Powoli opada kurz po sezonie 2013/2014 T-Mobile Ekstraklasy. W związku z tym wypada podsumować drogę Lechii Gdańsk do czwartego miejsca w lidze, które jest najlepszym od 1956 roku.
W związku z końcem sezonu zaczął się też i tak zwany sezon ogórkowy. Na całe szczęście bardzo krótki, bo ekstraklasa wraca już 19 lipca. Czekają nas zatem spekulacje dotyczące transferów. Nieoficjalnie mówi się o tym, że Gdańska ma odejść czternastu piłkarzy, a na ich miejsce mają przyjść tacy, którzy zapewnią Lechii grę przynajmniej na poziomie obecnej Legii Warszawa. - Czternastu? Nie... to chyba trochę za dużo – odpowiada w tej kwestii Bartosz Sarnowski, prezes gdańskiego klubu. Na tę chwilę odeszło pięciu – Deleu, Krzysztof Bąk, Paweł Szokaluk i Aleksander Jagiełło, którym wygasły kontrakty lub wypożyczenia, ponadto Paweł Dawidowicz został sprzedany do Benfiki Lizbona. Potwierdzono zaś trzyletni kontrakt z nowym bramkarzem, Dariuszem Trelą.
Na razie pewny jest jedynie plan przygotowań lechistów do nowego sezonu. Najpierw (od 20 do 29 czerwca) treningi odbędą się przy Traugutta, następnie drużyna wyjeżdża na zgrupowanie do Grodziska Wielkopolskiego (od 30 czerwca do 9 lipca) i na koniec ponownie wraca na tygodniowe zajęcia przy Traugutta (od 10 do 17 lipca). W tym czasie rozegra sześć sparingów – z Olimpią Grudziądz (28 czerwca), Lechem Poznań (2 lipca), Wartą Poznań (3 lipca), Górnikiem Zabrze (5 lipca) oraz dwiema innymi drużynami, które są obecnie w trakcie potwierdzania (9 i 12 lipca).
Wróćmy jednak do tego, co biało-zieloni prezentowali w minionym sezonie. Trzeba go podzielić na dwie części – erę Michała Probierza i erę Ricardo Moniza.
ERA PROBIERZA
Ciężko jednoznacznie określić okres pracy Michała Probierza, który został zwolniony po dwudziestej siódmej kolejce spotkań. Sam jednak był na to przygotowany już trochę wcześniej, co okazywał – jak sam mówił – tym, że nie występuje podczas meczu w garniturze, lecz dresie.
Początki były euforyczne. Kiedy podano informację, że zostaje trenerem pierwszego zespołu, wszyscy liczyli, że podobnie jak wcześniej z Jagiellonią, tak i z Lechią będzie potrafił w przeciętnym składzie uzyskać dobry rezultat. Pierwsze kolejki tego nie zwiastowały. Drużyna grała tak, jak nas do tego przyzwyczaiła – bez polotu i tracąc bramki w ostatnich sekundach. Później przyszedł towarzyski mecz z wielką Barceloną. I nawet jeśli przyjechała w okrojonym składzie, nawet jeśli grała na połowę swoich możliwości, to wciąż była wielka. Wtedy coś w głowach graczy przeskoczyło. Zagrali kapitalne zawody, zakończone remisem 2:2, ale dwukrotnie z Dumą Katalonii prowadzili. Mało tego – debiutujący w tym meczu w Barcelonie Neymar, praktycznie nie istniał na boisku, bo świetnie sobie z nim radzili obrońcy. Brazylijczyk przyznał zresztą po meczu, że przyszło im się zmierzyć z bardzo solidną ekipą.
Od tego momentu widzieliśmy inną Lechią. Lechię, która grała z pomysłem, zaangażowaniem i skutecznością. Trzy kolejne zwycięstwa dały jej fotel lidera ekstraklasy. Marcin Pietrowski dumnie mówił, że muszą się przyzwyczaić do meczów na szczycie, bo tylko takie ich teraz czekają. Nic bardziej mylnego. Biało-zieloni zaczęli się stopniowo osuwać w dół tabeli. Z meczu na mecz grali coraz gorzej. Na „pałę” wręcz. Trener Probierz nie potrafił utrzymać dobrego nastawienia, które było kluczowe do osiągania dobrych rezultatów. Lechiści nie wygrywali meczów, tracili okropnie dużo bramek. Często po błędach jak w lidze podwórkowej. Wystarczy przypomnieć kompromitację w Łodzi, gdzie Widzew rozgromił Lechię 4:1. I to chyba jedyne miłe wspomnienie łodzian z minionego sezonu.
