Kiejstut Bereźnicki należy do najwybitniejszych polskich artystów malarzy. Mieszka w Sopocie, ale urodził się w Poznaniu (21.12.1935). W 1984 roku otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a w 1994 profesora zwyczajnego. Kończył PWSSP w Gdańsku, dla polskiej sztuki w czasach najtrudniejszych, kiedy obowiązywała stylistyka socrealizmu. Ulubione, martwe natury umiejscawiane w dzisiejszej sztuce współczesnej nadają jego malarstwu nowy, świeży wymiar. Przed kilku laty w czasie długiej rozmowy z profesorem zanotowałem wypowiedź na temat początków sopockiego malarstwa kiedy jeszcze uczelnia znajdowała się w kurorcie. Oto jej bardzo ciekawe fragmenty.
„Profesor Stanisław Teisseyre dał mi to co najważniejsze, nauczył mnie stosunku do sztuki, trudno mówić o tym, żeby pokierował mnie na odpowiednie tory. To przyszło później. Natomiast on mnie ukierunkował intelektualnie. Oglądałem również dużo malarstwa po muzeach. Mój rodzinny dom, pobyt w czasie wojny w Kocku Lubelskim, cała sceneria miasteczka polsko–żydowskiego; mieszanie się kultur; profesor, szkoła – cały ten bagaż, wszystko to, co spotkałem po drodze ukształtowało mój styl i moje malarstwo. Przywołuję to w moich obrazach. Udało mi się chyba zachować odrębność.
Inaczej było w pracowni Potworowskiego, po pewnym czasie jego uczniowie zaczęli malować tak jak on; kierowali się jego estetyką. Nie wiem, z czego to wynikło, ale moje malarstwo było inne. Problemy, które on poruszał w swoich wykładach, były tak sugestywnie przekazywane, że wywarło to niezwykle duży wpływ na malarstwo jego uczniów. Musiał być sugestywny, stąd wzięło się to naśladowanie, bo inaczej nie można sobie tego wytłumaczyć. Bardzo dużą rolę praktyczną odegrali w szkole Cybis i Potworowski. Potworowski bardziej się zaangażował, Cybis przemknął, nie powiem, że niezauważenie, ale jego rola nie była aż tak wielka.
Niezauważony przeszedł przez szkołę również bardzo zdolny malarz Stanisław Wójcik, którego wspominam bardzo miło i ciepło, tak zresztą jak już nieżyjącego kolegę ze studiów, niedocenianego do dziś malarza i rzeźbiarza, Mieczysława Czychowskiego.
Ale wróćmy do mnie. Studia rozpocząłem w 1952 roku. Dyplom zrobiłem w 1958 roku; wówczas studia plastyczne trwały sześć lat.
Trzeba przyznać, że nasza uczelnia charakteryzowała się bardzo miękką – tak to określę – odmianą socrealizmu. Przypuszczam, że największy wpływ na to miała tradycja malarska naszych profesorów i oddalenie od Warszawy, także nie było bez znaczenia. Profesorowie pochodzili z dobrej przedwojennej szkoły polskiego koloryzmu, w żadnym wypadku nie byli doktrynerscy. To w Sopocie trochę inaczej wyglądało. Rektorem wtedy był profesor Teisseyre. Na drugim roku byłem już w jego pracowni i u niego skończyłem studia. Dwa lata po dyplomie, w 1960 roku, zostałem asystentem profesora; wcześniej asystentką była tam Teresa Pągowska. Później pracownię prowadził Piotr Potworowski, po nim Jacek Żuławski, następnie Władysław Jackiewicz, po którym przejąłem pracownię.
Powracając do początku lat pięćdziesiątych, muszę powiedzieć, że na pierwszym roku nie odczuwało się tego narzuconego socrealistycznego stylu malowania. Może trochę w tematyce, na przykład na rzeźbie profesor Duszeńko mógł narzucać jakiś temat związany z pracą, ale to właściwie tylko tyle. Trochę gorzej było na trzecim roku, profesor Teisseyre wprowadził eksperyment polegający na tym, że jeden obraz musieliśmy malować w trzy cztery osoby. Takie zespoły powstawały, lecz to się nie udawało. Ogłaszano wewnętrzne, uczelniane konkursy, dotyczące tematów społecznych, ale prawdę mówiąc nie było tak źle; przynajmniej ja nie odczuwałem specjalnych nacisków. Za to pierwszego kwietnia w prima aprilis można było sobie pofolgować i wówczas wszyscy malowali abstrakcje.
Mówiąc o poziomie malarstwa początku lat pięćdziesiątych, trzeba powiedzieć, że było całkiem dobrze. Przecież i Studnicki w swoich obrazach: „Centrala rybna”, „Gogol”, „Kościół w Chmielnie”, czy Wnukowa w obrazie „Bar mleczny”, czy Kobzdej w swoich „Ceglarkach” pokazali pełen kunszt swojego talentu, a temat, cóż, taki był czas.
Przepraszam, ja do dziś lubię malować ryby i kobiety; ten temat często powraca w moich obrazach. Natomiast stylistyka – taka była wtedy, inna jest dzisiaj.
