobiznę ukochanej dziewczyny, przeniósł się hen, za Westerplatte, w Wolność i Niepodległość zupełną.
Kolega, z którym kłócił się dzisiaj rano, szlochał oparty o ścianę. Szlochał pierwszy raz w życiu. Dotąd umiał tylko śmiać się z łez...
Opracowanie graficzne Mariusz Hoffman
- 26/09/2021 14:51 - Rozstrzygnięcie konkursu „Fortepian Szopena”
- 21/09/2021 16:57 - Misiek & Taranek
- 14/09/2021 08:12 - U Berlewiego przy Senatorskiej w Warszawie
- 06/09/2021 15:13 - Gdańsk przez pryzmat - odsłona druga
- 29/08/2021 15:51 - Noc Muzeów „W Zaułku”
- 18/08/2021 19:34 - Eugeniusz Paukszta - WESTERPLATTE cz. 2
- 17/08/2021 13:00 - Piotr Jakubczak – malarz z Beskidu Śląskiego
- 16/08/2021 10:14 - Tadeusz Bałakier - pejzażysta w dawnym stylu
- 08/08/2021 14:23 - Sensens Andrzeja Lipniewskiego
- 30/07/2021 13:04 - Zaskakujący Stanisław Przybyszewski