Michał Probierz ładnie mówił, to prawda. Ale kiedy po każdym meczu argumentował wynik brakiem cwaniactwa czy młodą kadrą, wszystkim zaczęły powoli puszczać nerwy. W międzyczasie, w równie kompromitującym stylu Lechia odpadła w Pucharze Polski, gdzie na szczeblu ćwierćfinału nie sprostała Jagiellonii Białystok, do której zresztą Probierz niedługo później przeszedł. Klubowi zaczęła grozić wizja walki o utrzymanie w lidze. Nie można było do tego dopuścić. Trener został zwolniony. Nie zabrakło po tym fakcie jego ostrych słów. Że nie miał wpływu na kształt drużyny, że zawodnicy byli kontraktowani bez jego wiedzy, że wszystkim rządzą menadżerowie. Jak się później okazało, ci zawodnicy stanowili siłę Lechii.
ERA MONIZA
Już z ramienia nowych właścicieli Lechii na trenera został powołany Holender, Ricardo Moniz. Nie miał on zbyt wiele czasu do namysłu, zaledwie jeden dzień. - Trenera z takim CV jeszcze w Polsce nie było – mówił na prezentacji szkoleniowca Andrzej Juskowiak, dyrektor sportowy klubu. Faktycznie, lista zespołów, z którymi współpracował Moniz jest imponująca. Podobnie jak piłkarze, których szkolił.
Jego myśl szkoleniowa, podejście do piłkarzy i do pracy trenera również robi wrażenie. To zupełnie inny poziom. Po pierwszych treningach zauważył, co go zresztą strasznie irytowało, że w Polsce za dużo jest negatywnego myślenia. Jego zadaniem było wpojenie zawodnikom futbolu na tak. Że nie są od nikogo gorsi, tylko lepsi. Tylko od nich samych zależało jak będą grać.
Pierwszym zadaniem Holendra było wprowadzenie drużyny do grupy mistrzowskiej. I jakimś cudem tego dokonał. - Czekają nas trzy finały – mówił. Lechia wygrała z Piastem, Zagłębiem i przegrała ze Śląskiem. Zespołowi sprzyjało też sporo szczęścia, bo gdyby przy tej porażce wygrała Jagiellonia, biało-zieloni walczyliby o utrzymanie. Widać jednak było, że już w takim krótkim czasie Moniz wpłynął na piłkarzy. W ich grze pojawił się zalążek ofensywnego stylu gry, agresja i zaangażowanie.
To wszystko przyniosło efekty podczas meczów w górnej ósemce. Lechia była czarnym koniem ostatnich siedmiu kolejek. Z prostego względu – nic nie musiała, a jedynie mogła. Ten komfort psychiczny pozwolił szkoleniowcowi spokojnie pracować z drużyną, a piłkarzom stabilizować formę. Do tego wszystkiego doszła pokusa gry w europejskich pucharach, co bardzo dobrze wpłynęło na nastawienie drużyny.
Ostatecznie, w siedmiu meczach grupy mistrzowskiej, Lechia zdobyła 12 punktów. Trzy razy wygrywała, tyle samo remisowała i tylko raz przegrała. Z późniejszym mistrzem Polski zresztą, Legią Warszawa. Ale gdyby nie brak skuteczności i pomyłki sędziowskie, mogła spokojnie to spotkanie wygrać kilkoma bramkami. Koniec końców puchary i podium uciekły, ale biało-zieloni i tak wywalczyli najlepszą od 58 lat pozycję w ekstraklasie. Sezon zakończyli na czwartym miejscu, co jest świetnym prognostykiem na przyszłość.
