Ryszard Czarnecki w tygodniku „Sieci”: Polacy, idźmy z Trumpem! » W nowym numerze „Sieci” Ryszard Czarnecki, poseł do Parlamentu Europejskiego w zaskakującym wywiadzi... O pożytku głupoty i jeszcze raz o budowie CPK » Nie musiałem zbyt długo czekać na odpowiedź, choć z góry wiedziałem, że taka będzie musiała nastąpić... T. Rakowski ocenia: Dwie drużyny w Gdańsku » O wyniku wyborczym PiS w Gdańsku, o rozłamie wewnątrz partii i kampanii, która była prowadzona dwuto... Gdańska rada: liderzy i outsiderzy » Dziś remanenty wyborcze. W Gdańsku najwięcej głosów do rady miasta uzyskała Aleksandra Dulkiewicz, k... Zmiana jednak jest możliwa » Wybory samorządowe przyniosły wiele niespodzianek. Druga tura w Gdyni bez udziału Wojciecha Szczurka... Nowa Rada Miasta Gdańska 2024-2028 » Koalicja Obywatelska zwiększyła swój stan posiadania w Radzie Miasta. Aż czterech radnych mniej będz... KO zyskuje dwa mandaty, PiS traci trzy w sejmiku pomorskim » W wyborach do sejmiku województwa pomorskiego zwyciężyła KO z wynikiem 43,84 proc. PiS uzyskało 25,7... Magdalena Czarzyńska-Jachim wygrała wybory na prezydenta Sopotu » Według danych Państwowej Komisji Wyborczej ze wszystkich sopockich obwodowych komisji, na Magdalenę ... W tygodniku „Sieci”: To bitwa mojego życia » Na łamach nowego wydania tygodnika „Sieci” Zbigniew Ziobro, były minister sprawiedliwości i prokurat... W Gdańsku Aleksandra Dulkiewicz wygrała w I turze » W Gdańsku w wyborach prezydenckich Aleksandra Dulkiewicz wygrał w I turze. Urzędująca prezydent uzys...
Reklama
Gdańska rada: liderzy i outsiderzy
piątek, 12 kwietnia 2024 15:13
Gdańska rada: liderzy i outsiderzy
Dziś remanenty wyborcze. W Gdańsku najwięcej głosów do rady
Energa Wybrzeże nie dogoniła Wilków
poniedziałek, 15 kwietnia 2024 14:24
Energa Wybrzeże nie dogoniła Wilków
Po fatalnym początku meczu Energa Wybrzeże goniła Cellfast Wilki
Bolesna porażka Lechii, Jaguar znów zwycięski
piątek, 12 kwietnia 2024 15:35
Bolesna porażka Lechii, Jaguar znów zwycięski
I LIGA FORTUNA
Radość w Gdyni, niepokój w Gdańsku.
Lechia odzyskała pozycję lidera
niedziela, 14 kwietnia 2024 16:59
Lechia odzyskała pozycję lidera
Lechia wykorzystała potknięcie Arki i odzyskała fotel lidera.

Galeria Sztuki Gdańskiej

W tonacji ekspresji Stefana Szmaja
niedziela, 07 kwietnia 2024 14:42
W tonacji ekspresji Stefana Szmaja
Ostatnio trafił w moje ręce linoryt polskiego ekspresjonisty

Sport w szkole

Rozdano medale w wioślarstwie halowym
sobota, 30 marca 2024 16:46
Rozdano medale w wioślarstwie halowym
22 marca w hali sportowej Szkoły Podstawowej 94 po raz kolejny

"Gdańska" w antrakcie

Nagrody teatralne rozdane
środa, 27 marca 2024 14:20
Nagrody teatralne rozdane
Z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru rozdano jak co roku nagrody
Powstaniec z Gdyni
piątek, 05 stycznia 2024 16:35
Powstaniec z Gdyni
„Powstaniec 1863”- to długo oczekiwany film o wielkim bohaterze

Muzeum Stutthof w Sztutowie

2076 dni obozu pod Gdańskiem
piątek, 16 września 2022 18:15
2076 dni obozu pod Gdańskiem
Obóz koncentracyjny Stutthof wyzwoliły wojska III Frontu

