Rozmowa z Albertem Gochniewskim, sprawozdawcą z monachijskich igrzysk 1972 roku
- Jako jeden z nielicznych gdańskich dziennikarzy sportowych opisywał pan na łamach dziennika „Głos Wybrzeża” wydarzenia z Igrzysk Olimpijskich w Monachium 1972 roku. Był to całkiem inny świat, podzielona żelazną kurtyną Europa. Dwa państwa niemieckie, zachodnie i wschodnie. Sportowe igrzyska na szczęście te bariery powoli jakby zacierały.
Albert Gochniewski: Igrzyska olimpijskie w Monachium 1972 roku były spotkaniem sportowego świata. Spotkaniem jubileuszowym, po raz dwudziesty w erze nowożytnej. To miały być igrzyska XXI wieku, tak się wtedy o nich mówiło. Niemiecka organizacja, plus ich dokładna technika, miały wyprzedzać epokę. Miały być lepsze, doskonalsze, godniejsze zapamiętania. Miały przyćmić Igrzyska z Rzymu 1960, Tokio 1964 i Meksyku z 1968 roku. I to pod każdym względem.
- I tak to się od początku, od urzekającej ceremonii otwarcia, zapowiadało...
Albert Gochniewski: O tak. Wielki porządek, ścisłe trzymanie się czasowego programu, wszystko to tworzyło wzorowy wizerunek tych igrzysk. Startowali wielcy i najwięksi. Padały rekordowe wyniki. Amerykański pływak Mark Andrew Spitz, urodzony w 1950 roku, siedmiokrotnie stawał na najwyższym podium, bijąc w każdej konkurencji rekordy świata. Ale już amerykańscy lekkoatleci zaprezentowali się jakby słabiej niż zwykle, zdobywając „tylko” sześć złotych medali. Piękne osiągnięcia uzyskali wtedy Walery Borzow ze Związku Radzieckiego oraz Fin Lasse Viren. Borzow zdobył dwa złote medale - w biegu na 100 m i 200 m - a Viren triumfował na 5000 m i 10 000 m. Z kolei John Akii-Bua z Ugandy sensacyjnie zdobył złoto w biegu na 400 m przez płotki. W kobiecych zawodach nową królową pływalni była 15-letnia Australijka Shane Gould, która zdobyła trzy złote medale, jeden srebrny i jeden brązowy.
- Ale także z naszej strony, siedmiokrotnie po złoto sięgnęli Polacy...
Albert Gochniewski: O tak, siedem razy grano nam Mazurka Dąbrowskiego. Władek Komar, który pchnął kulą na odległość 21,18 m, Zygmunt Smalcerz w podnoszeniu ciężarów, waga musza, 337,5 kg (112,5+100+125); Jan Szczepański w boksie, waga lekka (wygrał z Marchlem SUD, Buscem USA, Nashem IRL, Mbuguą KEN i w finale z Orbanem WĘG); Witold Woyda we florecie indywidualnie (5 zwycięstw w finale) i złoto w drużynówce; Józef Zapędzki w pistolecie sylwetkowym. Nade wszystko zaś ogromną uciechę zrobili nam futboliści. Wtedy to przecież wystrzelił team trenera Kazimierza Górskiego. Okazało się, że kopanie piłki, to również i polska specjalność. Jak pamiętam, z gdańskiej ekipy nikt wtedy nie zdobył medalu. To jedyne takie igrzyska w historii gdańskiego sportu. I oby nigdy więcej! Łącznie na tych igrzyskach biało-czerwoni zdobyli 7 złotych, 5 srebrnych i 9 brązowych medali, kwalifikując się w generalnej punktacji na wysokim 7 miejscu na 48 medalowych reprezentacji.
- Ale los zadecydował wtedy inaczej. Chciał innego, niestety także tragicznego scenariusza...
Albert Gochniewski: Niestety tak. Już w drugiej połowie igrzysk, prawie w szczycie emocji, my tam, w Monachium, ale też i cały świat przeżyliśmy chwile, godziny, dni szoku. Terror i śmierć zakłóciły olimpijski spokój. Jeszcze dziś, po 40 latach, wspomnienia tamtych chwil porażają mnie dreszczem.
- Stało się to 5 września, kilka minut po 4 rano.
Albert Gochniewski: Właśnie mnie coś przebudziło. Jakieś poruszenie, gdzieś na hotelowym korytarzu. Za oknami jakby trochę mglisty, ale dość ciepły poranek. Jeszcze przeciągając się, zaczynałem układać plan kolejnego olimpijskiego dnia. Co, gdzie, kiedy i jak? Aha, jeszcze też poranny kontakt z Gdańskiem, z redakcją. Trzeba przecież było umówić się na wieczorne połączenie telefoniczne. I właśnie wówczas usłyszałem gwałtowne pukanie do drzwi. Albert! Wstawaj! Coś się w wiosce dzieje... Zupełnie zaskoczony, dopiero po kilku sekundach poznałem głos Jacka Żemantowskiego z polskiej telewizji. Po krótkiej chwili spotykaliśmy się z innymi kolegami, już przy schodach hotelowca, który tak został zaprojektowany, aby po igrzyskach szybko można było go zaadoptować na mieszkania. Dołączyli do nas inni, Tadek Olszański, Maciej Biega i jeszcze inni. Za kilkanaście minut wszyscy byliśmy przy wejściu do olimpijskiej wioski. I tu STOP! A więc jednak! Coś się stało? Przedtem akredytowani dziennikarze wchodzili tu bez przeszkód. Wystarczyła plakietka w klapie. Teraz kontrole, drobiazgowe. I pytania, czy koniecznie tak rano musimy wejść, czy nie możemy później? Po dowiedzeniu się prawdy, byliśmy zaszokowani, przerażeni, smutni.