Poza tym pokazało to jak fantastycznym trenerem jest Ricardo Moniz. Pod jego okiem skrzydła rozwinęli praktycznie wszyscy zawodnicy. Umiał przełożyć indywidualne umiejętności każdego z nich na siłę całej drużyny.
Niestety, w środę niczym grom z jasnego nieba huknęła wiadomość, że Holender rezygnuje – z przyczyn osobistych, jak oficjalnie podał klub – z funkcji trenera pierwszego zespołu. Szybko się jednak okazało, że „przyczyny osobiste” nazywają się TSV 1860 Monachium, z którym Moniz związał się dwuletnim kontraktem. Wielka szkoda, bo była to postać, która idealnie wpasowała się w charakter drużyny.
* * *
Patrząc z perspektywy całego sezonu, Lechii należy wystawić czwórkę z plusem. Była jak kapryśny uczeń. Na początku pokazała, że stać ją na wiele, później przyszło rozleniwienie i brak ambicji, by na koniec – przy odpowiedniej motywacji – udowodnić, że nie jest byle średniakiem.
Przytoczmy jeszcze garść statystyk i wyróżnień. Zawodnicy (z różnych formacji) biało-zielonych wielokrotnie w trakcie sezonu trafiali do jedenastek kolejki. Mateusz Bąk został nawet uznany przez „Przegląd Sportowy” za bramkarza sezonu. Najwięcej pełnych meczów – dwadzieścia sześć – rozegrali Rafał Janicki, Sebastian Madera oraz Paweł Dawidowicz. Najwięcej bramek – siedem – zdobyli Piotr Grzelczak i Stojan Vranješ. Ale jeśli brać pod uwagę skuteczność, to lepszy jest Bośniak, który te bramki zdobył w zaledwie szesnastu spotkaniach.
Teraz Lechię czeka gorący sezon przygotowawczy. Przede wszystkim będzie trzeba wdrożyć nową myśl szkoleniową. Nie wiadomo, kto zostanie nowym trenerem zespołu. Jedno jest pewne – ciężko będzie zastąpić Moniza. Nowi właściciele mają wielkie plany względem gdańskiego klubu. Chcą, aby regularnie grał w europejskich pucharach. Aby tak się stało, do Lechii – oprócz solidnego trenera – musi przyjść kilku znaczących zawodników. Karuzela transferowa i spekulacyjna kręci się w najlepsze. Co chwilę słychać nazwiska, które mogą trafić do Lechii, jednak póki co, żadne z nich nie gwarantowałoby przeskoczenia poziom wyżej. Potrzebą pierwszej kategorii jest napastnik, który strzeli przynajmniej kilkanaście bramek w sezonie. Jak widać – na przykładach innych drużyn ekstraklasy – można takiego pozyskać za rozsądne pieniądze. Poza tym trzeba zatrzymać Makuszewskiego i Sadaeva, o których trwa walka z Terekiem Grozny, bo Rosjanie chcą wysokich kwot odstępnego. Jeśli to się uda, to już w tej chwili Lechia ma porządny trzon zespołu, na bazie którego można budować drużynę, będącą w stanie ukraść tytuł mistrza. Może już w przyszłym sezonie.
Patryk Gochniewski
Inne artykuły związane z:
- 06/06/2014 13:11 - Lechia zacznie sezon w Białymstoku - znamy terminarz T-Mobile Ekstraklasy
- 05/06/2014 18:29 - Apel gdańskich żużlowców
- 05/06/2014 18:03 - Mroczka odpadł w ćwierćfinale IMP
- 05/06/2014 17:37 - Terminarz Orlen Ligi 2014/2015
- 05/06/2014 12:45 - Andrea Anastasi trenerem LOTOSU Trefla Gdańsk
- 04/06/2014 20:11 - Sarnowski: Lechia ma świetnych wychowanków
- 04/06/2014 19:54 - W Kokoszkach otwarto 12. akademię piłkarską Lechii
- 04/06/2014 17:54 - Moniz odchodzi z Lechii! - aktualizacja
- 04/06/2014 13:46 - Składy na mecz ze SPAR Falubazem
- 03/06/2014 14:25 - Atom Trefl podał skład na sezon 2014/2015