Foto "Kwiatki"

Zimowe oblicza Trójmiasta
sobota, 13 lutego 2021 11:08
Zimowe oblicza Trójmiasta
Zimowe oblicze Trójmiasta w obiektywie Roberta
Łukasz Brządkowski: Ostra gra w Tczewie
wtorek, 16 kwietnia 2024 08:54
Łukasz Brządkowski: Ostra gra w Tczewie
W drugiej turze kampanii prezydenckiej wszystkie chwyty dozwolone. O
Spotkali się, by oszacować możliwości założenia muzeum
poniedziałek, 10 kwietnia 2017 18:04
Spotkali się, by oszacować możliwości założenia muzeum
Fundacja „Mater Dei”, ta sama dzięki której w dużej mierze

Dlaczego nie głosuję na Tuska

środa, 04 października 2023 12:35
Już dni dzielą nas od kolejnych wyborów. Niektórzy twierdzą, że

Szeroki ruch poparcia

PDF
Drukuj
Email

alt- Skąd się Pani tu wzięła ? Przecież Pani mieszka we Francji.
Ewa Kubasiewicz: Tak, to prawda. Od 1988 roku, kiedy to zostałam mianowana szefem struktur zagranicznych „Solidarności Walczącej” na Zachodzie, mieszkam we Francji. Teraz trzymają mnie tam również więzy rodzinne, bo wyszłam za mąż za Bretończyka. Wyjeżdżając dostałam paszport tylko w jedną stronę, bez prawa powrotu, ale od 1989 roku przyjeżdżam do Polski każdego roku. Do tej pory były to jednak pobyty raczej krótkie, aby odwiedzić rodzinę, a tym razem jest inaczej. Nie wiem jak długo tu zostanę.

- Dlaczego?
Ewa Kubasiewicz: Wieść o katastrofie smoleńskiej i tak bierne zachowanie się rządu wobec tej tragedii, wstrząsnęło mną do głębi. Nie byłam w stanie dłużej usiedzieć, na przepięknym skądinąd bretońskim wybrzeżu i pracować sobie spokojnie nad książką o tej tajemniczej i pełnej legend krainie, bo właśnie tym się teraz zajmuję. Decyzja moja była błyskawiczna. Wsiadłam w samolot i przyleciałam do Polski. Poczułam, że muszę natychmiast coś zrobić, bo tego nie wytrzymam. Było to uczucie podobne do tego, które ogarnęło  większość z nas w 1980 roku, kiedy to wiedzieliśmy, że musimy się włączyć do walki o uwolnienie się od komunizmu. Chciałam utworzyć komitet  poparcia J. Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich i to mi się udało. Komitet istnieje i liczy ponad 200 osób z różnych środowisk, w tym elity intelektualne i kulturalne Wybrzeża.


alt


Ewa Kubasiewicz w 1981 roku


- Uważa więc Pani, że rząd powienien inaczej zachować się w sprawie katastrofy?
Ewa Kubasiewicz: Nie wiem czy to była katastrofa, może się uda kiedyś to wyjaśnić. Uważam jednak, że karygodnym zaniedbaniem ze strony rządu było zezwolenie na to, aby wszystkie te osoby leciały w tym samym samolocie, w dodatku, starym gruchocie i aby polskie służby specjalne nie zjawiły się wcześniej na miejscu, by zbadać warunki, przygotowanie lotniska itp. itd.  Nie bedę się rozwodzić na ten temat, bo ludzie o wiele mądrzejści ode mnie w tych sprawach już dużo na ten temat mówili i pisali.


A zachowanie się rządu to prawdziwy dramat. Nie mogę o tym spokojnie myśleć, a na usta cisną mi się bardzo mocne słowa. Jak to jest możliwe, aby oskarżać polskich pilotów, kiedy nie było jeszcze wiadomo niczego w tej sprawie? Widać było przecież natychmiast, że Rosjanie coś kręcą. Wymyślali coraz to inne oskarżenia pod adresem Polaków, które potem zostały obalone... Jak to jest możliwe, aby polski rząd nie miał chęci, czy odwagi upomnieć się o przejęcie śledztwa od Rosjan i deklarował, że ma pełne zaufanie do działań towarzysza Putina ? Do dziś jeszcze Rosjanie, mimo wszelkich zapewnień, nie chcą uznać mordu katyńskiego jako ludobójstwo, a całości dokumentów nam nie oddają. Skąd nagle takie bezwzględne zaufanie do tych rosyjskich władz ? Dla mnie jest to szokujace i przerażajace.

