Drugi dzień festiwalu Open'er był o niebo ciekawszy od pierwszego. Sam fakt, że najpewniej byliśmy świadkami najlepszego koncertu w jego historii, najlepiej opisuje to, co działo się w czwartek na gdyńskich scenach. Foo Fighters jednocześnie otworzyli i zamknęli imprezę, bo tego występu już nikt nie jest w stanie przebić.
Szczęśliwie znów uczestników oszczędziła pogoda. Wprawdzie mało letnia, ale znów teren lotniska ominęły ulewne deszcze i burze. Nie ominęły jednak Europy i ze względu na utknięcie w powietrzu G-Eazy'ego, trzeba było poprzesuwać koncerty na scenie głównej.
Dzień tak naprawdę rozpoczął się od różowego show w wykonaniu Brytyjki, Charli XCX. Młoda gwiazdka pop tak naprawdę niczym się nie wyróżnia ze współczesnej sceny tego gatunku, jednak – jak każdy – ma swoich słuchaczy. Od zakończenia jej występu był okres przestoju, bo wspomniany G-Eazy, który miał pierwotnie wyjść na scenę po 18, został przesunięty na 1 w nocy. Tym samym pierwszym istotnym koncertem był dopiero ten w wykonaniu Jimmy Eat World o 19.30 na Tent Stage.
Była to swoista podróż w czasie. Zespół, dla wielu kultowy, a przez innych znienawidzony, czerpiący styl głównie z pierwszej fali emo i początków indie rocka, dał naprawdę dobry koncert. Wiadomo, że nie można było się tu spodziewać fajerwerków, ale dla ludzi, którzy dorastali na przełomie wieków, była to na pewno przyjemność. Tym bardziej, że Amerykanie zagrali bardzo przekrojowy set.
Następnie szybko trzeba było się przemieścić pod główną scenę Open'era, bo tam wyszli uwielbiani w Polsce The Kills. Duet Alison Mosshart i Jamie Hince mają za sobą bardzo burzliwą znajomość, ale widać, że niesnaski chyba już ostatecznie odstawili na bok, bo na scenie wywiązała się między nimi bardzo dobra chemia. Zespół wprawdzie nie zachwycił swoją najnowszą płytą, ale na koncercie nadrobili hitami sprzed lat. Inna sprawa, że charyzma wokalistki jest tak duża, że nawet gdyby tylko stała, tłum by wiwatował.
Ale to wszystko to nic w porównaniu z tym, co się działo od 22 na Orange Main Stage. Foo Fighters. Zespół założony przez perkusistę Nirvany niedługo po tym, jak ta się rozpadła. Już samo to wróżyło sukces, ale Dave Grohl, bo o nim mowa, nie zamierzał odcinać kuponów. Stworzył świetny zespół, już legendę, nagrywając raz po raz genialne płyty, porywając pokolenia słuchaczy.
To, co działo się przez 135 minut, najpewniej było najlepszym koncertem w historii festiwalu. Trudno szukać innego, który mógłby konkurować z rock and rollowym show Amerykanów. Tym bardziej śmiesznie wręcz wyglądają headlinerzy kolejnych dni, którzy bazują na miałkich, syntetycznych brzmieniach i nie mają najmniejszych szans, aby zapisać się w annałach muzyki.
Ale nie o tym teraz. Foo Fighters zgrali wszystko to co najważniejsze („Skin and Bones”, „My Hero”, „Best of You”, „Learn to Fly”, „Cold Day in the Sun” czy „The Pretender”), to co najnowsze („La Dee Da” z gościnnym udziałem Mosshart oraz „Run”) i to, co bardzo rzadkie, ale piękne (chociażby „Wheels”). Można powiedzieć, że to było the best of the best z repertuaru zespołu. Absolutnie fenomenalny kontakt z publicznością. Niewymuszony, szczery i przesympatyczny. Dave Grohl pokazał, że można być gwiazdą i człowiekiem w jednym. Zaczepiał publiczność, rozmawiał, opowiadał... Aż w końcu, ku zaskoczeniu reszty zespołu, zbiegł z gitarą do fosy i szalał w tłumie.
To był koncert, którego Open'er nie zapomni nigdy. Żaden inny zespół w taki sposób nie wystąpił. To była szkoła rocka. Foo Fighters pokazali wszystkim – młodym i starym zespołom – jak należy to robić. Tu było naprawdę wszystko. Byłem pewien, że będzie to najlepszy koncert tej edycji. Okazało się jednak, że był to zarazem najlepszy koncert w historii imprezy. Czapki z głów.
Dzień drugi zakończył się późną nocą. W czasie, gdy pod sceną piszczały rozhisteryzowane nastolatki, mdlejące na widok wykonawcy, który jest wizualnie mariażem Elvisa Presleya i Alexa Turnera, ale bawiącego się w czarny rap (złoto, kasa, panienki), pod namiotem magiczny, fenomenalny, wymykający się wszelkim schematom gatunkowym koncert dał Trentemoller. To zderzenie pokazało jak wiele różni prawdziwego artystę od zaledwie marketingowego tworu.
Przed nami jeszcze dwa dni. Już na pewno nie tak niesamowite pod względem scenicznego obycia, ale interesujące. Zwłaszcza dla młodego pokolenia.
Patryk Gochniewski
fot. mat. prasowe
- 28/02/2018 20:00 - Moscow City Ballet wytańczy spektakl w Gdyni
- 18/07/2017 18:39 - Młody jazz 3-miasta
- 03/07/2017 16:40 - Open'er '17: Podsumowanie festiwalu
- 02/07/2017 12:11 - Open'er '17: Emocje skąpane w deszczu
- 01/07/2017 10:37 - Opener '17: Headliner w cieniu mniejszych gwiazd
- 29/06/2017 10:14 - Opener '17: Nudny pierwszy dzień z dwoma jasnymi akcentami
- 27/06/2017 07:01 - Rusza szesnasty Open'er Festival
- 21/06/2017 09:40 - Guns N' Roses: skandal organizacyjny z rewelacyjnym koncertem w tle
- 30/05/2017 10:47 - Open'er 2017 już za moment!
- 27/03/2017 13:03 - Święto etnicznej muzyki, gorącego rytmu, dzikich serc, ale i nostalgii