Magdalena Grzebałkowska przyzwyczaiła nas już do pogłębionych książek na temat pasjonujących postaci świata kultury i sztuki. Jej „Ksiądz Paradoks.Biografia Jana Twardowskiego” czy „Beksińscy. Portret podwójny” stały się czytelniczymi bestsellerami, może również dlatego, że – wbrew pozorom – są czymś znacznie więcej, niż klasycznymi biografiami. Tak jest również ze stworzonym przez nią wielowymiarowym portretem Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego, jednego z najbardziej utalentowanych muzyków i kompozytorów młodego pokolenia przełomu lat 50. i 60, dla którego jazz stał się najważniejszą muzyką i jednocześnie symbolem wolności w „zniewolonym świecie”. Próba mozolnej rekonstrukcji wydarzeń, przywołania emocji z tamtego okresu i przypomnienia postaci, które dla głównego bohatera tej książki były ważne, zaowocowała barwnym, panoramicznym obrazem całej generacji, w której pojawiają się nie tylko ludzie jazzu, ale również pisarze, aktorzy, reżyserzy, piosenkarze, znajomi, rodzina, fani, wielbiciele i przypadkowi „przechodnie”.
Ta opowieść – znów wbrew pozorom – nie zaczyna się wcale rewelacyjnym, obrosłym już dziś mitami, występem Sekstetu Krzysztofa Komedy na I Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Jazzowej Sopot 1956, ale sięga do znacznie wcześniejszych, przedwojennych i wojennych czasów, kiedy mały chłopiec, doświadczony chorobą, buduje swój „intymny, mały świat”. Ktoś napisał w jednej z recenzji, że takiej legendarnej postaci „solidna reporterska opowieść była bardziej potrzebna niż kolejna biografia”, ale przecież Magda Grzebałkowska nie napisała klasycznego reportażu, tylko zbudowała wielowątkową historię relacji Komedy z różnymi osobami z jego bliższego czy dalszego otoczenia, często sięgając po źródła i relacje, z których nikt do tej pory nie korzystał. Oczywiście w tych relacjach zawsze wyjątkową rolę odgrywała jego żona, menedżer, strażnik pamięci i warto sobie przy tej okazji uświadomić, że do tej pory zdecydowana większość naszej wiedzy o samym Komedzie pochodziła – bezpośrednio czy pośrednio – właśnie od niej. Grzebałkowska dzięki swojej dociekliwości i dotarciu np. do ostatniego żyjącego świadka tragicznego w skutkach wypadku muzyka z Markiem Hłaską na jednym z urwisk w Beverly Hills w grudniu 1968 roku, stworzyła wersję alternatywną tej historii, znanej do tej pory praktycznie tylko z jednego źródła. Bo sam kompozytor – oprócz muzyki – bardzo niewiele pozostawił p sobie potomnym osobistych relacji, dokumentów i śladów, który pozwoliłyby na jednoznaczne rozstrzygnięcie wszystkich wątpliwości. Komeda jawi nam się niewątpliwie jako człowiek skryty, cichy, zamknięty w sobie, dla którego głównym celem jest muzyka, jakby świadomie izolujący się od otaczającego go zgiełku codzienności. On był zawsze skupiony nie na sobie, swoim prywatnym życiu czy kłopotach, ale na tworzeniu i grze. On istniał – i przecież wciąż istnieje – przede wszystkim w swoich kompozycjach, improwizacjach i studyjnych oraz koncertowych nagraniach. Tak jakby jazz i muzyka całkowicie wypełniły mu osobiste życie, w którym miejsca na klasyczną prywatność pozostało bardzo niewiele. Stąd zapewne to „osobiste życie jazzu” w tytule książki Magdaleny Grzebałkowskiej.
Zdecydowanie imponuje mi spójność tej opowieści i świetny dziennikarski warsztat autorki, która nawet w sytuacji, kiedy ktoś niewiele ma jej do powiedzenia (lub nie chce rozmawiać), potrafi wyczarować z tego ciekawą historię z puentą. Czasami tylko może zbyt ufa zawodnej pamięci swoich kolejnych rozmówców, którzy przecież nawet w swoich cudem zachowanych notatkach z dawanych czasów mogli się też mylić. Tak chyba stało się np. z mylnie podaną nazwą drewnianych baraków/pawilonów BWA przy sopockim molo, w których odbywały się festiwalowe koncerty w roku 1956. W książce przywołuje ona bowiem, powołując się na jedną z osób, pracujących przy organizacji tego historycznego wydarzenia, nazwę „Bałtycka Wystawa Artystyczna”. Te budynki zbudowano dla potrzeb wydarzeń targowych w Trójmieście w roku 1947. Wystawienniczo-targowa historia tego miejsca sięga bowiem właśnie tego roku, kiedy to specjalnie do tego celu powołano nowe przedsiębiorstwo Międzynarodowe Targi Gdańskie. Zorganizowało ono w sierpniu pomorską ekspozycję „eskportową”, która obejmowała m.in. przemysł spożywczy, żeglarstwo, sztukę ludową i rzemiosło. Rok później odbył się w tym miejscu głośny Festiwal Sztuk Plastycznych, organizowany cyklicznie do późnych lat 70. A impreza ta stała się z kolei kolebką galerii, którą powołano w roku 1952 jako oddział Centralnego Biura Wystaw Artystycznych w Warszawie. W 1962 roku instytucji przyznano status (i nazwę) samodzielnego Biura Wystaw Artystycznych (BWA). I tej nazwy używano też najczęściej, aż do lat 90. XX wieku. I to ona weszła do historii polskiego jazzu, za sprawą koncertów sopockiego festiwalu jazzowego z roku 1956.
Ale takie drobne pomyłki są wręcz nieuniknione przy takim ogromie pracy i nie mają absolutnie żadnego wpływu na nieocenioną wartość kolejnej książki Magdaleny Grzebałkowskiej – zresztą nie tylko dla fanów jazzu i niespełnionego w pełni talentu Krzysztofa Komedy. Możemy się tylko cieszyć, że mamy takich właśnie, jak ona, autorów w Trójmieście, choć chyba nieco za rzadko ich potencjał wykorzystujemy przy okazji pomorskich wydarzeń artystycznych i literackich festiwali. Dlaczego nie można np. koncertowej formuły „Metropolia jest OK” uzupełnić o sferę literackich spotkań z trójmiejskimi czy pomorskimi twórcami? Jeśli sami nie będziemy się bowiem chwalić tym, co w tej materii mamy najlepszego, to nie liczmy na to, że ktoś inny nas bezinteresownie doceni...
Wojciech Fułek
Magdalena Grzebałkowska, Komeda - Osobiste Życie Jazzu, Wydawnictwo Znak, Kraków 2018
- 15/01/2019 16:33 - Recenzja: „Droga Pani z telewizji...”
- 05/01/2019 12:56 - Recenzja: Sax, Jazz, Rock & Roll
- 24/11/2018 20:12 - Recenzja: „Szczęście raz się uśmiecha...?”
- 25/01/2018 19:40 - „Bunt jako najwyższa wartość młodości…”
- 05/01/2018 09:02 - „Szukając dźwięków i słów”
- 06/09/2017 13:01 - Matka jak dziecko
- 19/11/2015 18:33 - Spotkanie autorskie Longina Pastusiaka