- Pani była blisko związana z Lechem Kaczyńskim w czasach „Solidarności”. Czy utrzymywaliście kontakty ze sobą po Pani wyjeździe na Zachód?

Ewa Kubasiewicz: Tak, utrzymywaliśmy kontakty, choć, siłą rzeczy, były one sporadyczne. Kiedyś nawet, jeszcze w latach 90. jak byłam w Stanach Zjednoczonych, w ramach szukania pomocy finansowej dla SW wśród polonii amerykańskiej, Leszek zatelefonował do mnie, aby się dowiedzieć jak sobie z moją misją radzę. Pisałam też do Niego czasem, wysłałam mu moją książkę autobiograficzną, zatytułowaną „Bez prawa powrotu”, co, jak wiem, bardzo Go ucieszyło. A na kilka dni przed śmiercią zdążył odebrać jeszcze mój list i wiem od pracownika prezydenckiej kancelarii, pani Zofii Gust, że bardzo się tym ucieszył. Ostatni raz widziałam sie z Nim w 2007, przy okazji odznaczenia mnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Mieliśmy się spotkać tego lata, miałam zatelefonowac jak będę w Warszawie...


alt


- Wspomniała Pani o pisaniu ksiązki o Bretanii, ale przecież wiem, że robiła Pani różne rzeczy we Francji.
Ewa Kubasiewicz: Początkowo przez 4 lata mieszkałam w Paryżu, aby mieć łatwiejszy dostęp do francuskich mediów i ludzi, którzy mogliby wesprzeć moje działania na rzecz Solidarności Walczącej. To był okres bardzo ciężki dla mnie bo nie miałam pracy, ani pieniedzy, ale z czasem dzięki między innymi 3-miesięcznemu stypendium otrzymanego od red. Jerzego Giedroycia i  pomocy Ireny Lasoty udało mi się zainstalować w stolicy Francji. Zaczęłam od zrobienia medialnego szumu wokół aresztowania Przewodniczącego SW Kornela Morawieckiego i jego zastępcy Andrzeja Kołodzieja.


Drugą sprawą była konieczność założenia biura SW w Paryżu, a więc trzeba było znaleźć finanse na sprzęt i funkcjonowanie. Starałam się też zmobilizować polonię paryską do udzielenia pomocy naszej organizacji. W tym celu posłużyłam się m.in. polskim radiem „Solidarność”, które funkcjonowało w dzielnicy Montmartre. Występowałam więc regularnie w tej maleńkiej rozgłośni, aby informować rodaków o celach i działaniach SW oraz apelowałam o pomoc. Muszę jednak stwierdzić, że ludzie nie bardzo rozumieli dlaczego nie jesteśmy wspomagani przez NSZZ Solidarność, która miała olbrzymią pomoc z Zachodu, a Francuzi myśleli, że „Solidarność” nie udziela nam pomocy, ponieważ jesteśmy organizacją walczącą z bronią w ręku, bo mylił ich przymiotnik WALCZĄCA.


Poznałam też pana Nowaka–Jeziorańskiego,  z którym spotykałam się wielokrotnie zarówno w Paryżu, jak i później w Waszyngtonie. Szczerze mówiąc jednak, pomoc z jego strony była raczej symboliczna, gdyż wychodził on z założenia, że z powodu opinii panujących na Zachodzie, to znaczy niesłychanemu wprost nagłośnieniu osoby Lecha Wałęsy, opozycja powinna skupić się raczej wokół niego. 