- Piąty dzień września 1972 roku zapisał się na trwałe w historii igrzysk.
Albert Gochniewski: Tak. Był ranek, kiedy w olimpijskiej wiosce dokonało się coś najbardziej niewiarygodnego, coś co wspaniałą dotąd imprezę przekształciło w tragedię, nie tylko sportowego świata. Brutalnie, strzałami i krwią zburzono mit pax olimpica. Nie uszanowano powagi chwili, olimpijskiego ognia i spokoju. Otóż grupa palestyńskich komandosów z organizacji „Czarny Wrzesień” dokonała zamachu w wiosce olimpijskiej.
- Zamordowano wówczas dwóch członków ekipy izraelskiej, a dziewięciu wzięto jako zakładników.
Albert Gochniewski: Pamiętam jak dziś tamte minuty i godziny. Raz się dłużyły, raz znów mijały nie wiedzieć kiedy. I pytania, mnożące się w głowie, dlaczego? Co dalej z igrzyskami? Czym się to skończy?
- Pływak Mark Andrew Spitz, jako Amerykanin żydowskiego pochodzenia, ponoć natychmiast otrzymał specjalną ochronę.
Albert Gochniewski: Tak. Podobnie i inni wielcy zawodnicy. Prawie co godzinę gazeciarze biegali z nowymi wydaniami nie tylko lokalnych dzienników. Radio i TV relacjonowały na bieżąco przebieg wydarzeń. My tkwiliśmy to w wiosce, to w centrum prasowym. Bo trzeba też było pamiętać o obowiązkach „specjalnego wysłannika”, gdyż w redakcjach czekano na bezpośrednie relacje...
- Ultimatum terrorystów, podstawione dwa śmigłowce, a potem próba odbicia zakładników na wojskowym lotnisku w Furstenfeldbruck, 30 km od Monachium. Słowem dramatu ciąg dalszy...
Albert Gochniewski: Bawarska policja nie dała rady sprostać zadaniu, gazety aż grzmiały wtedy o jej nieudolności. Były kolejne ofiary. Zginęło pięciu terrorystów i dziewięciu zakładników. Zginął też jeden policjant i pilot helikoptera. Tragedia! Żałoba zdominowała igrzyska. I wciąż te zadawane w różnych językach pytania, co dalej? Kontynuować igrzyska, czy rozjechać się do domów? Świat był na szczęście prawie jednomyślny, nie można przegrać z terroryzmem! A więc igrzyska. Triumf pokoju nad wojną, dobra nad złem.
- Akcja terrorystów i próba odbicia zakładników spowodowały w sumie śmierć osiemnastu osób. Ekipa Izraela, Egiptu i Syrii na znak żałoby opuściły Monachium.
Albert Gochniewski: Ta masakra zaciążyła nad całymi igrzyskami. Pod znakiem zapytania postawiła sens ich kontynuowania. Szef MKOl. Avery Brundage okazał się jednak nieugięty. Po 34 godzinach przerwy w zawodach, na stadionie olimpijskim odbyła się uroczystość, w której wzięło udział 80 tys. osób, składających cześć ofiarom. My, dziennikarze, też uczestniczyliśmy wszyscy w ceremonii żałobnej na wypełnionym ponad wszelkie normy stadionie. Dwa dni po tragedii, 7 września, wznowiono igrzyska. Wygrała wspaniała olimpijska idea, wygrał olimpijski pokój, a symbolem był wciąż palący się nad monachijskim kolosem olimpijski ogień.
- Zgasł o kilka dni później niż planowano, ale zgasł po wyczerpaniu olimpijskiego programu.
Albert Gochniewski: O tak, kiedy 11 września, legendarny Avery Brundage, przewodniczący MKOL, zamykał Igrzyska XX Olimpiady, jednocześnie kończąc swą służbę w ruchu olimpijskim, kiedy zgasł już olimpijski ogień, a olimpijska flaga opadała w dół przy akompaniamencie salw armatnich, stadiom na chwilę zamarł. Nastąpiła totalna cisza. W ten sposób oddawano hołd pomordowanym. Staliśmy nie minutę, ale znacznie dłużej. Po to, by przeżyły igrzyska, by wiecznie żywa była olimpijska idea. Uniwersalna, ponad wszelkimi podziałami. Długo, bardzo długo nie opuszczaliśmy wtedy monachijskiego stadionu. Może dlatego po dziś dzień każdy widok stadionu, tak przecież charakterystyczny, przypomina mi tamte wrześniowe dni równo sprzed 40 lat.
Rozmawiał: Włodzimierz Amerski
- 21/07/2012 16:53 - Jonasson nie zdolny do jazdy w niedzielę
- 20/07/2012 16:14 - Olimpijczycy AZS AWFiS
- 20/07/2012 16:05 - Gdańscy medaliści igrzysk olimpijskich
- 20/07/2012 15:57 - Blanik: Cieszę się z roli obserwatora
- 20/07/2012 15:52 - Moska: Solidna reprezentacja uczelni
- 20/07/2012 15:24 - Tabak: Lubię koszykówkę
- 20/07/2012 12:51 - Zamojski w Treflu Sopot
- 19/07/2012 15:48 - Trzech nowych w Treflu
- 19/07/2012 08:28 - Terminarz "Atomówek" na sezon 2012/2013
- 18/07/2012 15:27 - Składy na mecz Lotosu Wybrzeże z Unią Leszno