Tam tamy globalnej wiosi
Pod koniec życia Ryszard Kapuściński zamierzał napisać książkę o swym rodzinnym mieście. Pewnie byłaby to nostalgiczna i ciepła opowieść o zatopionej Atlantydzie dzieciństwa. O czymś takim opowiadał w biograficznym filmie telewizyjnym. Taką też opinię cytuje jego biograf, Artur Domosławski: „To było miasteczko życzliwych ludzi i życzliwych ulic. Do czasu wybuchu wojny nie widziałem tam żadnego konfliktu”. Przesłanie też miałaby wyraziste: „tamten czas i klimat przyjaznej, współistniejącej i współpracującej wielokulturowości wart jest ocalenia we współczesnym zestresowanym świecie”. W 1939 roku Kapuściński skończył sześć lat. Byłoby raczej dziwne gdyby nauczycielski brzdąc zaprzątał sobie głowę międzykulturowymi konfliktami.
Domosławski wie wszakże jak to było naprawdę. I grzmi: „Taka sielanka na pograniczu kilku narodów, religii, kultur? W tej części świata w latach trzydziestych XX wieku, gdy wszędzie wokół kipiało od nienawiści etnicznych, religijnych i klasowych?".
W latach pięćdziesiątych a i później też Kapuściński ten sąd zapewne by powtórzył. Nie różniąc się w tym względzie od Kuśniewicza, jako autora „Słów o nienawiści”, albo od najwcześniejszych opowiadań Odojewskiego. Ba, nie różniłby się też od Czesława Miłosza, antologisty międzywojennych reportaży. Ale, co tu dużo mówić, za ten zbiór Miłosz dostał solidne baty, prawie takie jak za rozważania o wertykalnych i horyzontalnych elementach polskiego katolicyzmu. Nic dziwnego, że potem wołał pisać o piesku przydrożnym, świadom, że tu mniej wolno niż na emigracji.
Bo, gdy już było wolno, nastąpił wysyp przeróżnych wspomnień kresowych. Pisanych
z perspektywy dworków, inteligenckich rodzin, raczej nieźle, jak na tamte warunki, sytuowanych. Obraz, wypisz wymaluj, jak ten u Kapuścińskiego. Och, czasem jest coś o komunistach, którzy judzili i knuli, ale raczej była zgoda, i nijakich konfliktów. Każdy miał służącą, bywało, że z obcej nacji, Białorusinkę albo Ukrainkę, ale przecież nikt im nie zabraniał modlić im się po swojemu. My mieliśmy kościoły, oni cerkwie, nawet bożnice nikomu nie wadziły. Potem to, z niezrozumiałych powodów się zmieniło. Ale – inni szatani byli tam czynni. Nie ma w tym naszej winy. To my byliśmy ofiarami. Nie wiem co tak naprawdę pamiętał Kapuściński. Domyślam się co chciał pamiętać.
I wiem też, że przeciw temu właśnie pisał swe pierwsze teksty. Te, które dziś, także w oczach Domosławskiego, go obciążają, bo pisane były w imię niesłusznych racji. Ale, co tu kryć, wyrastały one z realnych przesłanek. Tych właśnie, które przeciw starczej nostalgi, ujawnia Domosławski. Nie idylliczna, a raczej nabrzmiała dramatycznymi konfliktami była II RP. Pińsk także.
Tylko z oddali wydaje się piękny.
Ale przecież on powinien być piękny. Bo to ziemia utracona. Bo jej piękno pielęgnują wygnańcy, dzieci i wnuki wygnańców. I im dalej, tym bardziej pięknieje w oczach. Jak owa Arkadia, która tak naprawdę była skalistym i nieurodzajnym odludziem.
Dostało się Kapuścińskiemu za sentyment i miłość do utraconego. Gdyby dalej czynił jak sam za młodu a teraz Domosławski, dostałoby mu się za brak patriotyzmu, uczuć narodowych i słowiańskiej tkliwości.
„Bo my Słowianie, my lubim sielanki...”
Ale jeszcze bardziej lubimy sprowadzać do parteru tych, których wpierw sadzaliśmy na cokoły.
Cokolwiek by zrobił, byłoby przeciw niemu. Więc pewnie lepiej, że nie napisał tej książki o Pińsku.
A.K.Waśkiewicz
- 13/05/2010 23:03 - Potęga smaku
- 02/04/2010 15:45 - Dziki kraj
- 02/04/2010 15:41 - Z dziejów pewnej wojenki
- 25/03/2010 23:52 - Przewrót kopernikański
- 19/03/2010 17:09 - W służbie wartości
- 26/02/2010 06:26 - Lojalność
- 26/02/2010 06:20 - IV – RP bis
- 19/02/2010 08:02 - Polityczny tasiemiec: wygaszone emocje, wypaleni aktorzy
- 19/02/2010 08:00 - Prezydenckie wyścigi
- 19/02/2010 07:57 - Tym razem poetów zabrakło