Misja  zagraniczna, której się podjęłam  była więc dla mnie wyjątkowo trudna, bardzo frustrująca. Były jednak pozytywy i do nich zaliczam wielką akcję informacyjną, którą udało mi się przeprowadzić w mediach polskojęzycznych RWE, RFI, Głosie Ameryki i w BBC oraz w środowisku francuskim. Tu trzeba wymienić głównie związek zawodowy Force Ouvrière, który już na początku domagał się uwolnienia aresztowanych przywódców naszej organizacji i zapraszał mnie na wszystkie ważniejsze spotkania polityczne, aby mi dać szansę mówienia  o Solidarności Walczącej. Inne francuskie związki zawodowe były wierne Lechowi Wałęsie i nie sposób było na nie liczyć. Był to dla mnie  bardzo pracowity okres.
Wpierw poleciałam do Stanów Zjednoczonych, aby szukać pomocy wśród tamtejszej polonii.

- I co? Udało się?
Ewa Kubasiewicz: W jakimś stopniu tak, ale nie było to wystarczające. Odbyłam spotkanie ze Zbigniewem Brzezińskim, doradcą prezydenta Cartera. Rozmawialiśmy sporo o sytuacji w kraju, o roli NSZZ „Solidarność”, o roli Wałęsy itp. Stwierdziłam ze zdziwieniem, że poglądy moje nie różnią się specjalnie od poglądów pana Brzezińskiego, choć oficjalna polityka Stanów Zjednoczonych zdawała się temu zaprzeczać. Zbigniew Brzeziński doskonale rozumiał powody jakimi kierowała się SW nie zaprzestając walki.


Nie był to jedyny wyjazd w celu znalezienia pomocy dla organizacji. Wraz z  Romualdem Szeremietiewem, wyjechaliśmy na 2 tygodnie do Londynu, aby odbyć szereg spotkań z tamtejszą polonią i udzielić wielu wywiadów. Wzięliśmy też udział w spotkaniu z przedstawicielami rządu emigracyjnego.


Bywałam też wielokrotnie na spotkaniach z naszymi przedstawicielami w Niemczech i Szwajcarii. W ramach akcji informacyjnej, wysyłałam też listy na różne strony świata, i między innymi do Parlamentu Europejskiego oraz uczestniczyłam w kongresach francuskich partii politycznych. A dzięki dysydentce rosyjskiej, Natalii Gorbaniewskiej, miałam też okazję prezentować informacje dotyczące SW i wydarzeń w Polsce na łamach „Russkiej Mysli”.


Utrzymywałam też kontakty z sekcją ukraińską RWE w Monachium kierowaną przez Bohdana Nahaylo.
Za sukces uważam też pozyskanie dla naszej sprawy Jerzego Giedroycia, którego pomoc była dla mnie nieoceniona. To zresztą był jego  pomysł, aby wysłać kogoś z tzw. nazwiskiem na Zachód, w celu skoordynowania działań osób rozsianych po całym świecie, które starały się pomagać  SW i spróbowania znalezienia tam funduszy oraz sprzętu. Ponieważ nasi koledzy z dawnego NSZZ „S”, z Borusewiczem na czele, dysponujący olbrzymią pomocą z Zachodu, dalecy byli od przekazania czegokolwiek na potrzeby naszej organizacji, wydawało się więc, że pomysł Redaktora nie jest pozbawiony sensu. Tak więc zrobiliśmy. 


alt


Z Jerzym Giedroyciem w 1984 roku


Pan Giedroyć podsuwał mi niekiedy pomysły, polecał mnie różnym ważnym dla naszej sprawy osobom  i  wspólnie analizowaliśmy sytuację. Wsparł też finansowo akcję „Żołnierza Solidarnego”, prowadzoną przez Oddział Trójmiejski SW, którą uznał za niezwykle ważną. Akcja, prowadzona była na terenie całego kraju i miała na celu docieranie z informacją do jednostek wojskowych i żołnierzy zawodowych. Wspomnę jeszcze Jerzego Targalskiego (Józefa Darskiego) który mieszkał wówczas w Paryżu i z którego światłych rad często korzystałam.