Już w połowie moich studiów, około 1956 roku, wszystko zaczęło wracać do normalności; już mnie nic nie krępowało, mogłem malować tak jak chciałem. Mimo wszystko ciepło wspominam studia, szczególnie mojego profesora. Poznałem wielu wykładowców od Żuławskiego, Studnickiego, Cybisa, aż do Potworowskiego, ale on był jedyny w swoim rodzaju. Profesor Teisseyre był naszym oknem na Zachód, często wyjeżdżał, dzielił się z nami tym, co widział. Czasami zaskakiwał nas swoim ubiorem. Pamiętam, że któregoś razu przyjechał w sztruksowym garniturze w oliwkowym kolorze, cały w zieleni, to była większa rewolucja na uczelni niż cokolwiek innego. Był bardzo otwartym człowiekiem, jego zajęcia miały wyjątkowa rangę, bo uważał, że sztuka na to zasługuje. Studenci go gloryfikowali w sposób szczególny, np. na obrazie namalowanym z okazji jakiegoś balu został przedstawiony jako św. Franciszek stojący wśród owieczek. Niewątpliwie jest on jednym z ważniejszych artystów, których należy wymienić, kiedy się mówi o szkole sopockiej. Później poczułem jakoś instynktownie, że terminem „szkoła sopocka” będę też operował. Tak naprawdę po wielu latach, kiedy już stałem się dojrzałym malarzem, próbowałem przeforsować podczas kolejnego opracowywania regulaminu uczelni umieszczenie w nim zapisu o tradycji naszej szkoły. Zaczęła się jak zwykle dyskusja, zastanawiano się, czy taki zapis w preambule powinien się pojawić. I skończyło się na niczym. Dla mnie to była bardzo istotna tradycja, chodziło mi o to, żeby ona przetrwała, taka jaka była, a nie inna. To było ważne i istotne dla zapamiętania tamtego okresu. Sopocka szkoła była niepowtarzalna i wyjątkowa, różniła się od innych szkół w kraju. Była rozpoznawalna, ale czas robi swoje, przychodzą nowe trendy, nowi ludzie, kolejne pokolenie artystów dorasta i zobaczymy, co z tego zostanie. Mam nadzieję, że w tym korzeniu, w tym co najistotniejsze to przetrwa. Chciałem, aby ta szkoła przetrwała z taką tradycją; nie chodziło mi o utrzymywanie skansenu, ale o zapamiętanie i utrwalenie tradycji, sporej wolności, jaką nam dawali malarze wychowani na obrazach Pierre’a Bonnarda.
Pamiętam, jak Żuławski wypowiadał się na temat obrazów swojego ucznia, Maćka Świeszewskiego: „Nie powiem, żebym te jego surrealistyczne obrazy kochał, ale on to robi z dużą konsekwencją, maluje poważnie i odpowiedzialnie, więc muszę to zaakceptować”. I tak w zasadzie można powiedzieć o wszystkich prowadzących pracownie.
Na pewno ważny był kolor, ale bardzo dużo czasu poświęcaliśmy rysowaniu. Prze całe studia codziennie mieliśmy po dwie godziny rysunku wieczornego. Najpierw u Kazimierza Śramkiewicza, a potem u Bohdana Borowskiego.
Także prowadziłem rysunek u profesora Rajmunda Pietkiewicza, kiedy jego asystent Alojzy Trendel pojechał na kontrakt do Afryki. Bardzo duży nacisk kładliśmy na studium aktu to była podstawa.
Dużym, osobnym tematem było malarstwo ścienne i grafika artystyczna, którą przez wiele lat prowadził profesor Zygmunt Karolak, ciężko doświadczony przeżyciami; w czasie wojny był w obozie jenieckim. On również mieszkał przy ulicy Obrońców Westerplatte. W jego twórczości, szczególnie w grafikach ta tematyka znalazła odzwierciedlenie. Profesor był też bardzo dobrym akwarelistą. Później znany był jako solidny rzetelny malarz i kolekcjoner japońskich grafik”.
Profesor Kiejstut Bereźnicki kończy 85 lat, nadal pracuje, przygotowuje nowe dzieła na kolejne wystawy. Wciąż należy do tych artystów, którzy we współczesnej polskiej sztuce mają jeszcze coś do powiedzenia. W trudnych dzisiejszych, pandemicznych czasach kiedy artystyczne życie zwolniło, życzymy jubilatowi dużo zdrowia, dotychczasowej kondycji i wszystkiego najlepszego.
Stanisław Seyfried
- Rysunek i akwarela pochodzą ze zbioru oliwskiego kolekcjonera Andrzeja Walasa.
- 16/12/2020 17:23 - Teka Gdańska – Ignacy Klukowski
- 13/12/2020 14:43 - Jubileusz Galerii Sztuki Gdańskiej
- 30/11/2020 15:18 - Za horyzontem - malarstwo Elżbiety Makuły Hajdun
- 21/11/2020 14:56 - Bliscy Nieznajomi – Sopot 70.
- 10/11/2020 16:34 - „Ci którzy odeszli są wśród nas”
- 27/10/2020 18:16 - Polskie malarstwo w Wolnym Mieście Gdańsku cz. III
- 19/10/2020 16:26 - Polskie Malarstwo w Wolnym Mieście Gdańsku cz. II
- 14/10/2020 13:33 - Polskie malarstwo w Wolnym Mieście Gdańsku
- 12/10/2020 11:12 - Zmarł Janusz Hankowski
- 05/10/2020 21:11 - Paul Friedrich Meyerheim