Po walce z ciężką chorobą odszedł Jacek Dziubiński – trener, wychowawca młodych piłkarzy, który całe swoje życie związał z ukochaną Arką Gdynia. W krótkim czasie opuściła nas kolejna wielka postać tego klubu, po Józefie Barbachenie i Andrzeju Czyżniewskim.
Pochodzę z Gdańska. Nigdy nie mieszkałem w Gdyni. Grałem w piłkę w gdańskiej Polonii, ale od lat 90-tych jestem fanatykiem Arki. Jak to się stało? - czasami mnie pytają. Stało się tak dlatego, że na swojej drodze spotkałem takich ludzi, jak Jacek Dziubiński i Andrzej Czyżniewski, którzy pokazali mi, czym jest bezinteresowna miłość do ukochanego klubu. Dla mnie historia „mojej Arki” związana jest między innymi z osobą Jacka Dziubińskiego. Wiele osób w klubie się zmieniało, jedni przychodzili, drudzy odchodzili, a on był przez cały czas…
Jacka Dziubińskiego poznałem, gdy jako młody dziennikarz otrzymałem odgórne polecenie obsługi Arki. Początkowo byłem z tego powodu rozżalony, ale później okazało się, że ta decyzja przerodziła się w największą pasję mojego życia i od tego czasu przychodzę w żółto-niebieskim szaliku na każdy mecz. Początkowo śmieszył mnie ten facet ze wąsem w obciachowych, tureckich koszulach ze złotą szabelką pod kołnierzykiem, które były modne w tamtym czasie. Jednak Jacek Dziubiński zaimponował mi swoją determinacją w ratowaniu klubu, gdy Arka stoczyła się na organizacyjne dno. Momentami był dla mnie wręcz szaleńcem, gdy ryzykował własnym majątkiem, aby Arka mogła trwać dalej. Wówczas wraz z ekscentrycznym Tomasem dosłownie stawali na głowie, aby przedłużyć egzystencję klubu. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że gdyby nie ci dwaj panowie, Arki nie byłoby wcale…
Był prawdziwym człowiekiem instytucją. Jak się śmiał Jarosław Kotas, który pełnił onegdaj w Arce funkcję grającego trenera, Dziubiński to taki prezes, który jak trzeba to i na kosiarkę wskoczy… Dziubiński pełnił w Arce chyba wszystkie funkcje. Był trenerem zespołu, który odrodził się po latach zapaści, gdy grali w nim przede wszystkim wychowankowie: „Nitek”, „Krupa”, „Faltyna”, „Zino”, Hoppe, „Lisek”, Jacek Ptach… Później doszli młodzi zdolni – Gomuła, Hering, „Ziółek” z Lechii… Pamiętam fetę i triumfalny przejazd piłkarzy Świętojańską na pace Żuka po awansie do II ligi… Pamiętam, jak się cieszył, gdy Nitek i Faltyna ruszyli z Ejsmonda w piłkarski świat.
Mam wrażenie, że mocno przeżył wyprowadzkę klubu z Ejsmonda i nie do końca akceptował nowe miejsce klubu. Jak sam mówił, utrata starego stadionu była niczym wyrwane serce. Mimo to wciąż pracował dla ukochanego klubu. Niezwykle dzielnie znosił swoją chorobę. Mimo widocznego zmęczenia niemal do końca prowadził treningi i przyjeżdżał na mecze swoich chłopaków.
Zawsze grzeczny i kulturalny. Po prostu facet z klasą, który nie zapominał odbierać telefonu nawet po przegranych meczach.
Tacy ludzie, jak on tworzyli historię tego klubu. Bez takich ludzi, Arka byłaby już dawno na śmietniku historii. Może warto pomyśleć o tym, aby jedną z trybun stadionu nazwać imieniem Jacka Dziubińskiego? Może pozostałe im. Andrzeja Czyżniewskiego i Józefa Barbachena? Pomyślmy o tym…
Cześć jego pamięci!
Andrzej Prus
- 09/08/2014 17:51 - Lokomotywa do zatrzymania
- 09/08/2014 14:28 - Biednemu szwedzka skarbówka w oczy?
- 08/08/2014 19:25 - Pieszczek drugi w finale Brązowego Kasku
- 06/08/2014 21:30 - Pod Jasną Górą gdańszczanom nie idzie
- 06/08/2014 13:25 - Optymalne składy awizowane na mecz o wszystko w Częstochowie
- 05/08/2014 23:03 - Deleu zamienił Neptuna na Smoka
- 05/08/2014 20:15 - Pogrzeb Jacka Dziubińskiego
- 05/08/2014 19:16 - Wyjazdowa niemoc - gdańska norma
- 04/08/2014 07:04 - Może czas zacząć pracę od początku - wypowiedzi po meczu Renault Zdunek Wybrzeże - Stal Gorzów
- 03/08/2014 17:58 - Gdańszczanie przegrali mecz godzinę przed pierwszym biegiem