Po Okrągłym Stole,  na początku lat 90. dalsze pełnienie mojej funkcji było prawie niemożliwe. Zagranica nie chciała nawet słuchać o jakiejś tam SW, gdy, ich zdaniem, w naszym kraju zapanowała już wolność i nie sposób było wytłumaczyć, że to nie jest ta Polska, o którą walczyliśmy i że tę walkę należy kontynuować. Wiedząc jednak, że SW w kraju nie zaniecha walki, skorzystałam jeszcze z zaproszenia Radia Wolna Europa i udałam sie do Monachium, gdzie p. Alina Grabowska przeprowadziła ze mną cykl audycji na temat naszej organizacji. Przypomniałam więc jeszcze raz idee nam przyświecające i zaznaczyłam, że walka nie jest zakończona. Kontunuować jednak należało ją głównie w kraju, bo na Zachodzie, nikt tej potrzeby już nie rozumiał.

- Po zakończeniu przedstawicielstwa SW wyjechała Pani z Paryża, by wreszcie dojechać do męża, do Bretanii.  Domyślam się, że nie spoczęła tam Pani na laurach.
Ewa Kubasiewicz: Nie. Rozpoczęłam pracę w Radzie Generalnej Departamentu Côte d’Armor, co było wówczas odpowiednikiem naszego Urzędu Wojewódzkiego, w  Wydziale Spraw Międzynarodowych. W ramach współpracy zdecentralizowanej nawiązaliśmy współpracę z regionem Warmii i Mazur.

- Dlaczego właśnie z Warmią i Mazurami?
Ewa Kubasiewicz: W styczniu 1982 roku, na wieść o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, kilku bretońskich działaczy społecznych założyło stowarzyszenie „Solidarność z Solidarnością”, cieszące się wielkim zainteresowaniem i poparciem ze strony tamtejszej ludności. Gdy więc władze departamentu podjęły decyzję o współpracy z regionem jakiegoś kraju Europy środkowej, wybór wydawał się łatwy. Istniała już jakaś baza, na której można się było oprzeć. Zostały już bowiem zadzierzgnięte więzy przyjaźni pomiędzy tymi dwoma regionami.


Gdy więc przyjechałam do Bretanii i rozpoczęłam szukanie pracy, zaangażowano mnie natychmiast, abym ten zamiar wprowadziła w życie. Byłam szczęśliwa, że mogę pracować dla mojego kraju, a w dodatku była  to praca nadzwyczaj interesująca. Mogę z dumą stwierdzić, że to w dużej mierze dzięki mnie powstało w Olsztynie Centrum Francusko-Polskie, które wspaniale funkcjonuje do dziś. Dzięki moim znajomościom w Polsce,  i francuskim układom służbowym, mogłam też wydatnie pomóc polskim dzieciom, które czekały na adopcję. Były to najczęściej dzieci chore lub zbyt duże, aby mogły znaleźć rodziny w kraju, a nam jednak się udało stworzyć dla nich domy w Bretanii.


Zaadoptowanych zostało 23 dzieci, które do dziś żyją w szczęśliwych i kochających je rodzinach francuskich. Współpracowałam w tym zakresie z dwoma stowarzyszeniami bretońskimi „Światło dzieciom” i „Dzieci Bałtyku”. Z tym ostatnim współpracuję, oczywiście społecznie, do dnia dzisiejszego i sprawia mi to wiele satysfakcji. Pomagamy dzieciom z biednych, z wielodzietnych rodzin, za pośrednictwem Centrum Szkolno-Wychowawczego w Nowym Dworze Gdańskim. „Światło dzieciom” natomiast, przestało adoptować polskie dzieci i zwróciło się w kierunku Afryki, z powodu zbyt wielkiej biurokracji panującej w polskiej administracji.

- Pani nazwisko znane było we Francji już wcześniej, prawda?
Ewa Kubasiewicz: Pewnie nie wszyscy pamiętają, że w 1984 roku był taki krótki okres, gdy władze PRL starając się pozbyć jak największej liczby opozycjonistów i dawnych działaczy „S”, zaczęły wydawać im paszporty na wyjazd na Zachód. I ja wówczas takowy również otrzymałam. Starałam się bowiem o pozwolenie wyjazdu do Francji, gdzie z racji mojego głośnego, 10-letniego wyroku, zaproszona zostałam przez związek zawodowy Force Ouvrière i bretoński Oddział Amnestii Międzynarodowej. Będąc we Francji, miałam okazję udzielenia wielu wywiadów, zarówno w mediach francuskich, jak również w polskojęzycznych rozgłośniach radiowych, w których opisywałam aktualną sytuację w kraju, upominałam się o uwolnienie więźniów politycznych i o zaprzestanie dalszych represji. Dało mi to okazję do nawiązania  wielu interesujacych kontaktów, które potem tak  bardzo mi się przydały. A zainteresowanie Polską było wówczas we Francji tak ogromne, że zostałam zaproszona przez przewodniczącego francuskiego Senatu, Alaina Pohera, na audiencję, która trwała aż półtorej godziny.


alt


Poher zobaczył mnie w dzienniku pierwszego programu telewizji francuskiej, w którym udzielałam wywiadu, po porwaniu księdza Jerzego Popiełuszki i jak twierdził, wypowiedź moja zrobiła na nim olbrzymie wrażenie, więc miał ochotę ze mną porozmawiać. Wywiad w telewizji szedł na żywo i trwał aż 7 minut. Miałam szaloną tremę, ale zmobilizowałam się maksymalnie. Oskarżałam o tę zbrodnię Jaruzelskiego i Kiszczaka.
Mówiłam w nim o ubeckich metodach, o tym, że takie porwania już się ludziom opozycji zdarzały, na przykład w Toruniu i że tym razem bezpieka się na tym „przejedzie”, bo w obronie Księdza Jerzego podniesie się cały naród. Tu, niestety, bardzo się pomyliłam, bo poza modlitwami, nie było żadnych wielkich wystapień. Wałęsa nawoływał do spokoju. Myślałam wówczas, że gdyby cała Polska stanęła tak, jak w marcu 1981 roku, po pobiciu przez milicję Rulewskiego i innych przedstawicieli władz „Solidarności”, to może by się Księdza Jerzego uratowało... Ten brak zdecydowanej reakcji, był dla mnie jak wydanie wyroku śmierci. Byłam zrozpaczona i cała chora z tego powodu. Wzięłam udział w manifestacji pod ambasada polską w Paryżu i powtórzyłam to wszystko, co powiedziałam Poherowi, w radiu Wola Europa. Nic innego nie mogłam uczynić. 
Jako ciekawostkę mogę tylko powiedzieć, że Poher nie mógł uwierzyć, albo udawał, że nie wierzy, iż mogło to być zrobione przez ludzi z Ministerstwa  Spraw Wewnetrznych. Zrozumiałam wówczas, że wyraża on oficjalne stanowisko rządu francuskiego i że na ich pomoc nie ma co liczyć. To było dla mnie straszne.


Do kraju powróciłam po 4 miesiącach i dość szybko zostałam zatrzymana przez SB, pod pretekstem mojej wrogiej wobec PRL działalności na Zachodzie. Na skutek jednak natychmiastowej reakcji mediów francuskich i zachodnich rozgłośni polskojęzycznych, zostałam wypuszczona po dwóch dniach, z zapewnieniem, że już nigdy nie otrzymam zezwolenia na żaden zagraniczny wyjazd.

- A jednak Pani wyjechała.
Ewa Kubasiewicz: Nie bez trudności. Paszport otrzymałam, po wielu zresztą interwencjach francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdyż w sierpniu 1987 roku wyszłam za mąż za Yvesa, mojego obecnego męża, członka bretońskiej grupy Amnesty International, która walczyła o moje uwolnienie. Pobraliśmy się w Gdyni i władze zmuszone były wydać mi zezwolenie na wyjazd do męża, ale to „wyrabianie” paszportu trwało aż 6 miesięcy.     

- Władze PRL nie przepadały za Panią. To przecież Pani otrzymała najwyższy wyrok w Polsce w stanie wojennym. Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni skazał Panią na 10 lat więzienia i 5 lat pozbawienia praw publicznych. Dlaczego?
Ewa Kubasiewicz: Byłam w tamtym czasie członkiem Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ „Solidarność” i wiceprzewodniczącą Komisji Zakładowej „S” w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni.  Dla władzy komunistycznej jednak najbardziej niebezpieczne było to, że zaliczana byłam do ścisłego grona tak zwanego „gwiazdozbioru”, czyli, że opowiedziałam się po stronie Andrzeja Gwiazdy, a nie Lecha Wałęsy. Dlaczego władze wolały mieć na czele Związku Wałęsę, a nie Gwiazdę, jest dziś powszechnie wiadomo, więc nie będę się na ten temat rozwodzić.


Drugą zasadniczą sprawą było to, że pracowałam w Wyższej Szkole Morskiej, uczelni o charkterze paramilitarnym i tam, nie dosyć, że nasza KZ była bardzo aktywna i prężna, to jeszcze rozpoczęliśmy wydawanie książek z dziedziny najnowszej historii PRL i całego bloku komunistycznego. To była moja inicjatywa i jako wiceprzewodnicząca naszej KZ to ja właśnie byłam odpowiedzialna za wydawnictwa. Powodowało to ciężkie ataki wybrzeżowej prasy partyjnej na naszą Komisję Zakładową. Gazety domagały się, by tą sprawą zajął się prokurator. Komuniści bali się głoszenia takiej niezależnej myśli  wśród młodzieży studenckiej i w dodatku jeszcze w tego typu szkole. W łonie samej KZ były osoby, które uważały, że należy zaniechać druku tych wydawnictw i miałam z tego tytułu kłopoty. Zmuszona więc byłam  przeprowadzić referendum wśród członków naszej organizacji związkowej, aby odpowiedzieli na pytanie, czy chcą tego wydawnictwa, czy też nie. Oczywiście ludzie opowiedzieli się za kontynuacją. To z pewnością nie przysporzyło mi przyjaciół wśród władz.

- Spodziewała się Pani aresztowania?
Ewa Kubasiewicz: Oczywiście, że liczyłam się z taką możliwością, a nawet byłam pewna, że jak tylko będą mogli sobie na to pozwolić, to zaraz mnie zamkną.

- Nie zaprzestała Pani jednak tego typu działalności.
Ewa Kubasiewicz: Nie, nie zaprzestałam i straciłabym szacunek dla samej siebie gdybym się wówczas z tej działalności wycofała. To były czasy wielkiej determinacji. Czasy bardzo ciężkie, ale równocześnie bardzo piękne. Ludzie byli niezwykle wprost solidarni. Rozumieliśmy wszyscy, że ruch „S” jest  szansą,  która może się już więcej nie powtórzyć. Marzyliśmy o obaleniu tego zbrodniczego, zniewalajacego systemu i gotowi byliśmy ponieść największe ofiary, aby do tego doprowadzić. Nie byłam w tej determinacji osamotniona.
To dziś może brzmieć śmiesznie, czy patetycznie, ale my wiedzieliśmy wówczas, że to jest nasz obowiązek; obowiązek wobec naszych dzieci i naszych przyszłych wnuków. Mówiliśmy sobie, że nawet jeżeli my, nasze pokolenie, nie będzie żyło w wolnej i suwerennej Polsce, to może dzięki naszym wysiłkom, przyszłe pokolenia tego doczekają.

- Była Pani konsekwentna w swoim postępowaniu. Kiedy pod naciskiem opinii światowej stworzono możliwość wyjścia na wolność, jeżeli poprosi się o łaskę, tak jak to proponował ówczesny przewodniczący Rady Państwa, Jabłoński, odrzuciła Pani tę możliwość.
Ewa Kubasiewicz: Tak. Uznałam tę propozycję za wysoce bezczelną i hańbiącą, mającą wyłącznie na celu upokorzenie i zniszczenie ludzi, śmiących myśleć inaczej, niż nakazuje władza, oraz zamydlenie oczu światowej opinii publicznej. Komuniści pragnęli poprawić swój wizerunek w świecie zachodnim, gdzie starali sie o pożyczki i rozumieli, że jeżeli chcą uzyskać finansową pomoc, to muszą zacząć wypuszczać z więzień ludzi. Nie zamierzali jednak przyznać się do tego, że ludzie siedzą niewinnie. Napisałam więc co o tym myślę, w  liście otwartym wysłanym z Fordonu i odrzuciłam tę propozycję. Sens tego listu był zawarty w poincie : „Wyjść - tak! Za każdą cenę – nie!”

 

Dodaj komentarz


Kod antysapmowy
Odśwież